Nie zdarza się często nawet w Ekstraklasie, żeby jakaś drużyna uzbierała dwie asysty przy golach rywala w jednym meczu. I niech to będzie dobre określenie tego, z jaką Termaliką mierzyła się dzisiaj Legia. „Słonie” pokazały, co to znaczy dno w grze defensywnej, ale oddajmy też cesarzowi, co cesarskie. Przecież jeszcze nie tak dawno temu Legia nie potrafiła strzelić żadnego gola w Niecieczy. Teraz władowała beniaminkowi aż cztery i raczej na dobre oddaliła się od strefy spadkowej. Ba, od europejskich pucharów dzieli ją już tylko dziewięć oczek na 10 meczów przed końcem.
Josue? Po prostu kozak
Dzisiaj znów potwierdziło się to, o czym mówimy od dawna. Mijają kolejne kolejki, a kluczowy element w odrodzeniu Legii wciąż działa bez zarzutu. Chodzi oczywiście o Josue, dzięki któremu mistrz Polski może spokojnie oddychać. Nie oszukujmy się – Portugalczyk robi tak kapitalną robotę, że wyjęcie go z zespołu oznaczałoby konkretną katastrofę. W pierwszej połowie meczu z Bruk-Betem nie dość, że popisał się pięknym podaniem do Mateusza Wieteski, to jeszcze w końcu strzelił pierwszą bramkę w Ekstraklasie. Oba bezpośrednie udziały przy wyniku takie, że palce lizać. Widać, że to piłkarz z innego świata. Widzi więcej, czyta grę jak mało kto w lidze, a do tego potrafi to przekuć w ważne punkty dla drużyny. Po prostu kozak.
Dość niespodziewanie Josue stał się najskuteczniejszym asystentem w lidze obok Damiana Kądziora (8 ostatnich podań). To dużo jak na fakt, że Legia rozgrywa tak słaby sezon. Trzeba się naprawdę postarać, żeby wykręcić tak dobre liczby, mając przed sobą dość często nieskutecznych napastników. Dobra, akurat dzisiaj Pekhart strzelił dwa gole, ale bardziej dlatego, że w pierwszej połowie chciał tego Wszołek, który w jednej sytuacji miał dwie opcje: albo kończyć akcję 1 na 1 samodzielnie, albo dać koledze piłkę na niemal pustą bramkę. Pekhart nic niesamowitego w tej akcji bramkowej nie zrobił, choć trzeba przyznać, że to dało się zepsuć. Aha, no i przy drugim golu czeski napastnik skorzystał z prezentu Pawluczenki.
Termalica w defensywie była beznadziejna
Jeśli mowa o zepsuciu, wyjątkowo wadliwi byli dzisiaj obrońcy Termaliki. I to naprawdę poważnie, ot, czasami wręcz się kompromitowali. Taki Biedrzycki przy golu Josue najpierw nieudolnie wybijał dośrodkowanie, a potem zrobił coś jeszcze gorszego, podając piłkę przed szesnastkę prosto pod nogi Portugalczyka. Kryminał, do którego zresztą sam zainteresowany przyznał się w przerwie meczu. A to, drodzy, nie koniec. Taki Domgjoni przy kluczowym podaniu Slisza do Wszołka wykazał się zwrotnością przestarzałego czołgu. Nie przeciął podania, więc potem nie było czego ratować. Wszołek miał otwartą drogę do bramki. Takie rzeczy jak zakładane siatki przez Josue czy Slisza lepiej będzie może przemilczeć. Nie będziemy kopali leżącego.
Tak naprawdę jedyna bramka, przy której nie można mieć dużych pretensji do któregoś z zawodników Termaliki, to trafienie Wieteski. Wiecie, gdy Josue daje taką sznytę w pole karne, której nie złapie ani obrońca, ani bramkarz – cóż, nie ma rady. Świeżo upieczony kadrowicz mógł tylko delektować się dośrodkowaniem i zamienić je na gola. Swoją drogą, czwartego w tym sezonie.
Legia „odhaczyła” dół tabeli w sposób niemal wzorowy
Po pierwszej połowie po „Słoniach” właściwie nie było czego zbierać. Honoru Termaliki bronił do pewnego momentu tylko Pawluczenko. Ale im dalej w las, tym trudniej było walczyć z zagrożeniami. Legia pokazywała wyższość w każdym aspekcie. Mecz został zabity, a druga połowa była tylko formalnością. Smutną dla Termaliki, bo znów jednemu z jej piłkarzy przydarzył się katastrofalny błąd. Pawluczenko przy rozegraniu piłki od bramki podał do Pekharta. Potem stało się to, co stać się musiało. Ostatni gwóźdź do trumny został wbity. Co znamienne, Termalica miała tylko jeden celny strzał przez 90 minut. Krótko rozegrany rzut wolny i torpeda na bramkę Miszty na otarcie łez. Jedyna pozytywna rzecz, jaką udało się dzisiaj gościom wytworzyć.
Co tu dużo mówić, taką wersję Legii ogląda się całkiem przyjemnie. Nie ma tutaj mowy o fartownym zwycięstwie. To była zwykła deklasacja, na którą mimo wszystko raczej się nie zanosiło, patrząc na ostatnie męczarnie podopiecznych Vukovicia. A tu proszę – Legia odjechała strefie spadkowej na siedem punktów. I jeśli dalej będzie tak grać, niewykluczone, że wbije się jeszcze w górne rejony tabeli. Owszem, mistrz Polski ograł kolejno „tylko”: Zagłębie Lubin, Wisłę Kraków, dwa razy Górnika Łęczną, Śląska Wrocław i za drugim podejściem Termalikę. Mowa zatem o najgorszych ekipach w Ekstraklasie, ale przecież to też jakaś weryfikacja. W każdym razie – Legia zrobiła na słabiakach tyle punktów, że wizja spadku oddaliła się dość znacznie. To był cel nr 1 na wiosnę.
Fot. Newspix
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE: