Też jestem oburzony wynikami głosowania w plebiscycie France Football. Wydaje mi się, że oburzenie wynikami głosowania w plebiscycie France Football powinniśmy zresztą umieścić w naszym podręczniku polskości tuż po rozdziałach poświęconych propozycjom „nie zdejmujcie butów, i tak tu brudno” oraz „co będziecie jechać, u nas na tapczanie wyśpita się jak króle” (copyright: Leszek Milewski). Natomiast przy całym oburzeniu na to, że po raz drugi Polak-rodak został obrabowany, pojawia się też pytanie: a co jeśli poza Europą też jest jakieś życie?
Ustalmy na początek pewne fakty. Robert Lewandowski w okresie od początku stycznia 2021 roku do oddania głosów przez dziennikarzy zaproszonych do zabawy najlepiej grał w piłkę nożną. Były oczywiście momenty, gdy zdarzali się piłkarze notujący bardziej spektakularne występy, ale najwięcej było momentów, gdy najlepszy był on. A gdy nie był najlepszy – to cały czas kręcił się blisko podium, maksymalnie w dolnych rejonach pierwszej piątki. Tak było na początku roku, który otworzył strzeleniem 18 goli w pierwszych trzynastu meczach Bundesligi. Tak było w meczach reprezentacyjnych, oczywiście poza tym najważniejszym, ze Słowacją. To Lewandowski lewą nogą dograł prosto na głowę Szymańskiego podczas zremisowanego meczu z Anglikami. To on zdemolował świetnych stoperów reprezentacji Hiszpanii, gdy strzelił gola w drugim meczu Euro. Zasadził dwie bramki Szwedom. Pomijam już oczywiście obtłukiwanie grupowych słabiaków w eliminacjach mundialowych. Szkoda tego meczu z Węgrami, ale biorąc pod uwagę losowanie – nonszalancja kadry tym razem nie została skarcona. Z perspektywy oceny samego Lewandowskiego 2021 – ten epizod jest właściwie bez znaczenia.
Ale wróćmy do klubowej piłki. Druga połowa roku? 9 goli w 5 meczach Ligi Mistrzów, w tym pastwienie się m.in. nad Barceloną, siedem goli w pierwszych pięciu meczach Bundesligi, 2 gole w Superpucharze i tak dalej. Występy spektakularne, fenomenalne, gole piętą, przewrotkami, nożycami, z każdego miejsca w polu karnym, do tego jeszcze asysty. Zresztą, my to wszystko wiemy. Gdy w klasyfikacji kanadyjskiej Ligue 1 Leo Messi był kilkaset metrów za plecami Przemysława Frankowskiego, Lewandowski robił to, co przez cały 2020 i cały 2021 rok. Żyliśmy tym, podsyłaliśmy sobie wzajemnie gify z bramkami, czytaliśmy wyliczenia dotyczące wyścigu z legendą Gerda Muellera i biciem personalnych rekordów bramkowych.
Uważam i myślę, że jest to opinia porządnie uargumentowana, że Lewandowski był od Messiego lepszy przez jakieś 80% czasu trwania plebiscytu. I jeśli w walce bokserskiej nie dochodzi do nokautu – to trudno przy rozstrzygnięciu walki na punkty wybrać tego, kto dominował przez zaledwie 1/5 walki. Lewandowskiemu ta Złota Piłka się należała, zdania tutaj już nie zmienię, zwłaszcza, że wybór w tego typu plebiscycie często opiera się na wykuwanych latami zasadach. Prosty przykład – w 2010 roku byłem przekonany, że Wesley Sneijder został okradziony. Dekadę później w sytuacji nieco zbliżonej do tamtego Sneijdera znalazł się Jorginho – jeden z kluczowych zawodników dwóch największych zespołowych zwycięzców 2021. A jednak – nie mam wrażenia, że okradziony został Włoch, mistrz Europy i zdobywca Ligi Mistrzów, mam wrażenie, że okradziony został Polak, który na Euro nie przebrnął przez fazę grupową.
Co więcej – sam czasami śmiałem się z wyborów niektórych spośród dziennikarzy, zwłaszcza z tych najbardziej egzotycznych miejsc świata. To wdzięczny temat do żartów – gdy masz za oknem coś takiego…
…no to raczej nie włączasz sobie w sobotę, o 12.30, meczu Bayernu z Hoffenheim. To zresztą o tyle ciekawe, że akurat dziennikarz z Vanuatu już w 2015 roku dał Lewandowskiego na pierwszym miejscu. Może on akurat miał okno na las, nie na wodę. Natomiast ogólna zasada jest znana – hehe, Papua i Nowa Gwinea, macie tam w ogóle prąd? Bo telewizji to na pewno nie macie, wyniki Premier League przysyłają wam w paczkach z żywnością, wypisane na saszetkach ryżu. Część tych szyderstw pewnie ma jakieś tam uzasadnienie – pamiętam rozczulające głosy ze Sri Lanki, gdzie podium stworzyli Trent Alexander-Arnold, Pierre-Emerick Aubameyang i Antoine Griezmann Jestem pewny, że gość kierował się melodyjnością imion i nazwisk, albo rzucił alfabetycznie, jeszcze myląc Aubameyanga i Antoine’a. Natomiast jest też druga strona medalu.
Czy my, tutaj w Europie, na pewno jesteśmy dużo lepsi od kibica Premier League z Gwatemali, który swego czasu ułożył piątkę: Alisson, van Dijk, de Jong, Firmino, Salah?
Przyznam szczerze – przy którymś plebiscycie początkowo byłem zdziwiony tymi licznymi głosami z Afryki na Mahreza czy Mane, z pominięciem tych bardziej oczywistych typów. Aż spojrzałem na przebieg i kształt podium Pucharu Narodów Afryki. Algieria w półfinale ograła Nigerię, gola na wagę finału w 95. minucie strzelił Mahrez, jeden z najlepszych zawodników całego turnieju. Poprowadził swoje państwo do drugiego triumfu w historii PNA, w finale Algierczycy ograli Senegal, w którym Mane miał naprawdę godne towarzystwo. Nie odtworzę już bukmacherskich kursów, nie odtworzę klimatu tamtego turnieju, ale zastanawiam się – czy traktowaliśmy to tak, jak zwycięstwo Ronaldo w Mistrzostwach Europy? Czy jednak newsy o tym, jak gra Mahrez zginęły gdzieś w gąszczu informacji transferowych, bo terminy Pucharu Narodów Afryki nigdy nie sprzyjają nakręcaniu atmosfery wokół tego turnieju?
Naturalnie, możemy się spierać – obecnie Europa mocno uciekła reszcie świata pod kątem poziomu poszczególnych zespołów, na ostatnie 12 mundialowych medali, jedenaście zgarnął Stary Kontynent. Copa America? Turniej maksymalnie czterech drużyn, ale tak naprawdę to dwóch. Afryka? Tam rzadko zdarza się, by uczestnicy nie zarządzili w trakcie turnieju jakiegoś widowiskowego bojkotu, żrąc się ze swoimi federacjami. Ale przecież w taki sposób możemy deprecjonować również klubowe osiągniecia w Europie. Jeśli lekceważymy gole strzelane Boliwii, czemu cenić bramki zdobyte na Benfice czy drużynach z Berlina? Za moment moglibyśmy dojść do wniosku, że La Liga jest odpowiednikiem Copa America, a Ligue 1, gdzie co tydzień jakiś mecz jest przerwany przez kibiców, to taki Puchar Narodów Afryki, tylko w zimowych sceneriach. Czyli co, liczy się tylko to, co w Premier League i ostatnich fazach Ligi Mistrzów?
Nie. Zwłaszcza, że przecież znów – to nagroda indywidualna.
Z ręką na sercu – ile ja mogłem widzieć meczów Pucharu Narodów Afryki w 2019 roku? Ile meczów Copa America w 2021 roku, gdy siedziałem od rana do nocy w meczach, plotkach, donosach i relacjach z Euro? Ile meczów Messiego z tego okresu mogłem rzetelnie ocenić? Czy mogłem faktycznie oszacować jego wpływ na przełamanie tej reprezentacyjnej klątwy drugiego miejsca? A może on tam naprawdę przez 89 minut upokarzał kolejnych rywali, a przez ostatnie 60 sekund odbierał od nich wyrazy uznania i szacunku? No nie wiem, nie widziałem. Przeczytałem, że był najlepszy i że wygrał.
Nie chcę tutaj teraz namawiać wszystkich do samobiczowania i oglądania zaległych skrótów z Copa America. Nie chcę stworzyć wrażenia, że tak naprawdę rozumiem wybór Leo Messiego, że nie współczuję Robertowi Lewandowskiemu kolejnej porażki w walce o Złotą Piłkę. No nie, Lewandowski był lepszy, powinien wygrać. Ale po prostu kiedy będziemy słusznie wyśmiewać, że dziennikarz z Turkmenistanu dał na pierwszym Cristiano Ronaldo, pamiętajmy, że dziennikarz z Nowej Zelandii, który dał Messiego nad Lewandowskim wcale nie musi być laikiem, który wciąż myśli, że Argentyńczyk gra dla Barcelony. By w tym przekonaniu – skądinąd słusznym – o wyższości europejskiego futbolu nie zapędzić się do narożnika, gdzie zlekceważymy wszystko, co poza granicami naszego kontynentu.
Zastanawiam się zwyczajnie – co by było, gdyby Lewandowski wygrał Euro, poszedł do PSG i oglądał plecy Frankowskiego w klasyfikacji kanadyjskiej, a Messi wysadzał kolejne rekordy od stycznia do końca października. Nie daję głowy, nie daję nawet paznokcia, że nie byłbym oburzony wyróżnieniem Argentyńczyka.
***
To swoją drogą pytanie o to, czy nie czas na jakieś uaktualnienie zasad konkursowych. Przecież jest jasne, że przy tym natężeniu meczów, turniejów i tych „naprawdę kluczowych spotkań”, nawet najwięksi pracoholicy nie pochłoną dostatecznej liczby meczów, by rzetelnie porównywać poszczególnych piłkarzy. Sam czułem się nieswojo zapytany o własną trójkę Złotej Piłki. Na trzecie miejsce pasował mi ten Jorginho, bo był kluczowym elementem dwóch świetnych drużyn, których te najważniejsze mecze akurat miałem przyjemność oglądać. Ale jak on gra w tej całej lidze angielskiej? Przecież nawet jak z Chelsea nie pokrywa się mecz Bruk-Betu ze Stalą Mielec, to pokrywa się Korony z Miedzią Legnica.
Kogo ja mogę ocenić? Kolegów ze Startu Łódź, bo widziałem ich wszystkie mecze. Spoiler – nie byłbym na podium. Ani w dziesiątce. Ani wśród 39 nominowanych.
***
Najbardziej irracjonalnym i wkurzającym momentem całej tej napinki wokół Złotej Piłki była i tak przemowa Leo Messiego. Pełna klasy, z prostym, banalnym pomysłem, który zupełnie zmieniłby odbiór wszystkiego, co wyprodukowała France Football w ostatnich tygodniach. „Należy ci się ta piłka za 2020 rok, mam nadzieję że ją dostaniesz”.
Przecież to tak oczywisty scenariusz, tak nachalnie pchający się do realizacji. France Football wiedziała, że już trochę za mocno pogrywa z Lewandowskim, więc wymyśliła naprędce nagrodę dla Lewandowskiego roku. Gdy okazało się, że Mariusz wprowadził Bruk-Bet do Ekstraklasy, zmienili to na jakieś striker of the year, ale jest jasne – miał wygrać Lewy, żeby sobie tam pogadać ze sceny i pozdrowić fizjoterapeutę z Koluszek. Po co te gimnastyki, zamiast normalnego, zwyczajnego, przyznania Złotej Piłki za 2020 rok? Decyzją jury, bez głosowania, co sprawi, że na liście zwycięzców zawsze będzie podawany z gwiazdką, ale jednak – był najlepszy, popełniliśmy błąd, dzisiaj go nadrabiamy.
Happy end, wszyscy rozchodzą się do domów z poczuciem, że sprawiedliwości stało się zadość. Przyczyn było aż zbyt wiele, uzasadnień tak samo. Nie obraziłby się na taki scenariusz nikt, bo zwyczajnie nikt nie byłby pokrzywdzony.
Najbardziej boli, że dla France Football to tylko dwie edycje zasłużonego plebiscytu z tradycjami, jeszcze nie raz zwycięzca będzie kontrowersyjny, jeszcze nie raz dyskusje nie ucichną na długo po zakończeniu gali. Ale dla nas, Polaków? Wydawało się, że szansa na Złotą Piłkę dla Polaka jest raz na sto lat. Okazało się, że jednak dwa razy. Raz plebiscyt odwołali, przy drugiej próbie Messi po raz pierwszy w karierze wygrał cokolwiek z kadrą.
Cóż bardziej polskiego mogło tego naszego Roberta spotkać.