13 marca skończy się przedostatni ligowy weekend przed reprezentacyjną przerwą, w środku tygodnia zaliczymy jeszcze krótki rajd z europejskimi pucharami. 17 marca, w czwartek, zostaną rozegrane ważne mecze w Lidze Europy oraz Lidze Konferencji Europy. Następnie ligowa kolejka od 18 do 20 marca, po której piłkarze rozjadą się na zgrupowania reprezentacyjne. Dopiero 21 marca rozpoczyna się oficjalny „termin FIFA”, czyli króciutkie okienko na odfajkowanie wszystkich zaległych obowiązków związanych z piłką międzynarodową.
Dopuszczam do siebie możliwość, że Polska jakoś dogada się z klubami poszczególnych zawodników, by zgrupowanie rozpoczęło się o kilkadziesiąt godzin wcześniej, z uwagi na skalę wyzwania, przed jakim stoi nasza kadra. Ale nawet zakładając ten optymistyczny scenariusz, że nowy selekcjoner będzie miał do dyspozycji nie trzy czy cztery, ale pięć, a może nawet i sześć dni – to nadal jest… Właściwie trudno to nawet nazwać. Kpina? Żart? Niespecjalnie zabawny dowcip?
24 marca w Cardiff, Glasgow, Moskwie, Sztokholmie, Porto oraz Palermo rozegrają się pierwsze starcia barażowe. Na przestrzeni dwóch godzin, może z hakiem, jeśli będziemy mieli dogrywkę i rzuty karne, rozstrzygną się losy całego pokolenia piłkarzy, które czekało cztery lata na kolejną możliwość rywalizacji w Mistrzostwach Świata. Brzmi strasznie pompatycznie, ale chcę tutaj po prostu nakreślić odpowiednio cały kontekst.
Najlepszy piłkarz w historii Polski, ale przecież to grono jest szersze. Będą tam powoli zbliżający się do końca kariery Mistrzowie Europy z Włoch. Będzie jeden z najlepszych Walijczyków w dziejach tamtejszego futbolu, będzie Cristiano Ronaldo ze swoją świtą, kreowaną na kolejne złote pokolenie portugalskiej piłki. Ci wszyscy ludzie spotkają się 21 marca, by trzy dni później zagrać o być, albo nie być na największej imprezie sportowej świata. Najwięksi świata futbolu dostaną kilka dni na zgrupowaniu i 90 minut na boisku, by spełnić jedno z największych piłkarskich marzeń o wylocie na Mistrzostwa Świata.
Kilka dni zgrupowania, połowa zagra tylko jeden mecz, po czym wróci do domów.
Co prawda są różne sposoby i sposobiki. Szwedzi planowali na przykład dodatkowe zgrupowanie w styczniu, odwołane jedynie z uwagi na kolejne uderzenia pandemii. Selekcjoner ubolewał, że przegląd kadr, którego miał dokonać w Portugalii, nie dojdzie do skutku i trzeba będzie ratować się spotkaniami na sztucznych murawach w kraju. Rosjanie zastanawiają się nad przesunięciem własnej ligi w taki sposób, by reprezentanci występujący na co dzień w lidze rosyjskiej mogli spędzić nieco czasu z selekcjonerem Walerym Karpinem. Każdy próbuje w jakikolwiek sposób zwiększyć swój wpływ na postawę drużyny narodowej. Bo też każdy jest świadomy – ten wpływ podczas „terminów FIFA” jest iluzoryczny. Trzy dni. Ile jednostek treningowych? Takich, na których da się cokolwiek zdziałać? Pięć? Sześć? Jak zostawić jakikolwiek ślad na zespole na przestrzeni pięciu treningów?
Wspomniany Karpin ze swoimi kadrowiczami zresztą już się spotkał, na „tajnym zgrupowaniu”, które szybko przestało być tajne.
– Jakie tam tajne spotkanie. Po prostu nie chcieliśmy go nagłaśniać. Czuliśmy potrzebę zorganizowania takiego spotkania, więc je przeprowadziliśmy – cytowała Karpina Interia. Karpin zresztą przyznaje wprost – uważa, że u rosyjskich piłkarzy największym problemem jest mental, więc próbuje nad nim pracować bez przerw, również poza wszelkimi ramami wstępnie nakreślonymi w terminarzu FIFA. Nie ma złudzeń, podobnie działa konkurencja, bo zwyczajnie taki styl pracy wymusza obecny kalendarz piłkarski. Jeśli jesteś selekcjonerem kadry, to próbujesz załatwić wszystko, co tylko się da, jeszcze przed przyjazdem piłkarzy na zgrupowanie. Bo doskonale wiesz – wtedy już nie będzie czasu na nic, trzeba będzie galopować z najpotrzebniejszymi działaniami, by wyrobić się przed pierwszym gwizdkiem z realizacją jakiegokolwiek taktycznego planu-minimum.
Tak, zmierzam do tego, że jesteśmy w głębszej dupie, niż się mogło początkowo wydawać. A jednocześnie – jesteśmy kompletnie pod ścianą, możliwości ruchu są właściwie żadne.
Zacznijmy może od pytania, jak ważny jest dla nas ten cholerny mecz z Rosją? Otóż porażka w nim będzie oznaczała, że najlepszy piłkarz w historii Polski skończy karierę z mniejszą liczbą mundialowych goli od Bartosza Bosackiego. Jeden z najlepszych napastników w dziejach skończy karierę z identyczną liczbą mundialowych meczów co Cornell Glen. Cornell Glen to napadzior Trynidadu i Tobago o takiej bujnej karierze:
Niech mnie kule, co to będzie za zagadka do quizu w 2054 roku. 3 występy, 0 goli – przypisz nazwisko do mundialowego dorobku. Cornell Glen? Robert Lewandowski? Obie odpowiedzi są poprawne. No mogą, obie odpowiedzi mogą być poprawne, jeśli na Moskwie zakończy się nasz lot do Kataru. Tak, jest niby jeszcze szansa, że „Lewy” będzie nadal kąsał też w 2026 roku, ale jeśli już teraz mamy ciężary, by awansować w ogóle na imprezę, nie nastawiałbym się na udane występy na finiszu kariery Lewandowskiego.
Oczywiście to tylko to, co najmocniej rzuca się w oczy. Ale pominięcie mundialu to będzie pierwsza większa impreza bez Polski od 2014 roku. Dla paru osób – utrata szansy na godne zwieńczenie pięknej reprezentacyjnej przygody. Dla paru innych – pominięcie okazji, przytrafiającej się w idealnym momencie kariery – i tak, patrzę tu w stronę Neapolu. Obniżone wpływy budżetowe, mniejsze zainteresowanie piłką w kraju, postępujące spychanie sportu na dalszy plan – to już te konsekwencje trudniejsze do wyłapania w pierwszym momencie po przegraniu bitwy o mundial, ale to nie znaczy, że konsekwencje wydumane.
Tak wiele zależy od tak skromnego wycinka pracy. Ile można zrobić od 21 marca do 24 marca? Pal licho, ile można zrobić w ogóle od początku marca do momentu tego tygodnia prawdy, gdy zaraz po pierwszych meczach barażowych zostaną rozegrane trzy finały? Szczerze – jestem trochę przerażony wizją, że – na przykład – zatrudniamy teraz awaryjnie zagranicznego szkoleniowca. Przecież zanim chłop się nauczy wszystkich imion kadrowiczów, być może część z nich będzie już kupować czipsy do wieczornego oglądania mundialu z perspektywy telewizora.
Niesamowicie to wszystko się poukładało. Dopiero co załamywałem ręce, że Paulo Sousa ma tak mało czasu, że od razu wskakuje na takiego wysokiego konia. Pamiętam to doskonale – być może dlatego, że działo się to naprawdę niedawno, jak jeszcze Paulo kochał Polskę i papieża. Budapeszt i Anglia. Najtrudniejsze mecze praktycznie na początku eliminacji, a gdzieś w tle jeszcze przygotowania do Euro. A my? Z nowym, zagranicznym trenerem, który pewnie zna głównie Lewandowskiego, Szczęsnego i Zielińskiego. Byłem wtedy naprawdę rozczarowany Zbigniewem Bońkiem, który bardzo długo zwlekał ze zwolnieniem Jerzego Brzęczka, podkradając nowemu selekcjonerowi cenny czas.
Bo przecież o ile większy komfort pracy mógłby mieć Sousa, dysponując sparingami w Lidze Narodów, dodatkowym zgrupowaniem, większa ilością czasu. Być może nie byłby zmuszony do eksperymentów w meczach o punkty, być może lepiej przygotowałby nas na Mistrzostwa Europy. Z dzisiejszej perspektywy skłaniam się ku opinii, że Sousa mógł mieć dowolną ilość czasu, i tak spędziłby go na analizie nowych ofert pracy, ale wówczas? Wówczas byliśmy w lesie, bo zupełnie nowy, obcy człowiek przejmował drużynę na chwilę przed najważniejszymi meczami eliminacji mundialowych, na pół roku przed Mistrzostwami Europy.
A dziś? Dziś jesteśmy w sytuacji o wiele cięższej.
Bo bez selekcjonera.
Bo przed meczem lub meczami, przy których nie będzie już możliwości poprawki. Nie będzie możliwości korekty wyniku, gdy już skład się ze sobą pozna i zgra. Nie będzie okazji, by pieprzyć o długofalowym budowaniu – bo musimy budowlę mieć na tu i na teraz, na 24 marca i 29 marca 2022 roku. Nie będzie można wkleić kitu o tym, że kiedyś przyjdzie nam zagrać bez Lewandowskiego, bo w pierwszej kolejności trzeba będzie się skupić na optymalnym wykorzystaniu tegoż Lewandowskiego, póki jeszcze nie ma stu lat.
To zresztą o tyle problematyczne, że dostrzegam na rynku selekcjonerów-maratończyków. Takich, których zatrudniamy dzisiaj, a owoce czerpiemy za parę lat, gdy w życie wejdą mechanizmy proponowane przez nich na wszystkich poziomach. Klasykiem jest oczywiście Roberto Martinez, ale przecież w Polsce wystarczyłby ktoś o poziom niżej. Tylko jak go zatrudnić w tej chwili? Jak postawić na wizjonera, który odmieni oblicze i drużyny, i całego szkolenia w Polsce, skoro dla nas liczy się to, co zrobi od 21 do 29 marca 2022 roku?
Jesteśmy zmuszeni do szukania doraźnych rozwiązań. Do zaleczenia problemu jakimś przeciwbólowym środkiem, zamiast rzetelnej operacji.
Potrzebujemy kogoś, kto zna kadrę i kogoś, kogo kadra zna. Potrzebujemy kogoś, kto robił już zgrupowania reprezentacyjne i nie będzie w pierwszych tygodniach pracy poznawał na żywym organizmie różnic między piłką klubową i reprezentacyjną. Potrzebujemy kogoś, kto w parę dni wymyśli i wprowadzi taktyczny fortel na Rosjan, kto piękną przemową natchnie reprezentantów, kto umiejętnie będzie zarządzać meczem i w półfinale, i w finale barażowym. Kogoś, kto świetnie wypadnie od pierwszego dnia pracy, kogoś, kto jest na czasie z najnowszymi trendami w światowym futbolu, kogoś, kto w błyskawicznym tempie poprawi sytuację pod względem mentalnym, taktycznym, pod względem rozpracowania rywala.
Innymi słowy: potrzebujemy człowieka, który nie istnieje. Jeśli na dwa miesiące przed największym wyzwaniem czteroletniego cyklu musi cię ratować nieistniejący człowiek… Nawet ateiści mogliby się przeżegnać.
Najbliżej cech, których wymagamy – pomijając oczywistą kandydaturę Pana Boga, którą jako katolik przyjąłbym z wielką radością – wydaje się kręcić Adam Nawałka. I niestety, mam wrażenie, że to też jest pewien obraz skali wyzwania, z jakim przyjdzie nam się mierzyć. Trzy lata po nieudanym mundialu jesteśmy w tym samym miejscu. Z trzy lata starszym Robertem Lewandowskim…