Maurizio Sarri mógł postrzegać ten mecz w kategoriach osobistej wendety. Zaskakująco krótka przygoda w Juventusie spuściła w kiblu wszystkie jego wieloletnie marzenia o wdrapaniu się na trenerski szczyt. Przyniosła garść memów z nerwowo dopalanymi szlugami i pokazała, że 62-letni Włoch jest trenerem jednowymiarowym, nieelastycznym i nieprzynoszącym trofeów. Po półtora roku Sarri mógł się zemścić. I co? Nie zamierzamy trzymać nikogo w napięciu – skończyło się na jednym wielkim rozczarowaniu, bo jego Lazio poległo w boju ze Starą Damą.
Lazio-Juventus. Przyciężkawe Lazio
Na ławkach trenerskich odbywała się symboliczna wojna myśli. Przecież ponad dwa lata temu Maurizio Sarri zamieniał Massimiliano Allegriego w Juventusie, żeby unowocześnić i uatrakcyjnić grę drużyny z Piemontu. Juve miało prowadzić grę, buchać ofensywnymi pomysłami, miażdżyć rywali. Pragmatyczne, zachowawcze metody Allegriego odchodziły do lamusa. Przynajmniej w planach, bo minęło kilkanaście miesięcy, nie powiodły się projekty Sarriego i Pirlo, więc… wszystko zatoczyło koło i stery w klubie znowu objął Allegri. Nie dało się od tego abstrahować.
I to aż zabawne, jak Lazio z tego spotkania przypominało najsmutniejszy Juventus z czasów pracy Sarriego. Rzymianie częściej utrzymywali się przy piłce – 58% do 42%. Wymienili więcej podań – 621 do 457. Podawali do siebie celniej – 90% do 84%. Optycznie mieli przewagę, przez pierwsze dwadzieścia minut wyglądało to nawet nieźle, ale kompletnie nic z tego nie wynikało. Wojciech Szczęsny nie zaliczył w tym sezonie spokojniejszego meczu. Nawet nie chodzi o marną liczbę wszystkich strzałów (osiem) czy celnych prób (jedna), a o to, że Lazio po prostu nie było w stanie kreować sobie pozycji strzeleckich.
Nie wątpimy, że na co dzień Felipe Anderson, Milinkovic-Savić, Pedro czy Mattia Zaccagni to całkiem klasowi zawodnicy, że podłączyć potrafią się też boczni obrońcy, ale tym razem męczyli się okrutnie. Szczęsny może ze dwa razy musiał użyć rąk do wyłapania jakiejś piłki. Bonucci może ze dwa razy musiał cokolwiek zablokować. De Ligt i Pellegrini stoczyli parę zażartych pojedynków na swojej flance, ale rzadko, kiedy wychodzili z nich przegrani. Kompletna kastracja.
Lazio-Juventus. Juve jak to Juve
Juventus podszedł do sprawy metodycznie. Oddał Lazio piłkę, ale od pierwszej do ostatniej minuty kontrolował przebieg meczu i niech nie zmyli was szalejący w ostatnich dziesięciu minutach Allegri. To było ciągłe podtrzymywanie koncentracji. Stara Dama narzucała wysokie tempo, utrzymywała wysoką intensywność i wiedziała, kiedy przycisnąć. Gole? Dwa pewne strzały Bonucciego z rzutów karnych – za pierwszym razem jedenastka za faul na Alvaro Moracie (szacun za niewymuszanie gwizdka, pełna wiara w system VAR), za drugim razem za faul obłąkańczo wracającego w obręb własnej szesnastki Pepe Reiny na Chiesie.
A właściwie to mogło skończyć się wyżej, ale swoją szansę na hat-tricka zmarnował Bonucci, długimi momentami fatalnie partaczył Dejan Kulusevski (zaplątanie piłki o nogi po podaniu Chiesy – na tym poziomie nie wypada), Alvaro Morata niepotrzebnie ekwilibrystycznie chciał kończyć świetną wrzutkę Juana Cuadrado, a głodny gola był też Moise Kean, którego strzał wybronił Reina.
To był dobry mecz Juventusu. I potrzebny po gorszych wynikach z Interem i Sassuolo. Proces ponownego nadawania drużynie tożsamości trwa. Z wolna buduje się też coś w Rzymie, ale na razie Maurizio Sarri musi obejść się smakiem – nietęgą miał bowiem minę, kiedy realizator wyhaczył go, bazgrzącego coś w notesiku po stracie drugiej bramki i zarazem straty resztek nadziei na słodką zemstę.
Lazio 0:2 Juventus
Bonucci 23′ z karnego, 83′ z karnego
Fot. Newspix