Grzegorz Sandomierski na łamach Przeglądu Sportowego rozlicza się ze swoją karierą i ma sobie sporo do zarzucenia.
Pamiętacie, to był kiedyś talent. Najpierw Genk, potem Blackburn, Dinamo – myślało się, no teraz Grzesiek już na pewno musi odpalić. Ale nie odpalał. W Genku zagrał raz, u Anglików i Chorwatów niewiele więcej. Wrócił do Polski, załapał się jeszcze na wyjazd do Rumunii, ale cóż, teraz jest dżemem i wie, dlaczego.
Jak mówi: – Uważałem, że gra mi się należy, że skoro klub zapłacił za mnie dość duże pieniądze, to szansa sama zaraz przyjdzie. Zamiast zapracować na nią na treningach, byłem sfrustrowany, że jej nie otrzymuję. Cały czas myślałem o tym, że powinienem ją dostać. Nie wywalczyć, a dostać. To był błąd. Swoją postawą na treningach nie dawałem argumentów, by wystawić mnie do składu. Rozmieniłem swój talent na drobne.
W obecnym sezonie Sandomierski zagrał w dziewięciu meczach. Zaliczył dwa czyste konta, puścił czternaście bramek.
Fot. Newspix