Reklama

Arkadiusz Woźniak: – Nigdy nie powiedziałem, że czegoś bardzo mocno żałuję

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

22 sierpnia 2021, 12:12 • 11 min czytania 2 komentarze

–  Gdy byłem dzieckiem, w domu się nie przelewało. Wychowałem się w biedzie. Dlatego też doceniam to, co mam. Nigdy nie rozpamiętuję czegoś w kategorii: co byłoby, gdybym poszedł tam lub gdzieś został. Jeśli zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, to nie mam do siebie pretensji. Absolutnie nie narzekam na to, w jakim miejscu teraz jestem. Rozkładając każdą sprawę na czynniki pierwsze, byłbym zwyczajnie smutnym człowiekiem – mówi Arkadiusz Woźniak, piłkarz GKS-u Katowice. Czy czuje się spełnionym zawodnikiem? Jaką rolę spełnia w szatni swojej drużyny? Co ukształtowało jego charakter? Kiedy miał największy moment zwątpienia? Jak ważna jest dla niego dobra atmosfera w zespole? Dlaczego uważa, że młodzi piłkarze obecnie mają lepiej? Czy falstart w 1. lidze wzbudził u niego niepokój? Zapraszamy!

Arkadiusz Woźniak: – Nigdy nie powiedziałem, że czegoś bardzo mocno żałuję
Zapewne nie spodziewałeś się tego, że początek sezonu 1. ligi w waszym wykonaniu, delikatnie rzecz ujmując, nie będzie udany?

Zdecydowanie mógł być lepszy, zwłaszcza pod względem punktowym. Myślę, że nasza gra nie zasługiwała na zaledwie trzy wywalczone oczka. W meczu z Resovią zasłużyliśmy na zwycięstwo, ale dziś możemy sobie gdybać i wróżyć z fusów. Mimo wszystko uważam, że nasza gra się obroni i w następnych spotkaniach będziemy lepiej punktować. Tylko proszę spojrzeć na to, jak 1. liga jest wyrównana, i jakie drużyny w niej występują. Cześć z nich jeszcze niedawno występowała w Ekstraklasie. Ich piłkarze mają obycie, doświadczenie. Każdy z nas wiedział, że po awansie nie będzie łatwo i przyjemnie. Nie mówię, że rozgrywki 2. ligi były proste. Tyle że wówczas praktycznie w każdym spotkaniu występowaliśmy w roli faworyta. Aktualnie jest już inaczej.

Tworzycie doświadczony zespół. Większość zawodników doskonale zna realia 1. ligi czy Ekstraklasy. Nie jesteście beniaminkiem, dla którego ten poziom rozgrywkowy to absolutne novum.

Zgadzam się, że poprzez to niektórych błędów po prostu nie przystoi nam robić. Natomiast jestem spokojny. Na dobrą sprawę pracujemy wspólnie – z większymi lub mniejszymi zmianami personalnymi – już trzeci sezon. Trzon zespołu ukształtował się w ciągu ostatnich dwóch lat. Są w drużynie pewne automatyzmy i będziemy je szlifować. To na pewno zaprocentuje.

Po tylu przejściach z GKS-em Katowice falstart nie jest już w stanie wprowadzić cię w stan nerwowości?

Naszym celem nadrzędnym było wydostać z 2. ligi. Niestety w pierwszym sezonie po spadku nie udało nam się awansować. Choć, zważywszy na to, że zmieniła się wówczas prawie cała kadra zespołu, w naszej grze nie brakowało pozytywów. Czy słaby start sezonu wzbudza we mnie niepokój? Nie. Staram się nie tracić entuzjazmu i zawsze jestem pozytywnie nastawiony co do przyszłości. Nawet, jak grasz dobrze, to przecież możesz prezentować się jeszcze lepiej. Teraz już nie ma sensu rozpamiętywać tych pierwszych czterech meczów. Z tym że musimy zacząć wygrywać.

Przyszedłeś do GKS-u odbudować formę, a ostatecznie spadliście z 1 ligi. Potem koncertowo zaprzepaściliście szanse na powrót do tych rozgrywek. Wasz ostatni awans też rodził się w bólach. Miałeś momenty zwątpienia w sens tego, co robisz? Myślałeś, że przynosisz pecha?

Utarło się, że nad GKS-em ciąży jakieś fatum. Cóż, zdecydowanie nie było nam wtedy łatwo. Określiłbym to słowem: dramat. Ale właśnie ze względu na trudną sytuację zostałem w Katowicach. Powtarzałem sobie, że muszę jeszcze coś tutaj coś zrobić pozytywnego, dać więcej temu zespołowi. Bo najpierw wymagam od siebie. Zawsze krytycznie oceniam swoje występy. OK. Udało nam się wywalczyć awans, tylko to nie może być koniec naszych aspiracji. Wrócę jeszcze do spadku. Jasne, miałem czarne myśli. Gdybym udawał, że było inaczej, wyszedłbym na hipokrytę i ignoranta. Aczkolwiek szybko się otrząsnąłem. Wiedziałem, że czeka mnie kilka lat grania. Że możemy kibicom zrekompensować stracone nerwy.

Reklama
EARLY PAYOUT W FUKSIARZU! WYGRYWAJ PRZED KOŃCEM MECZU
A propos nerwów – runda wiosenna zdecydowanie nie była was spokojna. Po sezonie czułeś się, że stres i presja ze strony kibiców dały ci w kość?

To był emocjonalny rollercoaster. W pewnym momencie z powodu koronawirusa wypadło kilku graczy. Następnie w ciągu miesiąca musieliśmy rozegrać osiem spotkań. Na brak adrenaliny nie narzekaliśmy. Zresztą, kto jej nie lubi? Wiadomo, w tym momencie mogę mówić o tym z uśmiechem na ustach, bo ostatecznie zrealizowaliśmy plan. Ale nastroje były nerwowe, gdy w końcówce sezony nie wygraliśmy czterech meczów. Jak widać, byliśmy mocni psychicznie. Wyszliśmy z kryzysu obronną ręką.

Poleciały w szatni ostre i wulgarne słowa?

Po przegranym meczu z Motorem Lublin był kocioł. Ale już następnego dnia analizowaliśmy wszystko, zaczęliśmy spokojnie rozmawiać. Trener Górak powiedział nam, że nie możemy się schodzić z drogi, którą obraliśmy. Gdy jest źle, to człowiek zazwyczaj myśli o tym, co gwałtownie zmienić. Też powtarzałem chłopakom, że najważniejsze to nie zwariować. Że musimy być sobą. Oczywiście nie tym zespołem z przegranego spotkania. Chodziło mi o to, żeby nie zmieniać diametralnie sposobu grania i stylu. Uważam, że kluczem do awansu był właśnie zachowany spokój w kwestii taktycznej i wiara w to, że jesteśmy mocni. Nie zaczęliśmy pałować piłki do przodu, byleby zrobić dobry wynik. Nie cofnęliśmy się dziesiątką do tyłu, by skontrować, coś wcisnąć i rozpaczliwie bronić zaliczki. Cały czas próbowaliśmy grać ofensywnie.

Jak na realia 2. ligi mieliście zespół z mocnymi nazwiskami. Duże ego jednostek było problemem GKS-u?

Można mieć ego bardzo pozytywne. Szczerze? Gdyby do naszej szatni przyszedł ktoś wyłącznie zapatrzony we własną osobę, miałby ciężko. Akurat nasz zespół pod względem charakterologicznym jest dobrze skomponowany. Mamy w drużynie ludzi podobnych do siebie, którzy chcą coś osiągnąć. Przede wszystkim jesteśmy dobrze zintegrowani. Rozmawiamy ze sobą poza treningami. Nasze rodziny się spotykają. Bardzo fajnie się to scaliło. Dla mnie zespół nie może funkcjonować na zasadzie: przychodzi na trening 24 ludzi, konie zajęć i do domu. Musi być ten team spirit. Wiem, że to oklepana formułka. Tylko bardzo prawdziwa. Atmosfera pracy to podstawa, a kolejną ważną kwestią jest to, by każdy czuł, że za drugim może pójść w ogień. Tak definiuję szatnię. U nas, mimo że jest rywalizacja, żyjemy ze sobą w zgodzie. Jesteśmy świadomi tego, że realizujemy wspólny cel.

Jeden z piłkarzy powiedział mi kiedyś, że w momencie, gdy jego zespół nie wygrał kilka meczów z rzędu, to będąc w autokarze, nie był w stanie zdzierżyć obecności kolegów. Ostatnie lata to dla ciebie w większości gorzkie doświadczenia piłkarskie. Miałeś podobną sytuację?

Nie. Dla mnie takie zachowania, to nic innego, jak chowanie głowy w piasek. Zrzucanie z siebie ciężaru odpowiedzialności. Gdy jest źle, właśnie wtedy trzeba pokazać klasę. Jeżeli się wygrywa, to zawsze jest super, bo wynik buduje dobrą atmosferę Masz wielu przyjaciół. Tylko ludzi i drużynę poznaje się w biedzie. Zamiast się obrażać, należy zebrać chłopaków, usiąść i powiedzieć, co leży na wątrobie, wytłumaczyć pewne kwestie. Rzecz jasna bez krzyków i kurwowania. Owszem, czasami już miałem dość gadania i analizy na temat tego, co źle funkcjonuje. To męczyło. Grunt, że częściej w takich momentach mówiliśmy: damy radę. Zawsze staram się myśleć pozytywnie.

Sprawiasz wrażenie niepoprawnego optymisty.

Tak podchodzę do życia. Gdy byłem dzieckiem, w domu się nie przelewało. Wychowałem się w biedzie. Dlatego też doceniam to, co mam. Nigdy nie rozpamiętuję czegoś w kategorii: co byłoby, gdybym poszedł tam lub gdzieś został. Jeśli zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, to nie mam do siebie pretensji. Absolutnie nie narzekam na to, w jakim miejscu teraz jestem. Rozkładając każdą sprawę na czynniki pierwsze, byłbym zwyczajnie smutnym człowiekiem. A nie o to chodzi w życiu. Nie biczuję się wewnętrznie za złe decyzje. Nie płaczę i nie wspominam porażek.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Człowiek z natury często pragnie więcej.

W dzieciństwie po prostu było mi ciężko. Nie miałem wielu rzeczy, nie chodzi mi tylko o sprawy materialne. Moje największym marzeniem było zostać piłkarzem. Udało mi się dojść na poziom profesjonalny. Nigdy nie powiedziałem sobie, że czegoś bardzo mocno żałuję.

Reklama
Nawet w delikatnym stopniu nie żałujesz tego, że nie masz jednej przypisanej pozycji, na której zdecydowanie mógłbyś się wyróżniać? Uniwersalność potrafi być jednak przekleństwem.

Uniwersalność to ogólne pojęcie. Jeśli trener może wystawić piłkarza na pozycji numer “dziewięć” lub na skrzydle, to w moim odczuciu oznacza, że zawodnik posiada spory wachlarz umiejętności. Nie każdy potrafi zagrać na trzech lub czterech pozycjach. Z kolei wtedy raczej przypina się komuś łatkę zapchajdziury. Nie mówię o sobie, że jestem dobrym piłkarzem. Powiem ci szczerze: nauczyłem się grać w piłkę w wieku 23 lat. A zacząłem trenować, mając 13. Nie chcę rzucać haseł, że potrafię zagrać tu i tu, i za każdy razem wychodzi mi to nieźle. Nie mam zamiaru używać twierdzeń, że gdybym grał cały czas w ataku, to strzeliłbym w poprzednim sezonie 20 bramek. Czy nie jestem typowym skrzydłowym? Tak, bo nie wezmę piłki i nie okiwam trzech gości. Raczej staram się grać bliżej pola karnego. Dla mnie najważniejsze jest to, że trener mi ufa. Na każdej pozycji daje z siebie maksa.

Bez obecności na boisku Adriana Błąda tracisz sporo na wartości? Tworzycie bardzo zgrany duet.

No jasne, że bez Adiego nie byłoby mnie, a beze mnie Adiego. Ktoś w końcu musi wykorzystywać jego dośrodkowania (śmiech). A tak zupełnie serio, to wychowaliśmy się razem na jednym podwórku. Znam się z nim od ćwierćwiecza. Rozumiemy się doskonale. Jest między nami dobry feeling. Na treningach wystarczy, że tylko spojrzę na niego, na to w jaki sposób przyjmuje piłkę, i wówczas idę już w ciemno do zagrania. Bo wiem, co kombinuje. Strasznie cieszą takie automatyzmy.

Problemy z poważną chorobą dziecka kolegi skonsolidowały drużynę?

Oczywiście. Nikomu nie życzę, by jego dziecko miało problemy ze zdrowiem. To najgorsze, co może przytrafić się rodzicom. Szacunek dla Adiego za to, jak radzi sobie z żoną w tej trudnej dla nich sytuacji. Niejeden załamałby się, a on cały czas na boisku ciężko pracuje. Robi to dla dziecka. Należy docenić to, że nie przenosi swoich problemów do szatni. Nie chce się obnosić z tym, że jest potrzebie. Nie ma pretensji do świata.

ZBIÓRKA DLA HANI BŁĄD

Wrócimy jeszcze do wątku późnego rozpoczęcia przygody z futbolem. W juniorach bazowałeś głównie na warunkach fizycznych?

Na charakterze. Teraz rozpocząć treningi w wieku 13 lat? Nie do pomyślenia. Przecież to stracone z siedem lat szkolenia. W grupach młodzieżowych nigdy nie mówili o mnie, że jestem talentem. Nie byłem pierwszoplanową postacią na boisku. Nigdy nie ukrywałem tego, że odstaję technicznie. Nadrabiałem zaangażowaniem, walką z serducha. W moim pierwszym sezonie gry w Ekstraklasie również jechałem na charakterze. Dopiero z czasem, dzięki obecności lepszych piłkarzy, nauczyłem się futbolu. Charakter zaś wyrobiłem  na podwórku, które nas skonsolidowało. Cały czas biegaliśmy za piłką na boisku. Grałem ze starszymi od siebie kolegami. Byłem mikrusem, słabszy fizycznie. Nauczyłem się nie odpuszczać. Musiałem zasłużyć na ich respekt, by zagrać w takim podwórkowym meczu. Najpierw oczywiście na bramce. Swoje trzeba było odcierpieć.

Damian Dąbrowski, który również wychował się w Lubinie, stwierdził dokładnie to samo co ty – podwórko bardzo wiele go nauczyło.

Z Damianem graliśmy przeciwko sobie na turniejach podwórkowych. Organizowano takie rozgrywki międzyosiedlowe. Na przykład: jego osiedle grało z moim. To były super czasy!

Uważasz, że obecnie młodym piłkarzom brakuje charakteru? Większość z nich żyje klubowej bańce – bursa, szkoła, trening i tak w kółko.

Nie chcę, by zabrzmiało to, jak typowe żale nieco starszego pokolenia, ale młodzież ma obecnie trochę łatwiej. W budynku klubowym czeka na nich przygotowany sprzęt i boiska. Nie muszą się martwić o posiłki.

Pamiętam, że po treningu szliśmy jeszcze pokopać na boiskowym osiedlu. Teraz są przykazy, żeby pracować z młodzieżą spokojnie, bo zaraz ktoś złapie kontuzje. Młodzi znajdują się pod pancerzem – mają skupić tylko i wyłącznie na piłce, niczym innym się nie przejmować.

W szatni jesteś kimś w rodzaju mentora?

To za duże słowo. Staram się dawać wskazówki. Podpowiadać, co jest dla nich dobre. Najważniejsze, by słuchali naszych rad. Nie chcemy dla nich źle. Nigdy nie robię młodym zawodnikom tego, co robili mi starsi gracze. Dawniej, żeby wtrącić się w rozmowę ze starszyzną, obojętnie o czym, trzeba było udowodnić na treningu swoją wartość. Nie uważam, że było to dobre. Albo, gdy nie zabrałem piłek na trening, to wyobraź sobie, co się działo. Jedna wielka miazga. Kiedyś starsi traktowali nas jako rywali. Twierdzili, że zaraz zabierzemy im możliwość zarobku, pozbawimy miejsca w składzie. Z kolei ja podchodzę do nich bardziej pedagogicznie.

EARLY PAYOUT W FUKSIARZU! WYGRYWAJ PRZED KOŃCEM MECZU
To nie tak, że wysyłam cię na emeryturę, ale planujesz zostać przy piłce jako trener?

Zdecydowanie. Chcę zrobić papiery trenerskie. Generalnie jestem strasznie zafiksowany na punkcie futbolu. W domu na okrągło w telewizorze lecą mecze piłkarskie. Żona mnie za to nienawidzi (śmiech). W weekend Ekstraklasa, wtorek-środa Liga Mistrzów, czwartek Liga Europy.

Żona chyba nie przyjmuje twoich planów z aprobatą? Zawód szkoleniowca również oznacza życie na walizkach.

Miałem już kilka rozmów z żoną na ten temat i pytała się mnie: czy na pewno chcesz być trenerem? Mówiła też: przecież, jak zostaniesz szkoleniowcem i będziesz musiał zająć treningami, okresami przygotowawczymi, doglądaniem kadry dwudziestu kilku zawodników, zostaniesz maksymalnie pochłonięty pracą. Ja na to: a ty lubisz swoją pracę makijażystki i wizażystki? Odpowiada mi: no lubię. I wytłumaczyłem jej, że najzwyczajniej chcę robić to, co lubię i kocham. To świetna sprawa realizować pasję i mieć z tego pieniądze.

Tylko że mało osób dostrzega drugą stronę medalu – ile kosztuje to wiele wyrzeczeń.

Tak. Dlatego ważna jest świadomość korzyści obranego celu.

A jakie są twoje obecne cele piłkarskie? Chciałbyś poprawić indywidualne statystyki?

Nie przykładam bardzo dużej wagi do indywidualnych osiągnięć. Moim małym marzeniem jest zagrać jeszcze w Ekstraklasie. Nie chcę deklarować, że z GKS-em. Takie buńczuczne hasła na tę chwilę nie mają sensu. Oczywiście pragnę wygrywać każde spotkanie i strzelać jak najwięcej bramek. Jednak po cichu liczę na to, że dobiję do 200 występów w Ekstraklasie.

Masz jeszcze coś do udowodnienia, przede wszystkim sobie?

Skłamałbym, gdybym powiedział, że jest inaczej. Zwłaszcza po spadku chciałem udowodnić, że jestem dobrym piłkarzem i potrafię wnieść jakość do zespołu. Stąd cieszę, że miałem niezłe liczby w poprzednich dwóch sezonach. W pierwszym strzeliłem 7 goli, a w minionej kampanii 12 bramek. A większość patrzy jednak na liczby. To mnie nakręciło pozytywnie. Wróciłem do żywych. Odzyskałem radość z grania w piłkę.

Rozmawiał Piotr Stolarczyk

fot. Newspix

Najnowsze

Piłka nożna

Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Bartosz Lodko
1
Media: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 15 lat. Teraz może trafić do Włoch

Betclic 1 liga

Komentarze

2 komentarze

Loading...