Nie wiem, jaki jest cel dolnośląskiej policji, nie wiem, jakie są ich osobiste ambicje i założenia. Wiem jedno – w momencie, gdy w wielu województwach sytuacja na linii policja-środowisko piłkarskie zaczęła się normalizować po dość szalonym okresie lockdownu, tam mamy do czynienia z jakimś absurdalnym natężeniem czystej złośliwości wobec kibiców. I podkreślę od razu – kibiców, bo do tego, że jako kibole mamy pod górkę, zdążyliśmy się wszyscy przyzwyczaić.
Derby Łodzi po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat odbyły się z udziałem fanatyków ŁKS-u i Widzewa. Nikt nie zginął, nikt nie doznał poważnych obrażeń, ba, nawet policja wydawała się zaskoczona spokojnym przebiegiem całego „derbowego dnia”. Miałem przyjemność znaleźć się w grupie kibiców gości, miałem przyjemność po raz pierwszy od lat wziąć udział w przemarszu, z którego kiedyś słynęły łódzkie derby. Obaw ze strony organizatorów, działaczy, wszystkich możliwych służb było sporo, ale nie wydarzyło się nic, co miałoby przekreślić możliwość powtarzania takiego scenariusza – przemarsz kibiców gości, oglądanie meczu przez obie grupy kibiców, przemarsz kibiców gości z powrotem na swój stadion.
Coś, przed czym Łódź wzbraniała się latami, teraz powinno stać się z powrotem normalnością – i myślę, że jest to efekt partnerskiego podejścia do problemu ze wszystkich stron. Wystarczyła rozmowa… No, kilkanaście, albo kilkadziesiąt rozmów i jeden z najtrudniejszych organizacyjnie meczów w Polsce udało się rozegrać bez scen znanych z Ligue 1, bez bójek na murawie, które tak często oglądamy na skrótach z Niemiec czy od naszych południowych sąsiadów (tak, tak, już dawno odjechaliśmy niektórym mocniejszym ligom w kwestii bezpieczeństwa na stadionach, tu nie ma nawet pola do dyskusji).
Równocześnie z tym wielkim organizacyjnym sukcesem władz obu łódzkich klubów, miasta oraz policji, trwa dolnośląskie polowanie na czarownice. To jest coś absolutnie unikalnego, bo z boku wygląda, jakby Dolny Śląsk ogłosił niepodległość, i to nie jest przesada. Szczecin, Trójmiasto, Rzeszów, Kraków, wspomniana Łódź, Warszawa, Poznań. Wszędzie zasady są dość jasne – skoro skończył się lockdown, skoro mamy ten – zapewne krótki – moment, że faktycznie mecze mogą się stać piłkarskim świętem, to korzystajmy z tego, ile się da. Nawet zakazy od Ekstraklasy i PZPN-u są dość symboliczne, tak jakby wszyscy rozumieli powagę sytuacji – trzeba zaliczyć jak najwięcej wyjazdów, jak najwięcej meczów z kibicami obu drużyn, bo za moment znów trybuny mogą być zupełnie puste. Efekt jest taki, że nawet tam, gdzie w prawie zamieszczono różne furtki – nikt z nich nie korzysta.
Weźmy pod uwagę choćby derby Krakowa, gdzie z łatwością można było skorzystać z pamiętnego zapisu o zamknięciu części stadionu z uwagi na uzasadnione obawy. Przy czym – jak już mieliśmy okazję się przekonać w przeszłości – jako całkiem przekonującą przesłankę można potraktować mecze sprzed paru lat. Były dymy? Były. Jest obawa, że mogą się powtórzyć? O ile pamiętamy – nie doszło w międzyczasie do żadnego “pojednania dla papieża”, więc tak, mogą się powtórzyć. Nikt w Małopolsce jednak z tej furtki nie skorzystał, choć przecież istnieją przyjemniejsze sposoby na spędzanie weekendu niż rozdzielanie dwóch wzajemnie nienawidzących się grup fanatyków. Cracovia na stadion weszła, udało się uniknąć “francuskiego scenariusza”, jak można dziś nazywać dowolne dymy na stadionie, wszyscy rozeszli się względnie zadowoleni do swoich domów. Były powody do obaw. Istniały prawne możliwości “załatwienia” problemu zwykłą dezercją, czyli zakazem udziału gości w tym spotkaniu. Nikt jednak z tego nie skorzystał i obstawiam, że wpływ na to miały też świeże doświadczenia pandemiczne, gdy trybuny były zupełnie puste. Nawet ludzie, których nigdy bym o to nie podejrzewał, trochę się stęsknili za dopingiem, za wypełnionymi klatkami. Efekt? Widoczny. Derby Łodzi, derby Krakowa.
Tymczasem na Dolnym Śląsku… Na Dolnym Śląsku mamy takie mecze jak Miedź Legnica – Arka Gdynia. Jak Chrobry Głogów – ŁKS Łódź. Jak Chrobry Głogów – Stomil Olsztyn czy Miedź Legnica – Odra Opole. Małopolska policja radzi sobie ze zorganizowaniem meczu Wisły Kraków (przyjeżdżają kibice m.in. z Łodzi, Chorzowa, Torunia) z Cracovią (wpadają koledzy z Poznania czy Gdyni), szczelnie zapełniony jest duży ekstraklasowy stadion, w sektorze gości siedzi tysiąc osób. Łódzka policja radzi sobie ze zorganizowaniem meczu Widzewa (wraz z przyjaciółmi z całej Polski) z ŁKS-em (tu również grupy z Tychów, Bydgoszczy czy Poznania). Co więcej, Cracovia maszeruje sobie z Rynku Głównego, ŁKS maszeruje przez całe centrum Łodzi. Pięciocyfrowe frekwencje, mnóstwo samochodów, autokarów. Dolnośląska policja? Dolnośląska policja kapituluje, gdy trzeba obstawić mecz Chrobrego ze Stomilem. Na tych czterech wymienionych meczach wyłącznie za sprawą decyzji lokalnej policji, zabrakło kibiców gości.
Ilu tych fanatyków z Olsztyna wybierze się na drugi koniec Polski? Ilu fanów Chrobrego usiądzie na trybunach w Głogowie? Dlaczego policja wystraszyła się meczów Miedzi z Arką czy Chrobrego z ŁKS-em, skoro ich koledzy z komisariatów w całym państwie tydzień w tydzień stawiają czoła wielokrotnie trudniejszym wyzwaniom organizacyjnym? Cóż, “podstawka” do podjęcia decyzji o zamknięciu sektora gości jest tak kuriozalna, że trudno ją nawet jakkolwiek skomentować.
Już pal licho, że 2031 rok, nikt nie jest idealny. Natomiast “dynamiczny wzrost zakażeń”? Spróbujmy na moment do tej nielogicznej decyzji zastosować twarde zasady logiki. Głogowska policja to wzorzec odpowiedzialności – ze względu na dynamiczny wzrost zakażeń, 21 listopada udaremniła przyjazd jakichś stu, może dwustu kibiców z Olsztyna, prawdopodobnie ratując setki głogowian, którzy mogli się zarazić koronawirusem od olsztynian. Wszyscy, jako Polacy, musimy być głogowskiej policji wdzięczni, bo nie ma nic ważniejszego niż ludzkie życie. Ale, ale. Kim w takim razie są koledzy głogowian z Zabrza? 21 listopada na stadionie w Zabrzu zasiadło na trybunach ponad 23 tysiące osób, z czego część – o zgrozo – z Warszawy, z województwa mazowieckiego, gdzie padają rekordy zakażeń.
Jeśli decyzja głogowian była słuszna i uzasadniona, to policja z Zabrza naraziła całe województwo na kataklizm. A przecież to ledwie wierzchołek, bo generalnie w listopadzie kibice kursowali po całej Polsce jak szaleńcy. Oczywiście z ominięciem Głogowa i Legnicy, bo tam prawa strzegą największe umysły narodu, które nie pozwolą na żadne niebezpieczne zdarzenia takie jak przyjazd stu olsztynian na stadion Chorbrego. Inni, lekkomyślni, mogą trwonić krew narodu, mogą pozwalać na te podejrzane spędy. Ale “not on my watch”, nie w Legnicy, nie w Głogowie.
Jeśli policja w Głogowie ma rację, to w piętnastu pozostałych województwach policja igra ze zdrowiem i życiem Polaków.
Najbardziej zresztą martwi ta ewolucja oświadczeń. Arka do Legnicy nie mogła przyjechać, bo istniało “uzasadnione podejrzenie, że kibice gości nie będą przestrzegać zasad reżimu sanitarnego”. Dzisiaj to jest już po prostu dynamiczny wzrost zakażeń. Dynamiczny wzrost zakażeń nie przekreśla udziału gości w meczach rozgrywanych w obrębie piętnastu spośród szesnastu województw. Przekreśla na Dolnym Śląsku.
Nie wiem, w co grają dolnośląscy policjanci, ale jest to gra po prostu wkurwiająca. Gdy całe środowisko piłkarskie stara się jakoś poskładać do kupy w przerwie między czwartą a piątą falą, gdy prezesi korzystają z tych krótkich chwil, gdy faktycznie stadiony mogą być szczelnie zapełnione, również za sprawą kibiców przyjezdnych, szeryfowie z Dolnego Śląska idą po linii najmniejszego oporu. Z lenistwa? Ze złośliwości? W imię jakiejś lokalnej wojny?
Trudno się z tym pogodzić. Zwłaszcza, że coraz mocniej wyczuwalny jest zapach kolejnego odgórnego zamknięcia stadionów. Zapewne ku uciesze mężnych policjantów z Głogowa…