Reklama

Wracają poznańskie demony. Lech traci fotel lidera

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

20 lutego 2022, 20:26 • 5 min czytania 179 komentarzy

Lech Poznań ma najszerszą i prawdopodobnie najmocniejszą kadrę w Ekstraklasie. Ściągnął zimą Dawida Kownackiego i Kristoffera Velde za ponad bańkę. Choć brakuje jeszcze czwartego stopera, pod kątem ofensywy zrobił nawet więcej niż powinien, by zapewnić Maciejowi Skorży komfort pracy. Ewidentnie jest w formie, co pokazał każdy z jego trzech meczów. Ale jednocześnie Lech Poznań jest po prostu Lechem Poznań i jak coś może zepsuć, to bardzo chętnie to zrobi. Oczywiście „Kolejorz” to wciąż największy faworyt do mistrzostwa, ale początek wiosny ewidentnie zepsuł. Zdobył cztery punkty na dziewięć możliwych i dał się przeskoczyć Pogoni Szczecin.

Wracają poznańskie demony. Lech traci fotel lidera

Mecz z Bruk-Betem był absolutną dominacją, pokazem siły, do niego akurat nie da się przyczepić. Ale już starcie z Cracovią było w zasadzie wygrane, mimo to Lech dał sobie wcisnąć dwa gole w końcówce i wyjechał z Krakowa z zaledwie jednym punktem. Dziś? „Mecz był wygrany” byłoby zdecydowanie zbyt mocnym stwierdzeniem, ale wszystko układało się po myśli Lecha. Do 60 minuty Lechia stanowiła tylko tło. Słaniała się pomiędzy piłkarzami z Poznania, którzy tworzyli sobie kolejne okazje.

W Lechu zawodziła dziś skuteczność. A chyba wiecie, co potrafią zrobić niewykorzystane sytuacje.

Lechia po godzinie gry nagle się obudziła i wykorzystała fakt, że wciąż był wynik na styku. Wcisnęła gola i Lech wraca do siebie z niczym.

Reklama

Lechia – Lech. Gospodarze istnieli tylko teoretycznie

Lech przystąpił do mocnej ofensywy już od samego początku. Pierwsze dziesięć minut to…

  • kompletnie przestrzelona petarda Kamińskiego po ciekawej wymianie piłki z Kownackim,
  • strzał Velde w bramkarza po tym, jak Conrado podał piłkę lechitom na własnej połowie,
  • poprzeczka Satki po główce, do której doprowadził dobrze bity rzut rożny,
  • kolejna próba Velde, tym razem z dystansu.

No, działo się. Lech ewidentnie miał ochotę do gry, Lechia z kolei przegrywała walkę o środek pola. Goście podchodzili pod jej pole karne z dużą łatwością. Tam bez większego zarzutu spisywali się Nalepa i Maloca, niemniej taki stan rzeczy groził lechistom rychłym zamknięciem meczu. Ceesay, Kałuziński, Gajos – ci piłkarze istnieli na boisku tylko teoretycznie. Jedynym „zagrożeniem”, jakie sprawiła Lechia w pierwszej połowie, był leciutki strzał Durmusa z dystansu i próba lobu Conrado.

Lech? Mieliśmy jeszcze mocny strzał Rebocho z ostrego kąta po akcji Kamińskiego. Była próba Karlstroma sprzed pola karnego, która zrykoszetowała i mogła sprawić problemy. Oglądaliśmy też próbę Ramireza z odległości. I masę innych akcji, przy których wielokrotnie „czegoś brakowało”. Lechia narażała się tym samym na moment, w którym czegoś jednak nie zabraknie i Lech udokumentuje swoją przewagę. Wisiało to wręcz w powietrzu.

Nagła przemiana Lechii

A więc mimo bezbrakowego remisu, Lech mógł schodzić na przerwę z względnym spokojem, a jedynym, co powinien przekazać zawodnikom Skorża, było „gramy dalej swoje, zaraz wpadnie”. I Lech dalej grał swoje, i dalej nie wpadało. Pierwsze minuty drugiej odsłony przyniosły kilka jeszcze konkretniejszych sytuacji:

  • główkę Kownackiego po rzucie rożnym (albo samobójczą próbę Koperskiego, ciężko stwierdzić) musiał wybijać z linii Kałuziński,
  • Ba Loua wszedł w pole karne pomiędzy dwoma zawodnikami jak do siebie, Kownacki znalazł się w kapitalnej sytuacji, lecz przestrzelił,
  • sam na sam z Kuciakiem wyszedł Kamiński; uderzył na krótki słupek, Słowak rzucił się w stronę środka, na nieszczęście młodzieżowca zostawił nogi i w ten sposób obronił tę setkę,
  • w kapitalny sposób piłkę nad Kuciakiem przerzucił Kownacki, dzięki czemu Kamiński wbił piłkę do pustaka (bramka nie została uznana – był spalony),
  • Kownacki mógł wyjść sam na sam po świetnym podaniu Rebocho, lecz źle przyjął piłkę.

Pięć akcji, każda z nich mogła zakończyć się golem. Często przewijał się w nich Kownacki, który zagrał naprawdę dobre zawody i nie postawilibyśmy zbyt dużych pieniędzy na to, że Ishak wróci od razu do podstawowego składu gry. „Kownaś” gra w sposób, który bardzo pasuje do układanki Skorży – nie jest typową dziewiątką, a raczej fałszywym napastnikiem, który ciągle krąży między formacjami i próbuje stwarzać sytuacje kolegom. Choć dziś nie wpisał się na listę strzelców (a powinien), uznajemy go za jednego z najlepszych piłkarzy na boisku.

Na nic się to jednak zdało. Kluczowym momentem meczu była potrójna zmiana, jakiej dokonał Tomasz Kaczmarek. Gdy na boisku pojawili się Flavio, Terrazzino i Sezonienko, Lechia nagle się obudziła i zaczęła atakować. Sporo było w tym chaosu i niedokładności (na przykład Terrazzino idąc z kontrą 2 na 2 podał pod nogi lechity, z kolei Durmus trafił w słupek, choć i tak był spalony), ale z drugiej strony – wcześniej Lechia w ataku nie robiła kompletnie nic. Odważniejsza gra przełożyła się na bramkę po rzucie rożnym. Szczęście trochę dopisało – Flavio zgrał piłkę, która przeszła po ciele jednego z blokujących obrońców, dzięki trafiła prosto pod niepilnowanego Koperskiego. Chłopak z rocznika 2004 dołożył nogę i zdobył tym samym swoją pierwszą bramkę na boiskach Ekstraklasy.

Reklama

Czy to zasłużone zwycięstwo? Ciężko stwierdzić. Bliżej nam do napisania, że Lech sam może być sobie winien, a ten wynik to konsekwencja ogromnej nieskuteczności pod bramką. Przecież ten mecz mógł (powinien?) być zamknięty po godzinie gry, a wtedy trafienie Koperskiego opisywalibyśmy jedynie jako ciekawostkę. Lech oddał siedem celnych strzałów, Lechia siedem strzałów w ogóle. Ta statystyka mniej więcej oddaje obraz meczu. Tylko czy za obrazy meczów ktoś przyznaje mistrzostwo Polski? Chyba niekoniecznie. Lech tym samym traci pozycję lidera na rzecz Pogoni, co daje jej dużą przewagę psychologiczną przed bezpośrednim starciem obu ekip, do którego dojdzie już za tydzień w Szczecinie.

WIĘCEJ O LECHII

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Były napastnik Legii: Brakowało pieniędzy, ale mistrzostwo zdobyliśmy charakterem

Szymon Piórek
0
Były napastnik Legii: Brakowało pieniędzy, ale mistrzostwo zdobyliśmy charakterem

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Były napastnik Legii: Brakowało pieniędzy, ale mistrzostwo zdobyliśmy charakterem

Szymon Piórek
0
Były napastnik Legii: Brakowało pieniędzy, ale mistrzostwo zdobyliśmy charakterem
Ekstraklasa

Reprezentant Polski nie trenuje. Legia ma problem przed Ligą Konferencji

Szymon Piórek
20
Reprezentant Polski nie trenuje. Legia ma problem przed Ligą Konferencji

Komentarze

179 komentarzy

Loading...