Środowa prasa to echa Ligi Mistrzów i kapitalnej bramki Roberta Lewandowskiego. To także zaległe mecze pierwszej ligi i wieści z Ekstraklasy. W „Sporcie” przeczytamy natomiast rozmowę ze Sławomirem Peszko, który tłumaczy problemy naszej reprezentacji. – W każdym meczu tracimy bramkę i trudno, by miało się to nam podobać. To jest skutek gry trójką w obronie, co jest niełatwą taktyką. Nie jestem przekonany, czy reprezentacja Polski ma do tego piłkarzy. Na moje oko lepiej stworzyć taktykę pod zawodników, których się ma, a nie dostosowywać ich do innej taktyki – mówi piłkarz Wieczystej Kraków.
Sport
Sławomir Peszko rozmawia o reprezentacji Polski.
Opinia, że Paulo Sousa przystąpił do meczu, jakby wszystko było już wygrane, a rozstawienie w barażach nic nie znaczyło, nie jest raczej kontrowersyjna…
– Na pewno wiedział, że gramy o rozstawienie, ale jego decyzje były naprawdę dziwne. Nie chodzi mi tylko o to, że Robert Lewandowski nie grał, bo to nawet byłbym w stanie zrozumieć, gdy z przodu mamy i Milika, i Piątka, i Świderskiego, a „Lewy” ma w nogach tych meczów mnóstwo. Ale robimy wielki szum wokół Matty’ego Casha, on dostaje paszport, kraj żyje tym, czy zaśpiewa hymn, a na koniec gra 45 minut i zostaje zdjęty. Dajmy mu zagrać 90 minut, żeby go rzetelnie ocenić. Poza tym druga zmiana, jakiej trener dokonał, czyli zostawienie w szatni Jakuba Modera, to coś, czego pewnie nie tylko ja nie rozumiem. Idźmy dalej – Maciek Rybus przyjeżdża na kadrę w dobrej formie, wreszcie jest zdrowy, na moje oko powinien grać. Lekceważąco podeszliśmy do tego meczu.
Rezygnację z Roberta Lewandowskiego w meczu z Węgrami selekcjoner wziął na siebie. Tłumaczył też, że celowo pominął piłkarzy tworzących kręgosłup reprezentacji – czyli Glika, Zielińskiego i Lewandowskiego – by ich zmiennicy też poczuli odpowiedzialność za zespół. Powiedz mi z perspektywy piłkarza – czy to tak działa, że zmiennik rośnie, gdy dostaje odpowiedzialną rolę, czy wręcz przeciwnie: im mocniejszy partner obok niego, tym on sam lepiej gra?
– Wszystko zależy od balansu. Gdy brakuje lidera i musi za niego zagrać zmiennik, może się tak ułożyć, że nikt braku lidera nie zauważy. Ale tu nie było czterech liderów i trudno było liczyć, że nie będzie to miało złego wpływu na obraz meczu. Problem jest jeszcze inny i to mnie martwi – czy różnica między najważniejszymi postaciami w poszczególnych formacjach a ich zmiennikami, naprawdę jest aż tak wielka, by nie wygrać ze średnią reprezentacją, w dodatku też osłabioną? To co będzie, jeżeli za trzy -cztery lata, gdy „Lewy”, „Krycha” i Glik skończą grę w reprezentacji, nie będziemy w stanie nawiązać walki w kolejnych eliminacjach? Jest to tym bardziej dziwne, że przecież nie mówimy o piłkarzach anonimowych, a o takich, którzy regularnie grają w swoich klubach.
Jak to uzasadnić?
– Pewne rzeczy nasuwają się same. W każdym meczu tracimy bramkę i trudno, by miało się to nam podobać. To jest skutek gry trójką w obronie, co jest niełatwą taktyką. Nie jestem przekonany, czy reprezentacja Polski ma do tego piłkarzy. Na moje oko lepiej stworzyć taktykę pod zawodników, których się ma, a nie dostosowywać ich do innej taktyki.
Paulo sousa bije się w pierś. „Sport” cytuje jego rozmowę z TVP.
– Zawsze byłem szczery i zdałem sobie sprawę, że popełniłem błąd. Mogłem podjąć lepszą decyzję, ale miałem konkretne przemyślenia i przesłanki, jednak to nie była najlepsza decyzja – powiedział wprost Sousa. Później selekcjoner rozjaśnił swój punkt widzenia, mówiąc, że zdał sobie sprawę, iż najlepsi zawodnicy zawsze powinni być na boisku, nawet jeśli chodzi o mecz z najsłabszymi rywalami. – Niedorzeczne było pytanie dlaczego grał z Andorą, dlaczego złapał kontuzję? – nawiązywał do marcowych meczów selekcjoner, ale zarazem kilkakrotnie podkreślił, że gdyby mógł cofnąć czas, Lewandowski by z Węgrami zagrał. – Mogłem lepiej zarządzać czasem jego gry, ale nie możemy skupiać się tylko na nim – tłumaczył dalej Sousa. – Podjąłbym inną decyzję, ale… dla nas wszystkich to była okazja do rozwoju przywództwa oraz odpowiedzialności za najbliższą przyszłość. Pomyliłem się – bił się w pierś Portugalczyk. Pewne nieścisłości budziła także kwestia, kiedy w ogóle podjęto decyzję, aby Lewandowski nie grał z Węgrami. Selekcjoner mówił wcześniej, że w trakcie podróży z Andory do Warszawy, podczas gdy „Lewy” stwierdził w swoim oświadczeniu, że temat był poruszany jeszcze przed zgrupowaniem.
Czy możemy już mówić o kryzysie Rakowa? Wygląda na to, że tak.
Choć częstochowianie oddali w poniedziałkowym spotkaniu aż 16 uderzeń na bramkę Karola Niemczyckiego, tak tylko sześć było celnych. Dodatkowo linia ofensywna była mało produktywna. Słabe spotkania rozegrali Ivan Lopez, Fabio Sturgeon czy Sebastian Musiolik, który w przerwie został zmieniony przez Vladislavsa Gutkovskisa. W przypadku Hiszpana jest to normalna kolej rzeczy. Lopez już pokazywał w lidze, że potrafi być zawodnikiem zmieniającym obraz meczu, jednak przytrafiają mu się częste wahania formy. Napastnicy Rakowa z kolei swoją grą, ale przede wszystkim skutecznością potwierdzają tylko to, do czego kibice są już przyzwyczajeni, a chyba wręcz z czym są pogodzeni. Częstochowianie nie potrafią znaleźć snajpera, który nie tylko wypełniałby taktyczne zadania rozpisane przez Papszuna, ale również dołożyłby dwucyfrową liczbę bramek. Martwić może także forma Fabio Sturgeona. Cały portugalski zaciąg Rakowa spisuje się poniżej oczekiwań, a oczekiwania wobec Sturgeona były całkiem spore. Klub z Limanowskiego wydał na niego dużo pieniędzy. Według informacji dziennikarza Tercer Equipo, Eugenio Gonzaleza Aguilera, Raków miał zapłacić za niego OFI Kreta aż 500 tysięcy euro. Jak na warunki częstochowian to spory wydatek. Co gorsza, koszt jest niewspółmierny do boiskowych zysków.
Zagłębie Sosnowiec i Chrobry Głogów odrobią ligowe zaległości.
– Bardzo potrzebowaliśmy zwycięstwa, które w końcu udało się osiągnąć w meczu z Arką. Od razu humory w szatni się poprawiły, odetchnęliśmy nieco psychicznie i myślami jesteśmy przy meczu z Chrobrym, który chcemy wygrać. Będziemy dążyć z całych sił do tego, aby ten cel osiągnąć – podkreśla Patryk Bryła, który w razie potrzeby służy radą przy rozpracowaniu przeciwnika. – W Głogowie jest spora grupa zawodników, z którymi jeszcze nie tak dawno grałem. Jest trener, z którym pracowałem. Jeśli trener Skowronek będzie potrzebował jakiś podpowiedzi, to razem z Maksem Banaszewskim jesteśmy do dyspozycji, choć myślę, że i bez tego się obejdzie. Trener i sztab na pewno mają pomysł na ten mecz i wszystko w szatni zostanie szczegółowo rozpracowane. Nie ma zbyt wiele czasu między jednym meczem a kolejnym, ale to może i dobrze. Jesteśmy nabuzowani, chcemy pójść za ciosem, sięgnąć po trzy punkty i opuścić strefę spadkową – dodaje Bryła.
W lidze gra dziś także GKS Tychy.
W ostatnich sześciu meczach podopieczni Artura Derbina zdobyli tylko 6 punktów za 3 remisy i zwycięstwo. To, co na początku października wydawało się na wyciągnięcie ręki – czyli miejsce w czołowej dwójce – mocno się oddaliło. Dlatego nikomu w Tychach nie trzeba tłumaczyć jak wielką wagę mają ostatnie mecze w tym roku. – Dla nas czas teraz mocno przyspiesza – twierdzi trener GKS-u Tychy. – Zaległy mecz z Koroną w Kielcach, po nim niedzielne spotkanie u nas z Resovią i na koniec wyjazdowa potyczka z Miedzią Legnica są teraz najważniejsze. Do 3 grudnia zagramy trzy mecze. Jak najszybciej musimy się więc otrzepać po tej łódzkiej porażce i zacząć zdobywać punkty. Dlatego przez ostatnie godziny zamartwialiśmy się tym jak uskutecznić nasze działania w ofensywie – podkreśla Derbin. To jest w tej chwili temat numer jeden w tyskim zespole, którego najlepszym strzelcem jest w tym sezonie Łukasz Grzeszczyk z dorobkiem 4 goli. 3 trafienia Tomasa Malca i 2 bramki Gracjana Jarocha trudno nazwać dorobkiem napastników GKS-u Tychy, który w sumie w tej rundzie 20 razy ulokował piłkę w siatce rywali. Za mało, żeby myśleć o miejscu w czołówce, ale przecież przed tyszanami jeszcze 270 minut gry w tym roku, więc jest jeszcze dużo czasu, żeby ten bilans poprawić.
Super Express
Krótka historia Krzysztofa Kubicy. Pomocnik został bohaterem Górnika.
Kubica pochodzi z Żywca, a wychował się na osiedlu Parkowym. W czasach juniorskich dorobił się przydomku „Kylo”. – Ćwiczył i grał z chłopakami z rocznika 1998, a więc starszymi od niego o dwa lata – przyznaje Piotr Tymiński, szef akademii piłkarskiej w Żywcu, w której Kubica trenował i grał przez 4,5 roku. – Ten zespół sporo przegrywał, bo mierzył się m.in. z juniorami śląskich klubów ekstraklasowych. Kiedyś „Kylo” spytał mnie, czy mógłby zostać przeniesiony do swojego rocznika, bo akurat ta drużyna – grając w niższej lidze wojewódzkiej – zwyciężała dużo częściej. Przyjął jednak tłumaczenie, że w otoczeniu starszych uczy się futbolu dużo szybciej. Teraz zbiera tego efekty – dodaje Tymiński.
Wojciech Cygan wyjaśnia plotki łączące Papszuna z Legią.
„Super Express”: – To prawda, że trener Papszun jest już dogadany z Legią?
W o j c i e c h Cygan: – Zdaję sobie sprawę z tego, że w tych czasach trwa gonitwa za sensacją, ale nie wszystko, co zostaje napisane, jest warte takiego zainteresowania. Byłem zdziwiony tekstem i porą publikacji, bo jeśli miałbym podpowiedzieć temat dziennikarzom, to wolałbym poczytać dobrą analizę sytuacji w Legii – dlaczego gra tak słabo? Czy to jest spowodowane głębszym kryzysem, złym doborem zawodników, czy czymś innym? Przeczytałem, że trener Papszun niby dogadał się z Legią, ale bez jakichkolwiek szczegółów.
– Trener mógłby rozmawiać z Legią na ponad pół roku przed upływem kontraktu z Rakowem?
– Nie widzę problemu w samej rozmowie. Natomiast w tym przypadku miałem wrażenie, że chodzi wyłącznie o sensację i wprowadzenie dodatkowego wątku po meczu Legii z Górnikiem. Taka informacja oddziaływuje nie tylko na Legię i jej kibiców. W tym czasie szykowaliśmy się do meczu w Krakowie i pewnie także w środowisku Rakowa była komentowana.
Przegląd Sportowy
Przewrotka i to by było na tyle. Bramka Lewandowskiego podbiła świat i pozwoliła Polakowi zniknąć na resztę spotkania z czystym sumieniem.
Fantastyczna, niesamowita, kapitalna – różnymi przymiotnikami można określać bramkę Roberta Lewandowskiego. Polak od dawna strzela jak na zawołanie, ale wczoraj zrobił to w niesamowitym stylu. Napastnik Bayernu trafi ł po efektownym strzale przewrotką. To 64. trafi enie w tym roku, dziewiąte uzyskane w pięciu spotkaniach tej edycji Ligi Mistrzów. Polak ma szansę na własny rekord goli w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych w Europie. Jego dotychczasowe najlepsze osiągnięcie to 15 bramek z sezonu 2019/20. Pod względem goli w tym roku Lewy wręcz nokautuje konkurentów, ale jak w programie „Mas Que Pelotas” powiedział hiszpański dziennikarz Sergio Gonzalez, Złotą Piłkę ma otrzymać Lionel Messi, a Lewandowski zajmie w tym plebiscycie drugie miejsce. Głosowanie oczywiście zostało już zakończone, więc kolejne popisy napastnika Bayernu nie będą brane pod uwagę. Kto dostanie nagrodę, przekonamy się w poniedziałek wieczorem, gdy w Paryżu odbędzie się ceremonia jej wręczenia. Po strzeleniu gola Lewandowski był mało widoczny, co wypomniał mu portal sport.de, który ocenił Polaka na 2,5, czyli bardzo dobrze minus. „Wspaniały strzał z przewrotki, ale poza tym prawie żadnych udanych akcji” – uzasadniono notę.
Mauricio Pochettino i Manchester United. Czy to wypali, czy jednak PSG zatrzyma trenera?
Kontrakt 49-latka z francuskim klubem obowiązuje do końca czerwca 2023 roku. Władze PSG nie są zainteresowane wcześniejszym rozwiązaniem umowy. Kiedy latem tego roku Pochettino otrzymał propozycję ponownej pracy w Tottenhamie, szefostwo z Parc des Princes zareagowało uaktywnieniem klauzuli zawartej w kontrakcie swojego trenera, na mocy której został on przedłużony o rok. Sygnał był jasny: nikomu nie oddamy naszego szkoleniowca. Pojawiają się jednak sygnały pozwalające sądzić, że tym razem może dojdzie do niespodziewanego transferu trenerskiego na Old Traff ord. I sam szkoleniowiec ma ponoć o to zabiegać. Przede wszystkim Argentyńczyk niespecjalnie dogaduje się z dyrektorem sportowym klubu – Leonardo. Trener chciałby mieć w klubie większą władzę i moc sprawczą, a kompetencjami musi się dzielić z Brazylijczykiem, który nie uchodzi za człowieka łatwego w kontaktach (m.in. z powodu konfl iktu z dyrektorem przed rokiem pracę w PSG stracił Thomas Tuchel). Pochettino nie może w pełni odpowiadać za transfery i nie podoba mu się, że niektóre transakcje nie są z nim konsultowane.
Michał Żyro w rozmowie z „PS”. Co u niego słychać?
Jak to się stało, że znalazł się pan w Białymstoku?
Sezon zaczynałem w Gliwicach i po poprzednich rozgrywkach, gdy napastnikiem numer jeden był Kuba Świerczok, zapewniano mnie, że po jego odejściu – jako jeden z najbardziej efektywnych zmienników w lidze – dostanę duże zaufanie. Rzeczywiście, początkowo tak było, jednak po trzech pierwszych spotkaniach, które Piast przegrał, od trenera Waldemara Fornalika usłyszałem, że w najbliższym czasie będzie stawiał na innych napastników – Torila oraz Stojiljkovicia, a mnie czeka ławka lub trybuny. Nie chciałem i nie mogłem sobie na to pozwolić, a czasu, by znaleźć inny klub, było mało. Na szczęście moi menedżerowie Rafał Szczypczyk i Piotr Jóźwiak trzymali rękę na pulsie, mieli plan awaryjny i trafi łem do Białegostoku, z czego jestem zadowolony.
Od pięciu lat w żadnym klubie nie spędził pan więcej niż 12 miesięcy.
Taka jest piłka. Nie ma jednej przyczyny, po prostu tak się układało i tak wybierałem – raz lepiej, raz gorzej. Ale ostatnio już dobrze. Podoba mi się w Jadze, mam nadzieję, że z czasem klub to samo będzie mógł powiedzieć o mnie.
Jak bardzo pana karierę zahamowało brutalny faul Antony’ego Kaya w kwietniu 2016 roku, po którym miał pan roczną przerwę z powodu kontuzji kolana? Zdarza się gdybać?
Oczywiście. To był niespodziewany moment, po którym wpadłem w spiralę niefortunnych zdarzeń oraz wyborów. Dziś jako bardziej doświadczony zawodnik i człowiek inaczej bym postąpił. Po kontuzji i rehabilitacji pojechałem z drużyną Wolverhampton i trenerem Nuno Espirito Santo na obóz do Austrii. Po dwóch tygodniach treningów usłyszałem, że mogę szukać klubu. Do końca okna zostawało dziesięć dni. Wpadłem w delikatną panikę – mogłem zostać w Anglii i walczyć w rezerwach, a byłem po kontuzji i gra była dla mnie najważniejsza. Mogłem znowu odejść na wypożyczenie do Charlton, ale już nie chciałem iść na trzeci poziom rozgrywek, bo tam grało się ostro, by nie powiedzieć brutalnie. Taki futbol mi nie pasował, wolałem odbudować się w innym miejscu. Niedługo potem do Charlton trafi ł Krystian Bielik, potem awansowali do Championship. Ale wtedy nie miałem nikogo, kto – stojąc z boku – potrafi łby mi podpowiedzieć, doradzić i wybrać najlepszą opcję. A jeszcze ostatniego dnia „wysypał się” transfer do Holandii, więc wróciłem do Polski. Szukałem grania – gdziekolwiek.
Michał Zachodny mówi o błędach Legii Warszawa.
– Tak naprawdę wszystkie trzy stracone przez mistrzów Polski bramki wynikały z tego, że w pewnym momencie linia obrony zamiast nawet zostać w miejscu, ryzykując bronienie na połowie przeciwnika, cofała się pod własną bramkę, druga linia za tym czasem nie nadąża. Efekt: połowa zespołu wraca, połowa zakłada wysoki pressing, nie ma spójności. Dzięki temu przeciwnik ma dużo przestrzeni, by zagrać prostopadłą piłkę lub wykonać dobre dośrodkowanie – tłumaczy analityk, który w przeszłości pracował w sztabie reprezentacji Polski do lat 19 i 20. […] Jest przekonany, że problemem Legii nie są umiejętności piłkarzy, a brak zrozumienia i zgrania. Zespół nie reaguje spójnie, po stracie piłki nie zachowuje się jak jeden organizm. – Prowadzi to do obwiniania środkowych obrońców, bo oni są wyeksponowani, ale dzieje się tak dlatego, że druga linia czy atak nie pressują wystarczająco dobrze. Z drugiej strony pressing drugiej linii i ataku idzie na marne, kiedy defensorzy cofają się o 30 metrów – tłumaczy przekonany, że odpowiedzialność rozkłada się na wszystkich.
Radosław Kałużny w rozmowie z Piotrem Wołosikiem.
No a co z tą Legią?
Będę się upierać, że jej piłkarze zostali źle przygotowani do sezonu. Po prostu po raz kolejny okazało się, że nasze sztaby nie są w stanie przyszykować swoich „koni” tak, by były silne i biegały identycznie w lidze oraz europejskich pucharach. Z naszymi zespołami jest tradycyjnie coś za coś. Czyli jak już znajdziesz się w pucharach, to dajesz ciała w lidze i na odwrót. W ubiegłym sezonie przećwiczył to Lech, dziś – mistrzowie Polski. Jedynie do Mateusza Wieteski nie można mieć większych zastrzeżeń. Na upartego może znalazłby się jeszcze jeden zawodnik. Tylko że we dwóch w bierki można pograć albo karty. Zaskakująco beznadziejnie wygląda obrona Legii. Juniorzy lepiej poradziliby sobie w tyłach od wydawałoby się doświadczonych legionistów.
Wśród kibiców ze stolicy wrze, a w sieci krążą złowrogie przewidywania, iż jeśli Legia będzie przegrywać w nadchodzącym spotkaniu z Jagiellonią, to wątpliwe, by zostało ono dokończone, bo gniew kibiców może przerodzić się w fizyczne przerwanie meczu.
Dziwisz się, że kibice Legii „wyszli z nerw”? W żaden sposób nie popieram fizycznych ataków czy robienia bajzlu na murawie, choć nieraz z tym się spotkałem. Na przykład w niemieckim Rot- -Weiss Essen. Klub ten miał fanatycznych kibiców. Nie mieli pretensji, gdy przegraliśmy, lecz byli bezwzględni dla tych, którzy nie biegali i nie walczyli. Wymierzali więc kary.
Antoni Bugajski recenzuje książkę Michała Listkiewicza.
Listkiewicz wyróżnia się jeszcze jedną cechą na tle armii działaczy – posiada duszę artysty. I nie ma w tym żadnej ironii. Jest synem aktorów i reżyserów, wnukiem pisarki i dziennikarki, co pewnie ukształtowało go intelektualnie i zbudowało empatię. Babcia Halina Koszutska – kobieta o mocno lewicowych poglądach i naczelna „Przyjaciółki” wyrzucona z pisma w 1968 roku – miała duży wpływ na wychowanie Michała. Rodzice często byli zajęci teatrem lub fi lmem, więc syn spędzał wiele czasu w służbowym mieszkaniu babci przy placu Wilsona na Żoliborzu. Tam spotykał wybitnych ludzi sceny – Romana Kłosowskiego, Zbigniewa Zapasiewicza, Bronisława Pawlika, tam również poznał Mariana Łącza. Ów „najlepszy aktor wśród piłkarzy” i „najlepszy piłkarz wśród aktorów”, zresztą reprezentant Polski, pierwszy raz zaprowadził Michała na mecz Polonii przy Konwiktorskiej, zaszczepił w nim piłkarską pasję. Gdyby nie Marian Łącz, kto wie, może przyszły prezes PZPN nigdy nie zostałby ani sędzią, ani tym bardziej piłkarskim działaczem. Pan Michał w książce otwarcie stwierdza, że nie miał normalnego dzieciństwa. „W wieku przedszkolnym miałem tournée z mamą po kraju. Sypiałem gdzieś za szafą, a po drugiej stronie mebla trwała nieustająca impreza. Wiadomo – środowisko teatralne, mocno artystyczno-rozrywkowe, bohema. Chcąc nie chcąc, od małego prowadziłem niesportowy tryb życia” – dowcipnie podsumowuje.
fot. FotoPyK