Reklama

Chłopak z sąsiedztwa, który został kapitanem reprezentacji Polski. Historia Piotra Chrapkowskiego

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

13 stycznia 2022, 16:27 • 12 min czytania 1 komentarz

W swoim CV ma między innymi: mistrzostwo Polski z Wisłą, jak na razie ostatnie w historii płockiego klubu. Brązowy medal mistrzostw świata. Wygraną w Lidze Mistrzów z Vive. Wygraną w Lidze Europejskiej z Magdeburgiem. Ciężką kontuzję barku, która ograniczyła jego możliwości rzutowe. Skończenie trudnych studiów. 

Chłopak z sąsiedztwa, który został kapitanem reprezentacji Polski. Historia Piotra Chrapkowskiego

W swoim CV może mieć: upragnione mistrzostwo Bundesligi. Udany występ na organizowanych za rok przez Polskę i Szwecję mistrzostwach świata.

Oto historia Piotra Chrapkowskiego, kapitana naszej reprezentacji piłkarzy ręcznych, który niestety – z powodu koronawirusa – nie pomoże kadrze w fazie grupowej Euro 2022. 

AZS AWF GDAŃSK (2006-2010)

Kamil Ringwelski, kolega z drużyny:

Reklama

– Za spóźnienie na nasz trening płaciło się karę, która rosła z każdą minutą obsuwy. Grający w drużynie liczni studenci nie mieli problemów, żeby przyjść punktualnie, inaczej niż Piotrek. Był wtedy w klasie maturalnej, w dodatku w prestiżowym liceum, czyli gdyńskiej „Trójce”. Miał bardzo dużo obowiązków, w efekcie często wpadał na zajęcia na styk. A właściwie to zamiast niego na parkiet… wlatywały buty rzucane gdzieś z oddali przez Chrapka równo z początkiem zajęć (śmiech). On pojawiał się kilka sekund później, nawet jeśli był minimalnie po czasie, to nikt nie miał serca go karać.

Marcin Pilch, kolega z drużyny:

– Jako nastolatek miał olbrzymie chęci do gry, brakowało mu za to odpowiedniej budowy fizycznej. Był takim wyrośniętym, dużym dzieciakiem, który słabo poruszał się na nogach, widać było u niego problemy koordynacyjne. W ich rozwiązaniu pomagał trener Daniel Waszkiewicz, który umiejętnie wprowadzał Piotrka do zespołu.

Piotr Chrapkowski:

– Pracowałem wtedy nad zwiększeniem swojej siły, ponieważ przy 203 cm wzrostu ważyłem tylko około 80 kg, czyli zdecydowanie za mało, by zderzać się z dorosłymi mężczyznami.

Ringwelski:

Reklama

– Z czasem poprawił swoją fizykę i stał się największą strzelbą drużyny, na lewym rozegraniu był absolutnie bezkonkurencyjny. Mieliśmy fajną paczkę, choć do najlepszych drużyn ekstraklasy sporo nam brakowało. 

Kojarzony dziś głównie z grą w obronie Chrapkowski w sezonie 2008/09 rzucił w lidze 128 bramek w 31. spotkaniach. Jego wysoka forma nie miała przełożenia na odpowiednie zarobki.

Ringwelski:

– Mówiąc delikatnie, nie dostawaliśmy koksów. Czasem musieli nam pomagać rodzice czy przyjaciele, ale wiadomo jak to bywa – im większa bieda, tym lepszy klimat. Atmosfera była rewelacyjna, a Piotrek rozbawił kiedyś wszystkich, gdy dostał wreszcie kilka zaległych pensji. Siedzi w szatni, liczy tę kasę i nagle rozradowany wykrzykuje: zostało tylko 1500 zł i spłacę wszystkie długi! (śmiech).

Piotr od samego początku traktował poważnie naukę, dlatego po skończeniu prestiżowego liceum poszedł na dobre studia.

Chrapkowski:

– Zrobiłem licencjat z finansów i rachunkowości na Uniwersytecie Gdańskim. Musiałem mocno przykładać się do niektórych zajęć – szczególnie związanych z matematyką – jak ekonometria, ale dałem radę. Od strony prywatnej był to dla mnie wspaniały czas. Byłem już wtedy w związku z moją obecną żoną Dagmarą, aktualnie dodatkowo matką trójki naszych dzieci.

Ringwelski:

– Chrapek z tamtych lat to dla mnie pozytywnie nastawiony do świata lekkoduch, który kochał ludzi – oddałby koledze z zespołu ostatnią zupę. Oczywiście gdyby akurat nie spał. Bo musicie wiedzieć o nim jedno –  lubi się zdrzemnąć. Wykorzystywał do tego każdą okazję, chociażby autokar powrotny do domu z ligowego meczu.

WISŁA PŁOCK (2010-13)

Piotr Chrapkowski:

– Kielce chciały mnie już wtedy, gdy byłem gimnazjalistą – miałem 15 czy 16 lat. Proponowali mi jednak bardzo długi kontrakt, dlatego uznałem, że lepiej będzie rozwijać się w inny sposób – postawiłem na Gdańsk, a potem na Wisłę. Płock do dziś wspominam z dużym sentymentem. Zaprzyjaźniłem się tam z kilkoma zawodnikami, z którymi nadal mam świetne relacje – z Adamem Wiśniewskim, Arkiem Miszką, Pawłem Paczkowskim, Michałem Zołoteńką czy Kamilem Syprzakiem, obecnie moim współlokatorem z kadry (rozmawialiśmy zanim Chrapkowski miał pozytywny test na koronawirusa – przyp. red.), który właśnie słucha tego, co do ciebie mówię (śmiech).

Adam Wiśniewski:

– Potwierdzam, do dziś jesteśmy dobrymi kolegami, mimo że później zamienił Wisłę na Vive (śmiech). Piotrek szybko zaadaptował się w klubie, od razu znalazł wspólny język ze starszymi zawodnikami. Imponował nam… apetytem. Wraz ze Zbyszkiem Kwiatkowskim potrafili zjeść na obiad po 6-7 talerzy. W przypadku „Kwiatka” nie było to szokujące, ponieważ to kawał chłopa, ale Piotrek był wtedy raczej szczypiorem. W życiu byśmy nie przypuszczali, że ma taki spust.

Arkadiusz Miszka:

– Mnie “zdobył” swoją chęcią niesienia pomocy. Wraz z Dagmarą zaproponowali mi i żonie, że zostaną z naszymi dziećmi, żebyśmy mogli pójść do kina czy restauracji. Fajny gest, pokazujący jak dojrzałym był już wtedy chłopakiem, mimo młodego wieku.

Chrapkowski:

– Do Wisły nie wchodziłem zestresowany, chociaż słyszałem opinie, że od razu pójdę na wypożyczenie. W meczach kontrolnych wypadałem jednak na tyle dobrze, że postanowiono mnie zatrzymać. Jak pokazały kolejne miesiące, wszystkim się to opłaciło.

Sezon 2010/11 był dla Piotrka pierwszym w Wiśle. I zarazem ostatnim, w którym klub zdobył mistrzostwo Polski.

Jeśli fani Nafciarzy mieliby wybrać najbardziej pamiętny mecz dla drużyny w drugiej dekadzie XXI wieku, najpewniej wskazaliby właśnie na to spotkanie. Drugi finał mistrzostw Polski. Kielce.

Vive marnuje w tym starciu pięć rzutów karnych. Michał Jurecki i Mariusz Jurasik, już wtedy legendy polskiego szczypiorniaka, nie zdobywają chociażby jednej bramki z gry. Za to „Chrapek” rzuca jak natchniony. Łącznie trafia do bramki rywali… trzynaście razy. Sześć z tych goli wpada do kieleckiej siatki w dogrywce. Nikt z Wisły poza Piotrkiem nie rzuca w niej bramki! Nie dziwi, że po wszystkim Chrapkowski mówi dziennikarzom o najlepszym rozegranym meczu w życiu. Jego zespół wygrywa 32:30 i wyrównuje stan finału na 1:1.

Dziś Piotrek wspomina to spotkanie tak:

– Byłem w takiej euforii, że jakbym rzucał na bramkę kielczan z szatni, to pewnie i tak bym trafił (śmiech).

Euforia po tym sukcesie udzieliła się całej drużynie, która w Płocku dwukrotnie ograła Vive (32:25 i 26:23) i w efekcie mogła świętować wygranie ligi.

Chrapkowski:

– Człowiek czuje największą radość jak coś robi pierwszy raz, dlatego moje premierowe mistrzostwo Polski zawsze będę wspominał z olbrzymim sentymentem. Zdobycie złotego medalu to było dla młodego chłopaka wielkie przeżycie. Wiem, że kiedyś ten tytuł do Płocka wróci. Vive musi w końcu przegrać walkę z Wisłą, nie wiem, kiedy to się stanie, ale uważam, że takie wydarzenie urozmaici nam ligę.

Kolejne dwa lata pobytu w naftowym mieście nie były już tak udane. Nie dość, że płocczanie musieli uznać wyższość Vive, to jeszcze Piotrek doznał kontuzji, która zaważyła na jego przyszłości.

Chrapkowski:

– Po finałowym meczu Wisły w Kielcach w sezonie 2010/11 na treningu podwichnąłem bark. Przez kilka kolejnych miesięcy nikt nie potrafił mi pomóc. W końcu trafiłem do kliniki Rehasport w Poznaniu, tam odpowiednio zdiagnozowano mój problem. Wzmocniłem bark, pojechałem na akademickie MŚ w Brazylii w 2012 roku, wszystko było w porządku. Potem, przez cały okres przygotowawczy do sezonu 2012/13, grało mi się bardzo dobrze i nie miałem żadnych dolegliwości bólowych. Miałem odpowiednią siłę i precyzję rzutu. Niestety, w ostatnim meczu sparingowym ponownie podwichnąłem bark. Lekarze powiedzieli, że potrzebna jest operacja. Po niej bark nie był już taki jak wcześniej. Szybciej się męczył, spinał, ciężko było o luz potrzebny do rzutu. Gdy działał, to w pojedynczych meczach było OK. Ale niełatwo było o dłuższą stabilizację formy w ofensywie.

VIVE KIELCE (2013-2017)

Mimo problemów zdrowotnych Piotrka, Vive chciało go mieć u siebie. W czerwcu 2013 roku ogłoszono, że Bertus Servaas podpisał z nim trzyletni kontrakt.

Chrapkowski: 

– Wiedziałem, że informacja o transferze do Kielc nie będzie przyjęta specjalnie miło przez płockich kibiców. Rozumiałem też, że fani Vive będą potrzebowali chwili, by mnie zaakceptować – przecież jeszcze do niedawna byłem ich sportowym wrogiem. Zmieniłem klub, żeby zrobić krok naprzód. To była słuszna decyzja. Pół roku przepracowałem z Bogdanem Wentą, a potem nastała era Tałanta Dujszebajewa. To on nauczył mnie gry w obronie. Zrozumiałem, że dobrym ustawieniem i zasięgiem ramion mogę sporo zdziałać w tyłach i tak rzeczywiście się stało.

Paweł Kotwica, dziennikarz Echa Dnia:

– Piotrek faktycznie potrzebował trochę czasu, żeby przekonać do siebie radykalnych kibiców Vive, uważających, że przyszedł z obozu wroga. Ale poradził sobie z tym znakomicie. Bo to gość, którego nie da się nie lubić. Typ chłopaka z sąsiedztwa, uśmiechniętego, pomocnego, który wniesie staruszce zakupy po schodach, a wcześniej nisko się ukłoni. To także idealny rozmówca dla dziennikarza. Umie inteligentnie odpowiedzieć na pytanie, unika sztampy, nie gryzie się w język. No ale najważniejsze jest to, że dawał radę na parkiecie. Przypomnę, że to Chrapek do spółki z Michałem Jureckim zablokował w końcówce finału Ligi Mistrzów z Veszprem rzut Arona Palmarssona.

Po nim Vive przeprowadziło akcję zakończoną bramką Krzysztofa Lijewskiego. Ten gol dał dogrywkę i karne, które przyniosły klubowi największy sukces w historii.

Chrapkowski:

– Wygranie Ligi Mistrzów było jednym z najradośniejszych wydarzeń w mojej karierze. I najbardziej zaskakującym. Kilkanaście minut przed końcem meczu przegrywaliśmy przecież 9 bramkami. Wydaje się, że wtedy nawet najbardziej zagorzali kibice nie wierzyli w nasz sukces. A jednak – udało się! Zwarliśmy szeregi w obronie, zaczęliśmy grać lepiej w ataku, to wszystko przyniosło efekt.

Kotwica:

– To była znakomita ekipa nie tylko na parkiecie. Chłopaki zbierali się często w knajpie Tabu, prowadzonej przez dwóch braci, absolutnych fanatyków piłki ręcznej. Tam „robiła się” atmosferka, pamiętam chociażby pępkowe dziecka Piotrka. Dużo śmiechu, znakomita zabawa, ci ludzie po prostu lubili spędzać ze sobą czas.

MAGDEBURG (2017 do dziś)

Chrapkowski:

– Skąd pomysł na transfer do Magdeburga? Chciałem zmienić otoczenie, spróbować swoich sił za granicą. Po rozmowach z Bertem Servaasem podjęliśmy decyzję, że mimo obowiązującego kontraktu rozstajemy się w zgodzie, bezproblemowo.

Piotr trafił do klubu z najlepszej ligi świata 1 lipca 2017 roku. Od początku było wiadomo, że w nowym zespole ma grać głównie w obronie. Wspomniana wyżej kontuzja barku + Michał Jurecki i Karol Bielecki na lewej połówce w Vive – to wszystko sprawiło, że w poprzednich latach „Chrapek” występował zazwyczaj tylko w tyłach.

Młody, 33-letni wówczas trener Bennet Wiegert potrzebował do ich zabezpieczenia prawdziwego kozaka. Wybrał Piotrka i swojej decyzji na pewno nie żałuje – Niemiec prowadzi klub do dziś, a w sezonach, w których grał w nim Chrapek, Magdeburg kończył Bundesligę kolejno na 4., 3., 3. i – dla odmiany – 3. miejscu. Zdobył jeszcze w tym czasie klubowe mistrzostwo świata i wygrał pierwszą edycję Ligi Europejskiej. Mało? To dodajmy, że na półmetku tego sezonu Magdeburg jest liderem ekstraklasy z kapitalnym bilansem – 16 wygranych i tylko jedna porażka!

Chrapkowski:

– W tym sezonie jesteśmy liderem Bundesligi, w poprzednich byliśmy w czołówce, wygrywaliśmy sporo spotkań z topowymi zespołami, takimi jak THW Kiel czy Flensburg-Handewitt. Problem polegał jednak na tym, że zdarzały nam się wpadki ze słabszymi drużynami. To bolało i zabierało nam możliwość walki o mistrzostwo. Bundesliga jest bardzo mocna, żeby ją wygrać nie można zdjąć nawet na chwilę nogi z pedału gazu, bo wtedy okazuje się, że maluch ma w sobie na tyle dużą moc, że Cię wyprzedzi. Dodam że od samego początku wierzyłem w ten projekt. Z Kielc znałem się z Željko Musą, który zachęcał, by przyjść do klubu. I miał rację – panuje w nim fajna, rodzinna atmosfera. Kontrakt z Magdeburgiem mam do czerwca 2023 roku, nie wykluczam jednak, że go przedłużę, oczywiście jeśli dopiszą zdrowie i forma, a druga strona będzie tym zainteresowana.

To bardzo możliwe – od 2017 do 2021 roku komentowałem na antenie Sportklubu dziesiątki meczów z udziałem Chrapkowskiego i na ich podstawie spokojnie mogę stwierdzić, że wyrobił sobie markę jednego z czołowych defensorów w Niemczech.

W Magdeburgu w ogóle mają bardzo dobre wspomnienia z Polakami. To tutaj bundesligowych szlifów nabierali młodzi Karol Bielecki i Grzegorz Tkaczyk, to z tym klubem po puchar EHF sięgnął na ławce trenerskiej Bogdan Wenta, wreszcie to Bartosz Jurecki był przez lata jego opoką. „Zawodnik z absolutnego topu, drugiego tak świetnego nie mamy w drużynie” – opowiadał mi przed laty Stefan Kretzschmar, legendarny niemiecki szczypiornista. Wiele wskazuje na to, że Chrapka w mieście będzie się wspominać z równym entuzjazmem, szczególnie jeśli drużynie uda się sięgnąć po upragnione – bo wyczekiwane od 2001 roku – mistrzostwo.

REPREZENTACJA I ŻYCIE PO ŻYCIU

– Myślałem, że sport czasami może być czysty, ale jak pokazały dzisiejsze zawody, to jest niemożliwe. (…) To był mecz nie do wygrania, sędziowie kontrolowali wynik, od początku wiedzieli kto wygra. Wszyscy, którzy nie są katarczykami, widzieli co się dzieje na boisku.

W styczniu 2015 roku chłopak z sąsiedztwa naprawdę się wkurzył. Chrapkowski nie wytrzymał w rozmowie z Maciejem Iwańskim z TVP Sport, ale można go zrozumieć – Nenad Nikolić i Duszan Stojković po prostu gwizdali w półfinale MŚ wyjątkowo tendencyjnie. Mimo porażki 29:31 z Katarem, Biało-Czerwoni podnieśli się z kolan i w meczu o brąz, oczywiście niezwykle dramatycznym, pokonali Hiszpanię 29:28. Dla Piotrka był to pierwszy krążek mundialu w karierze – w czasie gdy stawaliśmy na pudłach w Niemczech (2007) i Chorwacji (2009) był jeszcze za dużym żółtodziobem, żeby otrzymać powołania od Wenty.

Dziś jest liderem kadry, który – gdyby nie pozytywny wynik testu na koronawirusa – zapewne pomagałby jej w defensywie w spotkaniach Euro 2022 z Austrią, Białorusią i Niemcami tak, jak pomaga kolegom z kadry podczas zgrupowań.

Chrapkowski:

– Jestem otwartym człowiekiem. Nigdy nie tworzyłem dystansu między mną a młodszymi zawodnikami. Nie jestem ich spowiednikiem, ale jeśli mają jakiś temat do poruszenia, to chętnie wypiję kawę i porozmawiam. Na kadrze w ogóle fajnie spędzamy czas. Grywamy w planszówki, w karty, atmosfera jest naprawdę dobra.

Gdy spytałem go o ocenę naszych szans na ME – a było to jeszcze przed falą pozytywnych wyników koronawirusowych testów – mówił o nich tak:

– W naszej kadrze dominuje młodość. A ona ma to do siebie, że jak wychodzi, to wszystko, a jak nie idzie, to walą się mury. Zadaniem takich ludzi jak ja, Kamil Syprzak, Michał Daszek czy Przemek Krajewski jest pomaganie młodym, by jak najczęściej szło im dobrze. Musimy zadbać o to, żeby nikt „nie zgubił się” na parkiecie, nie podpalił w złym momencie w ataku.

Głównym celem reprezentacji jest to, żeby dobrze wypaść na przyszłorocznym polsko-szwedzkim mundialu. Wydaje się, że Chrapkowski, o ile zdrowie pozwoli, może się czuć pewniakiem na ten turniej. Wydaje się też, że nigdy nie poprowadzi kadry jako selekcjoner:

– Nie widzę siebie w roli trenera. Rozmawiamy 12 stycznia, na ten dzień sytuacja wygląda tak, że chciałby grać jak najdłużej, a nie szkolić innych. Użeranie się z takimi ludźmi, jak Chrapkowski – to nie dla mnie! (śmiech)

Co zatem będzie mu zajmować czas za kilka lat?

– Z rodziną chodzimy sporo na spacery, ale na pewno po zakończeniu kariery będę chciał jeździć więcej na nartach. Na razie robię to sporadycznie, ale myślę sobie, że takie rodzinne wypady będą czymś fajnym. Córki już nauczyły się nieźle jeździć – potrafią skręcać i utrzymać równowagę – za kilka lat dołączy syn, więc fajnie to będzie wyglądać. Uwielbiam też podróże. Podczas wakacji nie wysiedzę w hotelu dłużej niż dzień, wolę wypożyczyć samochód i zwiedzać. Najpiękniejszym miejscem, jakie widziałem, był chyba Laos, który odwiedziłem z żoną. Niesamowite było też zdobycie Kilimandżaro, odczuwałem wtedy prawdziwą euforię.

KAMIL GAPIŃSKI

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...