Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

03 listopada 2021, 19:24 • 8 min czytania 21 komentarzy

Cała Polska jest zdziwiona, że Warta Poznań zrezygnowała z usług Piotra Tworka. Piotr Tworek, trener spoza ligowej karuzeli, osiągnął w końcu z poznaniakami sukcesy właściwie bezprecedensowe jeśli chodzi o najnowszą historię wielkopolskiego klubu. Najpierw kompletnie niespodziewany awans do Ekstraklasy, następnie piąte miejsce, w dodatku po sezonie, gdy Warta długo pozostawała w grze o europejskie puchary. Historia jak z bajki, pod wieloma względami, kończy się jak większość piłkarskich bajek – twardym lądowaniem na brudnej i zimnej posadzce futbolowego życia. 

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Dlaczego to była historia jak z bajki? Przede wszystkim dlatego, że niemal za każdym ogniwem w Warcie Poznań stała unikalna historia, niemal każdy z zawodników czy nawet działaczy, mógł stanowić osobną opowieść o pasji, nieustępliwości, determinacji. To wszystko, co działo się wokół Zielonych chłonęliśmy jak dobrze napisany serial, momentami może jedynie trochę przesadnie cukierkowy.

Bartosz Kieliba – wiadomo, mocna historia prywatna, ale też wielki rozwój wraz z klubem, od zawodnika III-ligowego, do kapitana rewelacji Ekstraklasy. Łukasz Trałka, człowiek, który już miał prowadzić magazyn ligowy na Kanale Sportowym, a nieoczekiwanie prawie poprowadził klub do eliminacji Ligi Konferencji. Mateusz Kuzimski, prawdopodobnie jedyny człowiek, który mógł odpowiedzieć w przekonujący sposób na pytanie: co jest przyjemniejsze, sortowanie warzyw na magazynie w Anglii czy gra w ataku ekstraklasowego klubu. Część zawodników jeszcze pamiętała schyłek rządów rodziny Pyżalskich, gdy pieniędzy nie było na nic, łącznie z wyjazdami na mecze. Z jednego ze spotkań z byłymi już właścicielami Adrian Lis wyszedł ze łzami w oczach. Wcześniej wygarnął: nigdy nie byliście w takiej sytuacji finansowej, jak my teraz. I to była prawda, bo młodym piłkarzom brakowało na życie.

Swojska banda to określenie, które nie do końca mi się podobało, ale jednak – w jakiś sposób oddawało charakter całego klubu. Po zmianie właścicielskiej – mocno rodzinny, ale i nowoczesny. Tutaj jakieś ukłony w stronę organizacji ekologicznych, tutaj z kolei nawiązywanie do pięknej historii. Tutaj szansa dla piłkarzy, którzy szli z Zielonymi od początku, z drugiej strony jednak świeże transfery, czasem bardzo nieoczywiste, które okazywały się strzałami w dziesiątkę.

Jak to ładnie ujmują piłkarze, zresztą zawsze skorzy do wszelkich zdrobnień: robiła się atmosferka. Na samej atmosferce oczywiście daleko się nie zajedzie, ale z drugiej strony – na atmosferce można wyciągnąć remis tam, gdzie normalnie szykowała się porażka, strzelić na 1:0 w meczu, gdzie układ planet wskazywał na nudne spotkanie bez goli. W Ekstraklasie czasem dokładnie tyle dzieli pozytywną niespodziankę od wielkiego zawodu – zwłaszcza w środku tabeli, gdzie te różnice i punktowe, i w jakości gry są minimalne.

Reklama

Nikt nie miał wątpliwości, że ten karnawał się skończy. Kto ma się wypromować wyżej – ten to zrobi. Makana Baku to najlepszy przykład, ale przecież awans, i to taki o kilka poziomów, zaliczył też chociażby Robert Graf. Sądziłem, że podobnie może być z Piotrem Tworkiem, zresztą mam wrażenie, że gdyby tylko trener tego chciał – w wakacje mógłby zmienić klub na bardziej ambitny, czy chociaż uchodzący za stabilniejszy. Tworek jednak nie miał żadnych powodów, by opuszczać Wartę, zwłaszcza, że wydawało się, że ten sezon nie będzie wcale aż tak wielkim wyzwaniem. Do Ekstraklasy dołączyło trzech beniaminków, pozostała w elicie walcząca o życie Stal Mielec, Warcie w międzyczasie przybyło trochę kasy choćby z tytułu praw telewizyjnych. Karnawał miał się skończyć, ale na innych zasadach – Warta z klubu walczącego o puchary miała zejść w okolice ligowego średniaka.

Spadła dużo niżej. Spadła tam, gdzie od początku widzieli ją eksperci, bukmacherzy, dziennikarze. Tam, gdzie miała się znaleźć sezon temu.

W teorii – Warta prezentuje się więc mniej więcej na miarę swojego potencjału. Finansowego, organizacyjnego, przede wszystkim sportowego, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę jakość letnich transferów. Dlatego rozumiem, czemu – jak ująłem we wstępie – cała Polska jest zdziwiona zwolnieniem Piotra Tworka. Powody do zdziwienia są, powody do darcia szat też. Po raz kolejny trener płaci za swój własny sukces. Gdyby nie zrobił awansu – nikt nie miałby pretensji. Gdyby zamiast piątego miejsca spadł po twardej walce z Podbeskidziem i Stalą – być może teraz spokojnie prowadziłby Wartę w stronę powrotu do Ekstraklasy.

Natomiast ja niestety zdziwiony nie jestem. Ba, wydaje mi się, że ta decyzja to po prostu wypadkowa systemu organizacji całej polskiej piłki.

Piotr Tworek nie poleciał ze stanowiska dlatego, że jest słabym trenerem. Nie poleciał dlatego, że długofalowo nie byłby w stanie już nic z zespołu wykrzesać, wydaje mi się, że decyzja o rozstaniu nie wynikała też z jego błędów. Piotr Tworek poleciał ze stanowiska, bo… do stracenia jest zbyt dużo, by nie spróbować hazardowej zagrywki.

Im dłużej śledzę te ekipy na styku Ekstraklasy i I ligi, tym bardziej wydaje mi się, że trudno je winić. Trochę w myśl tego hasła: don’t hate the player, hate the game. Sam bardzo długo byłem w pierwszym szeregu tych, którzy oczekiwali długofalowości, cierpliwości, mozolnego budowania projektów, czasem w poprzek aktualnych wyników sportowych. Jeszcze jakiś czas temu sam oczekiwałbym od Warty – spadnij godnie, bo na nic innego niż spadek aktualnie nie zasługujesz. Zostaw Piotra Tworka, nie zadłużaj się w imię utrzymania, bo to wszystko odbije się czkawką. Dziś zastanawiam się – i co to właściwie Warcie da?

Reklama

Różnica w przychodach pomiędzy Ekstraklasą a I ligą jest tak kolosalna, że jakiekolwiek długofalowe plany nie wchodzą w grę. W I lidze możesz albo wegetować na granicy utrzymania, albo przepłacać, z nadzieją, że po awansie do Ekstraklasy uda się pozostać na najwyższym poziomie na tyle długo, by odbić się finansowo. Łatwo się mówi, pisze, oczekuje od klubów, by spadały z godnością, bez ruchów topielca, który złapie się nawet i brzytwy, byle pozostać ponad taflą wody. Ale co tak naprawdę je czeka przy „kontrolowanym” spadku? Mogą być jednym z faworytów do szybkiego powrotu do Ekstraklasy w kolejnym sezonie, jak np. ŁKS czy Arka rok temu. Mogą tymczasowo wykorzystać przewagę finansową, płynącą z „górki” zarobionej w Ekstraklasie. Ale co dalej? Jeśli powrócisz po roku – okej, wszystko gra. Ale jeśli ta sztuka się nie uda? Z czego znaleźć pieniądze na kolejny I-ligowy sezon, gdy jesteś biedną jak mysz kościelna i pozbawioną szalonej bazy kibiców Wartą Poznań?

Losy Miedzi Legnica po spadku? Cały czas cierpi portfel Andrzej Dadełły. Zagłębie Sosnowiec? Momentami włączali się aktywnie w walkę o utrzymanie w I lidze, nie o awans do Ekstraklasy. ŁKS? Przez sezon wyglądał solidnie, ale przegrał walkę o natychmiastowy powrót – i jednocześnie zaczęły się problemy finansowe. Długo kombinowałem w taki sposób:

Górnik Łęczna awansował do Ekstraklasy. Zagra sezon oszczędnościowy, spadnie z kretesem, ale nadwyżkę może zainwestować w bazę, w akademię, rozbudować struktury, powalczyć o to, by następny awans nie był już przypadkowy, ale wypracowany wcześniejszym zbudowaniem naprawdę mocnego klubu.

Jak jest naprawdę? Gdyby Górnik posłuchał moich rad, mógłby zainwestować w bazę, akademię, po czym w kolejnym sezonie I ligi utknąć w środku tabeli. Po dwóch sezonach w I lidze miałby już pierwsze problemy finansowe, bo przecież wpływy z akademii czy bazy treningowej to melodia przyszłości. Po trzech pewnie uwikłałby się w walkę o utrzymanie na zapleczu. System jest zorganizowany w ten sposób, że masz trzy wyjścia: albo bogaty sponsor będzie dosypywał w I lidze w nieskończoność, albo klub niedługo po spadku zostanie sprzedany kolejnemu biznesmenowi, który spróbuje zorganizować cały atak na nowo już we własnym stylu. Trzecie wyjście to oczywiście powolne wklejanie się w środek I ligi, z potencjałem na spadek przy niefartownym sezonie.

Dół Ekstraklasy i czołówka I ligi jest niemal skazana na grę na granicy ryzyka. To nie jest maraton, gdzie ci, którzy biegną wolniej, zostają wyprzedzeni i za jakiś czas mogą spróbować znów podgonić czołówkę. To jest wąziutka deska, na której znajduje się osiemnastu ludzi, nikt z nich nie umie pływać. Kto z tej deski spadnie, pewnie utonie, szybciej czy później. Jeśli ma farta – chwyci znowu deskę, zanim braknie mu sił i powietrza. Jeśli nie – będzie powoli osuwał się niżej i niżej.

Dlatego nie umiem w sobie znaleźć złości na Wartę. Tak, klub utracił sporo sympatii w całej Polsce. Ja też uważam, że „to już nie to”. Że jednak długofalowo więcej mogliby zyskać na budowie spójnego wizerunku, na budowie klubu „innego niż inne”. Natomiast w grze jest utrzymanie w Ekstraklasie. W grze są potężne pieniądze, których w I lidze po prostu nie da się i pewnie długo nie będzie się dało zarobić. System popycha, system wymusza: spróbuj, bo inaczej będziesz żałował.

Zresztą, najgorsza jest świadomość, że chyba nie da się z tym efektywnie walczyć. Patrzę sobie na Norwich, które właśnie w taki „kontrolowany” sposób spadło z Premier League. Zgodnie z oczekiwaniami wróciło na topowy szczebel, w teorii już bardziej gotowe na wymagania elity. I co? Bilans 0-2-8 w pierwszych dziesięciu meczach tego sezonu. A przecież mówimy o innej rzeczywistości, gdzie funkcjonuje to słynne „spadochronowe” i inne zabezpieczenia, które w teorii mają uchronić spadkowiczów z Premier League od przesadnego szoku.

Nie wiem, jak to naprawić. Wydawało mi się, że jakimś rozwiązaniem jest próba pakietowania praw TV w ramach Ekstraklasy i I ligi, ewentualnie chociaż zacieśnienie współpracy między Ekstraklasą i I ligą. Ale to zawsze sprowadzi się do jednego – deska, na której trzymają się przyszli topielcy będzie jeszcze węższa, co najwyżej trochę dłuższa. Nadal gdzieś będzie ten tragiczny przeskok, gdzie „stawka będzie zbyt duża, by nie podjąć ryzyka”.

Nadal ludzie tacy jak Piotr Tworek czy Kamil Kiereś będą tracić pracę, bo zrobili wynik ponad stan. Nadal kluby będą się zadłużać, by spróbować wskoczyć na ten elitarny poziom. Wciąż będą walczyć o życie, gdy się nie uda. Wciąż cała Polska będzie zdziwiona, że gdzieś gracz… po prostu przyjął obowiązujące zasady gry. Jak długo możesz walczyć o Ekstraklasę, tak długo to robisz, na wszystkie możliwe sposoby, czasem stawiając na czysty hazard czy łut szczęścia. Bo za dużo jest do wygrania. Za dużo do przegrania.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

1 liga

Chłopak z Bronksu. Jakub Krzyżanowski to nowy diament Wisły Kraków

Szymon Janczyk
23
Chłopak z Bronksu. Jakub Krzyżanowski to nowy diament Wisły Kraków

Komentarze

21 komentarzy

Loading...