Nigdy nie zapomnę Michałowi Probierzowi, gdy w ostatnim stadium agonii piłkarskiego ŁKS-u z lat 2010-1013, przedłużył nasze nadzieje na lepszą przyszłość. Wpadł do drużyny kompletnie rozbitej, która w ligę weszła od serii wysokich porażek. To były prawdziwe deklasacje, widziałem każdy z tych meczów, momentami wydawało się, że przeciwnicy się nad nami litują. 0:5 z Lechem Poznań. 0:4 ze Śląskiem Wrocław. 0:2 z Polonią Warszawa. Było zupełnie jasne, że nie przystajemy do tego poziomu rozgrywkowego pod żadnym względem.
Stadion? Wówczas już wysłużona ruina, co chwila okrajana wyłączaniem z użytku kolejnych trybun. Sytuacja organizacyjna? Na ratunek upadającej sekcji piłkarskiej ruszyli działacze koszykarscy. Portfele, które wystarczały na efektywne działanie w świecie basketu, były zdecydowanie za chude, by radzić sobie w futbolu, zwłaszcza, gdy na wstępie trzeba było rozkładać na raty spłatę najróżniejszych długów. Akademia? Ubożejąca, trenująca na bublowatych sztucznych murawach rozsianych po całej dzielnicy. Znikąd nadziei. Znikąd ratunku.
I wtedy pojawił się Michał Probierz. Już pal licho wygrane wyjazdowe derby, co wówczas stanowiło jakiś błąd systemu, przerwanie prawie piętnastoletniej serii meczów bez zwycięstwa na stadionie lokalnego rywala. Probierz ogółem kasował wtedy więcej punktów, niż trenerzy przed nim i – co ważniejsze – trenerzy, którzy przyszli po jego krótkiej kadencji. Kiedyś zresztą opisaliśmy to bardzo obszernie, znajdziecie W TYM MIEJSCU.
Przed Probierzem:
5 meczów, 1 punkt, gole 1:14
Probierz:
7 meczów, 13 punktów, gole 9:6
Po Probierzu:
5 meczów, 1 punkt, gole 2:14
No to jak miałbym mu to zapomnieć? Niewiele zabrakło, może 2-3 kolejek, by Probierz ten ŁKS zdołał utrzymać w lidze, choć przecież zawinął żagle do Grecji jeszcze w trakcie rundy jesiennej. Natomiast niezależnie od wszystkiego – to był jakiś dziwaczny znachor, który gościa u kresu sił postawił na nogi i zabrał na jedną z najfajniejszych imprez ostatnich lat. Jako że z tym gościem u kresu sił łączyły mnie szczególne relacje – to i znachor ma u mnie wyższe notowania.
Zaznaczam to wszystko na wstępie, bo zdaję sobie sprawę z własnej pobłażliwości wobec Probierza. Już raz zresztą za to oberwałem, gdy starałem się postawić w jego sytuacji podczas słynnej (choć niedoszłej) ucieczki z Cracovii. Probierz krótko stwierdził, że jest zmęczony, podaje się do dymisji i generalnie bawcie się w tym Krakowie sami. Zabrałem głos, że wszystkie oceny są przedwczesne, że problem wypalenia zawodowego nie może być ignorowany, że musimy dopuszczać do siebie ewentualność jakiegoś mocnego wydarzenia w życiu prywatnym. Janusz Filipiak nieszczególnie się jednak całą rejteradą przejął: przypomniał Probierzowi życzliwie, że fach trenera to nie jest nauka jazdy na rowerze, którą możesz przerwać, gdy cię rozbolą kolana, tylko normalna praca regulowana umowami. Probierz wrócił więc do roboty, a wąziutkie grono ludzi, którzy stanęli w jego obronie – w tym oczywiście ja – wyszło na durniów.
Okej, mam to za sobą – nie potrafię być w pełni obiektywny przy ocenie Probierza. Zawsze będą szukał dla niego okoliczności usprawiedliwiających, zwłaszcza, że to gość, który często ruszał w pojedynkę na wojnę z całym światem. Czasem całkiem słusznie, gdy wypominał brak cierpliwości w polskiej piłce, czy kabaret infrastrukturalny, przez który seniorskie drużyny zimą na poziomie centralnym nie mają do swojej dyspozycji ani jednego normalnego boiska. Czasem… No mniej słusznie, gdy rzucał się nie tylko na rywali w debacie, ale też na zasady logiki czy zwykłej przyzwoitości.
Natomiast: czy da się w jakikolwiek sposób usprawiedliwić to, co zrobił Probierz z Cracovią?
Przede wszystkim – trzeba sobie zdawać sprawę, jak głęboka i wielopoziomowa jest porażka Probierza. Sam doświadczyłem tego bardzo mocno w ostatnich dniach, gdy młody znowu wylądował na kwarantannie. Od dawna marzyło mi się ułożyć z nim gigantyczny okręt z klocków Lego. Miałem na to konkretny plan – jak zrobić rufę, jak burtę, jak poprowadzić maszt, nawet jak skonstruować żagle, by faktycznie przypominały żagle, a nie jakąś ścianę z klocków. Przystąpiliśmy do budowy, szybko udało się stworzyć całość niemal dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałem. Problem polegał na tym, że choć faktycznie klocki utworzyły przekonujący obraz okrętu pirackiego, to niestety – użyliśmy do tego wszystkich kolorów, jakie nam wpadły w rękę – po części dlatego, że nie mamy aż takich możliwości, by znaleźć kilkadziesiąt klocków w tym samym brązowym kolorze.
Efekt miał być super. Na żywo był przyzwoity. Na zdjęciach wyszła trochę bezkształtna mozaika. Jakby to ujął psycholog – ta porażka konstrukcyjna spowodowała zdecydowane obniżenie mojego nastroju.
A to był głupi okręt z Lego, budowany jakieś 50 minut z synem. Probierz budował cały klub. I budował go tak, jak ja swój okręt. Miał konkretny plan, ograniczone, ale nadal bardzo duże możliwości. Sporo pasji, sporo ambicji, trochę buty, że “ja nie zbuduję”? Co więcej, tak jak mnie zaufał syn, pomagając w realizacji planu, tak i Probierzowi poszerzano zakres kompetencji. Ten wiceprezes ds. sportowych – to nie była zmiana paru znaków na wizytówce, Probierz naprawdę wiele mógł w Cracovii zrobić. I zrobił taki okręt jak ja. Różnokolorowy, daleki od założonego planu, rozczarowujący dla budowniczego. Nie jest kompletnie do chrzanu – wszak za jego rządów Cracovia zdobyła dwa spośród swoich dwóch trofeów w ostatnich 70 latach.
Ale jest tak, że nie postawiłbym ani złotówki na to, że architekt jest zadowolony z efektów i ze swojej własnej pracy.
Nie byłem na tyle blisko Cracovii, by napisać tutaj coś nowego, coś, czego nie widziałby każdy fan Ekstraklasy. Kłótnie z Golem, z Covilo, przekomarzanki z kibicami. Zaburzony balans pomiędzy Polakami a obcokrajowcami. Pomiędzy zawodnikami budującymi tożsamość klubu, a tymi o charakterze najemnej armii. Pomiędzy młodymi a starymi. Nieatrakcyjny styl. Brak postępów u poszczególnych piłkarzy. Seryjne porażki w bardzo ważnych meczach. Rozczarowania w lidze, nawet te zwycięstwa pucharowe takie… Wiadomo, to nie jest wina Michała Probierza, ale pewnie inaczej odbieralibyśmy Puchar Polski Cracovii, gdyby Pasy świętowały na szczelnie zapełnionym Stadionie Narodowym po zwycięstwie nad Legią czy Lechem.
Minusów było pewnie więcej niż plusów. Właściwie te nieliczne plusiki i tak są nieco naciągane. Najgorzej Probierz wypada przecież w porównaniu z klubami o mniejszym potencjale, a z trenerami o podobnej pozycji. CV Probierza z ostatnich lat wygląda gorzej niż CV Fornalika czy Stokowca. A trudno przecież napisać, że Piast czy Lechia to kluby o zdecydowanie większych możliwościach, niż Cracovia Probierza.
Zastanawia mnie coś innego, niż ocena tego, co już za nami. Zastanawia mnie – i wydaje mi się, że to naprawdę bardzo ciekawa sprawa – przyszłość Probierza.
Kto by w ogóle taki scenariusz przewidział? Stokowiec bezrobotny. Michniewicz bezrobotny. Probierz bezrobotny. Brosz bezrobotny. Tymczasem Cracovia przymierza się do Jacka Zielińskiego, Legia Warszawa stawia na Marka Gołębiewskiego. I o ile jestem przekonany, że Michniewicz czy Stokowiec dość szybko wrócą na karuzelę i pewnie potwierdzą też od razu swoją szkoleniową wartość, o tyle z Probierzem mam większy problem.
Po pierwsze – co właściwie teraz Probierz by chciał zrobić? To jest dla mnie kawał interesującego zagadnienia pod kątem historii innych polskich trenerów. Jakieś 3/4 swojej pracy w piłce Probierz poświęcił walce o to, by w rękach trenera skupiać większą władzę, pozwalać mu na mocniejsze odciśnięcie piętna na całym klubie, na formowanie według własnej wizji całego pionu sportowego, co wiąże się również z mocniejszym wejściem w politykę transferową. Pozostałą ćwiartkę swojej pracy Probierz poświęcił na wykorzystywanie tych przywilejów, o które z taką zaciekłością walczył. Wydaje mi się, że jeśli spojrzy na to, co zostawił w Cracovii z pewnego dystansu – może stanąć przed bardzo ciężkim dylematem. Czy u kolejnego pracodawcy zażądać podobnej władzy, jak ta, którą miał przy Kałuży? Czy jednak pokornie powrócić do roli człowieka odpowiedzialnego głównie za dobór taktyki i wyczytanie jedenastki na kolejny mecz?
Przechodzę trochę ze skrajności w skrajność, ale szczerze – sądziłem, że Probierz może w Cracovii wyznaczyć pewien nurt. Gdyby mu się udało, gdyby faktycznie wszystkie jego plany zostały zrealizowane – być może “menedżer w angielskim stylu” przyjąłby się i u nas? Tymczasem z dzisiejszej perspektywy chyba nawet samemu Probierzowi najlepiej zrobiłby angaż w klubie, gdzie mocną pozycję ma dyrektor sportowy, czy właściciel mocno zaangażowany w budowę zespołu. Ale znowu – czy będzie w stanie przełknąć, że w takim układzie ma do powiedzenia mniej?
Tu druga kwestia – na jakim poziomie wyląduje Probierz i z jakim zadaniem? Nie wydaje mi się, by Stokowiec drastycznie obniżył swoje notowania na finiszu pracy z Lechią Gdańsk. Podobnie jest z Broszem czy z Michniewiczem. Ten ostatni może nawet podkreślić sobie w CV zwycięstwa nad Leicester City czy Spartakiem Moskwa, nikt pewnie nie zwróci uwagi, że drobnym druczkiem są wypisane wszystkie ligowe porażki z tego sezonu. A Probierz? Czy to jest obecnie trener na topową drużynę, pokroju Legii czy Lecha? Trudno sobie to wyobrazić, skoro stracił pracę w Cracovii. Ale czy to jest z kolei odpowiedni strażak, którego można wrzucić w kwietniu do jakiegoś zespołu z 14. miejsca, by spokojnie utrzymał ligę? No nie, w Cracovii pracował cztery lata i cały czas był jeszcze na etapie niezbędnej przebudowy.
Może jakiś projekt na lata, gdzie Probierz dostałby czas, spokój, zaufanie i pieniądze? To w sumie byłaby opcja najbardziej prawdopodobna, gdyby nie to, że właśnie Probierz czas, spokój, zaufanie i pieniądze wykorzystał do stworzenia takiej Cracovii, jaką mamy obecnie.
Na razie chyba najlepszy dla Probierza i jego ewentualnych pracodawców w najbliższych latach, będzie dłuższy urlop. Przemyślenie wszystkich błędów z okresu pracy z Cracovii, ale też może swojego własnego spojrzenia na futbol? Na pracę trenera? Na to, czym trener powinien się zajmować i w jaki sposób, ale też czym zajmować się na pewno nie powinien? Sądzę, że obszerny wywiad z Probierzem za 5-6 miesięcy, byłby skarbnicą wiedzy o polskiej piłce. Boję się tylko, że do takiego nie dojdzie, bo Probierz na bezrobociu po prostu tyle nie wysiedzi.
Nie daje mi spokoju jeszcze jedna myśl. Choć Probierz z racji wizualnego podobieństwa bywał szyderczo nazywany polskim Guardiolą, to jednak całym stylem działania bardziej przypominał Mourinho. Zresztą, jednego i drugiego polubiłem w podobnym okresie, gdy Inter zdobywał tryplet, a ŁKS walczył o podobnie brzmiące trofeum, czyli byt.
Mourinho od okresu Manchesteru United schodzi coraz niżej i radzi sobie coraz gorzej. Przy zachowaniu wszelkich proporcji – moim zdaniem nasz rodzimy Jose powinien sobie ten przypadek Mou bardzo dogłębnie przeanalizować. Najlepiej zanim podejmie jakąkolwiek zawodową decyzję.