Lubomir Guldan był bardzo dobrym stoperem. Nawet gdy kończył już karierę, a był wtedy krótko przed 38. urodzinami, chyba znaleźlibyśmy dla niego miejsce w dziesiątce najlepszych środkowych obrońców w lidze. Wspominamy o tym dlatego, że trochę w pale nam się nie mieści to, że ktoś, kto w teorii ma wszystko, by właściwie ocenić młodszych kolegów po byłym już fachu, sprowadza do Miedziowych na tę pozycję w zasadzie same wynalazki. Najnowszym jest Aleksandar Pantić.
29-letni Serb gdzieś tam kiedyś był i coś kopał (60 meczów w La Liga, dzisiaj piąta rocznica ostatniego), ale pokazuje dobitnie, że nie ma przypadku w tym, iż ostatnio grał w kratkę na Cyprze. Przywitał się z ligą sprokurowaniem karnego i czerwoną kartką w Mielcu, gdy Stal strzeliła Zagłębiu cztery gole, a spokojnie mogła sześć. Potem ze dwa razy było znośnie, ale generalnie chłop wygląda jak straszny kołek. A dziś nie dość, że gówno grał przeciwko Rakowowi, to jeszcze po godzinie zachował się tak, jakby Gutkovskis rzeczywiście był białym Lukaku i wyleciał z boiska z kolejną czerwoną kartką.
Do spółki z Solerem i Crnomarkoviciem mogliby dawać występy. Wiecie, taki kabarecik.
Raków – Zagłębie Lubin. Fatalna forma “Miedziowych”
Uczciwie trzeba jednak przyznać dwie rzeczy. Pierwsza – ciała daje też Kamil Kruk, czyli młodzieżowy reprezentant i produkt akademii, który dziś wyglądał tak, jakby nie ogarniał, o co chodzi w spalonych. Druga – wejść do takiego Zagłębia szczególnie łatwo nie jest. W drużynie Dariusza Żurawia funkcjonuje niewiele i o ile jeszcze wcześniej udawało się to przykryć, bo coś hulało w ofensywie (choćby za sprawą Szysza) i czasami popisy dawał Hładun (szczególnie z Wartą), o tyle teraz Miedziowi wyglądają jak najgorszy zespół w lidze. Po prostu. Zresztą są bardzo blisko tego miana, gdy popatrzymy na to, co działo się w Ekstraklasie w październiku i listopadzie. Ratuje ich tylko Legia, ale chyba marne to pocieszenie.
Dziś w Częstochowie jedyną szansą Zagłębia na zwycięstwo była awaria prądu.
Gdyby nie udało się tego meczu wznowić, to pewnie był cień szansy na walkowera. No ale po jakichś 30 minutach światło znów zapalono i nici z ugrania czegokolwiek przez Zagłębie. Wcześniej trochę przeciekało, a po przerwie coś, co od biedy można by nazwać “tamą”, całkowicie puściło. A przecież dziś Zagłębie grało z Rakowem w kryzysie. Banda Papszuna nie strzelił gola w trzech kolejnych meczach, podzieliła się punktami z Pogonią (okej) i Górnikiem Łęczna (daleko od okej), a na dokładkę przerżnęła z Cracovią, która poza bombą Kakabadze nie pokazała zbyt wiele.
Raków – Zagłębie Lubin. Przełamanie częstochowian
A przeciwko drużynce Dariusza Żurawia wicemistrz Polski i zdobywca Pucharu Polski znów wyglądał jak zespół, który w pełni zasługuje na te tytuły. Zablokowany i przeciętny ostatnio Ivi Lopez walnął dwie sztuki, choć początkowo piłka znów nie za bardzo się go słuchała, a hat-tricka stracił tylko przez minimalnego spalonego. Tak samo jak Ben Lederman asystę, na szczęście wcześniej 21-latek zdążył jedną zaliczyć prawidłowo i było to jego pierwszy konkret w Rakowie. Gutkovkis – jak już wspomnieliśmy – jak biały Lukaku. Gol, asysta, czerwona kartka po faulu na nim. Nawet Papanikolaou rzucał takie piłki na kilkadziesiąt metrów za linię obrony, że głowa mała. To znaczy normalna defensywa pewnie by je bez trudu kasowała, a ta lubińska potrafiła sprawić, że Grek wypadał jak wirtuoz.
Nie zrozumcie nas źle – nie chcemy deprecjonować Rakowa. Gospodarze się przełamali, walnęli cztery bramki zbieraninie, która stanęła po drugiej stronie i z ich perspektywy wszystko jest cacy. Trzeba jednak podkreślać, że Zagłębie, które dziś nawet nie oddało celnego strzału, wskoczyło na autostradę, która prowadzi do walki o utrzymanie. Na razie przewaga wydaje się dość bezpieczna, ale z taką grą – i z taką defensywą – te sześć punktów nad strefą spadkową może okazać się słabą poduszką.
CZYTAJ TAKŻE: