Powrócił ten, który miał gasić pożary po Josepie Marii Bartomeu. Zastał ich wiele. Kilka ugasił. Do kilku dolał benzyny. Dziś część decyzji Joana Laporty odbija się na sytuacji i postrzeganiu klubu. Prezes tłumaczy swoje decyzje szczerymi intencjami. Wszystko dla dobra klubu. Wszystko dla dobra socios. Wszystko dla futbolu. Czy to jednak nie tylko taka bajerka, zwykłe czcze gadanie, czy można mu w ogóle wierzyć?
Już pierwsza kadencja Joana Laporty była trudna w ocenie. Z jednej strony zrobił wiele dobrego. Pozbył się części długów. Barcelona zdobyła kilka trofeów. Zadbał o to, by Blaugrana stała się klubem premium. Nie było w tym takiego rozmachu, jak w przypadku Florentino Pereza, ale Barcelona poczyniła duże postępy. Laporta postawił na młodych ludzi. Właściwie otaczał się głównie nimi, więc klub nabrał świeżości, żywotności.
Zwracał uwagę na właściwy ubiór i prezencję. Przy okazji pozbywał się pomników po Joana Gasparcie. W tej kwestii bywał przebiegły. Wysługiwał się swoimi ludźmi. Kiedy uznał, że Javier Saviola jest kojarzony z poprzednikami, przekazał wytyczne swojemu dyrektorowi sportowego. Txiki Begiristain zakomunikował Savioli, że albo się zgadza na obniżkę pensji, albo nie dostanie minut. Po latach okazało się, że Laporta bywał rozrzutny. Na swoich ludziach nie oszczędzał. Karta klubowa, którą opłacał wyjazdy dla swojej świty, bywała rozgrzana do czerwoności. Po latach okazało się, że Laporta nie zrezygnował z części swoich metod.
Pozbycie się trenera rezerw
Jeśli ktoś mu nie odpowiada i kojarzy się z pracą poprzednika, to bardzo możliwe, że straci pracę. Tak było między innymi z Francisco Garcią Pimientą. W czerwcu Pimi szykował się do startu nowego sezonu. Chciał wywalczyć upragniony awans do Segunda Division. Kontynuował obserwację młodszych roczników, gdy nagle dowiedział się, że nie jest już potrzebny. Dla człowieka, który żyje i oddycha Barceloną, był to bolesny cios.
W Barcelonie spędził łącznie 28 lat. Grał dla niej od dwunastego roku życia. Kariery wielkiej nie zrobił. W pierwszej drużynie rozegrał tylko jedno oficjalne spotkanie. Kojarzony był głównie z występami w zespole rezerw. Szybko zaczął łączyć grę z pełnieniem obowiązków trenera. Łapał kilka srok za ogon, ale z perspektywy czasu był to strzał w dziesiątkę. Z drobnymi przerwami piął się w strukturach trenerskich Barcelony. Ważnym momentem w jego karierze trenerskiej było wygranie Młodzieżowej Ligi Mistrzów. Następnie pod koniec sezonu 17/18 został oddelegowany do prowadzenia rezerw.
Obstawiaj La Ligę na Fuksiarz.pl
W tamtym czasie rezerwy przeżywały potężny kryzys. Znajdowały się w strefie spadkowej. Ziemia, na której miał pracować Pimi, została spalona i posypana solą. Pimienta miał zbudować zespół, który w przyszłym sezonie naprawi, to co zepsuli jego poprzednicy. Pracą w rezerwach zapracował na szacunek wielu osób. Działał zgodnie ze swoim sumieniem. Wymagania w stosunku do zawodników miał wysokie, ale piłkarze lubili z nim pracować. Nie kierował się wiekiem zawodników. Bywały spotkania, w których średnia wieku pierwszej jedenastki tylko nieznacznie przekraczała 20 lat.
Pimienta przez ponad trzy lata prowadzenia rezerw wypracował charakterystyczny schemat. Stawiał na piłkarzy, którzy mogą zagrać na kilku pozycjach. Obserwując grę z boku, rzucali się w oczy szeroko rozstawieni skrzydłowi i grający blisko siebie środkowi pomocnicy. Bardzo wierzył w swoją pracę i w swoich piłkarzy. Kiedy dochodziły do niego głosy sugerujące, że w Barcelonie brakuje talentów, nie bał się wyrażać swoich opinii. „Zapewniam, że w rezerwach są gracze o odpowiednim profilu i poziomie, by grać w pierwszej drużynie. Trzeba tylko na nich postawić. Kiedyś robił to Pep Guardiola. Jeśli dasz im pewność siebie, mogą wygrywać i odnosić sukcesy”, mawiał.
Lubił swoją pracę. Nie planował odejścia, o czym świadczą również te słowa:
– Musiałaby się pojawić dobra oferta pod względem sportowym i finansowym, ale moim celem jest pozostanie tutaj. Jestem dumny z tego, że pracuję tu trzeci sezon. Wielu trenerów chciałoby być na moim miejscu.
Zwolnienie Garcii Pimienty tłumaczono na wiele sposobów. W tym względami ekonomicznymi. Ponoć władze Barcelony wyszły z założenia, że z takim budżetem, powinien awansować do Segunda Division. Inna wersja zakłada, że motywem przewodnim zwolnienia była wysokość jego wynagrodzenia, które ponoć nie odbiegało w żadnym stopniu od warunków oferowanych przez kluby Primera Division. Zapomniano o tym, ilu piłkarzy dostarczył do pierwszej drużyny. Jak rozwijał poszczególnych zawodników.
Pozorna oszczędność nie rozwiązała jednak problemów. Wręcz ich dostarczyła. Po pierwsze w przypadku zwolnienia Koemana, Garcia Pimienta mógłby poprowadzić pierwszą drużynę. Po drugie dziś rezerwy zajmują miejsce w drugiej części ligowej stawki – swoją cegiełkę do tego dołożyła sytuacja kadrowa pierwszej drużyny Barcelony, sezon jest długi i jeszcze wiele może się wydarzyć, ale droga do awansu już na starcie zaczyna się komplikować.
Koeman i jest, jak jest
Prawdą jest, że Ronald Koeman został zakontraktowany przez Josepa Marię Bartomeu. Jednak od momentu powrotu Laporty do klubu minęło już wystarczająco czasu, by podjąć decyzję o zwolnieniu. Nie jest tajemnicą, że panowie nie pałają do siebie sympatią, ale Koeman utrzymał swoją posadę. Prezes Barcelony często przemycał do mediów wyrazy swojego niezadowolenia z pracy trenera. Optymalnym momentem na podanie sobie dłoni było zakończenie poprzedniego sezonu. Jednak Laporta się na to nie zdecydował. Dziś wszystko może zrzucić na pogłębiający się kryzys finansowy. Koeman zagwarantował sobie odprawę w wysokości trzynastu milionów euro.
Nie można powiedzieć, że Koeman nie zrobił nic dobrego dla Barcelony, ale od pewnego momentu stara się przekreślić wszystkie swoje zasługi. Sprawia wrażenie gościa, któremu już wszystko obojętne i chce tylko otrzymać swoje pieniądze. Wywiesił białą flagę z napisem „jest, jak jest”.
Już w poprzednim sezonie kamyczkiem do ogródka Holendra były wyniki w starciach z mocnymi zespołami. W tym sezonie ta seria jest kontynuowana:
- 1:2 z Realem,
- 1:3 z Realem,
- 0:0 z Atletico,
- 0:1 z Atletico,
- 2:0 z Juventusem,
- 0:3 z Juventusem,
- 1:1 z PSG,
- 1:4 z PSG,
- 0:3 z Bayernem,
- 0:2 z Atletico.
Na domiar złego wpadki ze słabszymi zespołami nie są pierwszyzną. Kosztowne okazały się zwłaszcza te z końcówki poprzedniego sezonu. Barcelona wciąż miała szansę na mistrzostwo, ale porażką z nierówno grającą Granadą, remisem z Levante i porażką na własnym stadionie z Celtą Vigo przypieczętowała swój los.
FC Barcelona zostanie mistrzem Hiszpanii – kurs 7.80 na Fuksiarz.pl
Zamieszanie wokół klubu sprawia, że kiepska gra niektórych piłkarzy pozostaje niezauważona, ale wszystko jest do czasu. Koeman nie potrafi wymyślić czegoś, czym mógłby zaskakiwać drużyny przeciwne. Kadra Barcelony jest dużo słabsza niż w poprzednich latach, ale brakuje dobrego planu i właściwego wykorzystywania potencjału piłkarzy. Nawet najlepszy komputer bez oprogramowania jest bezużyteczny. Tak jest w przypadku wielu piłkarzy występujących na Camp Nou. Zaraz ktoś może powiedzieć, że Koeman daje szanse młodym, ale też nie ma innego wyjścia. Należy się przy tym zastanowić, czy część z nich spisuje, bądź spisywała się dobrze dzięki Koemanowi, czy pomimo obecności Koemana.
Już w przeszłości Laporta miewał problemy ze znalezieniem odpowiedniego momentu na pożegnanie trenera. Tak było w przypadku spóźnionej rezygnacji z usług Franka Rijkaarda. Atmosfera w szatni i poza nią gęstniała. Jednak Laporta nie reagował. W końcu nie miał wyjścia, ale podjął decyzję zbyt późno. Hiszpański AS poinformował, że Laporta podjął rozmowy z Koemanem w sprawie jego przyszłości. Trzy następne spotkania mają zdecydować o przyszłości Holendra. Rzekomo jest zmotywowany do pracy, choć jego zachowanie i słowa często temu przeczyły. Z pewnością nie czuje się w Barcelonie komfortowo, ale sam sobie na to zapracował. Wie dobrze, że Laporta nie ma pojęcia skąd wziąć pieniądze na jego odprawę. Jest, jak jest.
Bieda w ataku i ferment
W obliczu kryzysu decyzje podejmowane przez Laportę nie należą i nie należały do łatwych. W wielu kwestiach miał związane ręce. Nie zmienia, to jednak faktu, że często gubi się w swoich działaniach. Budżet płacowy Barcelony jest siedmiokrotnie niższy od tego, który ma do dyspozycji Florentino Perez.
Jednak nikt nie jest w stanie wmówić, że Laporta nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Ostatnio przyznał, że liczył na to, że Leo Messi będzie grał za darmo. Czasu na negocjacje było wystarczająco. Jeżeli nawet Argentyńczyk w jednej z prywatnych rozmów zasugerował, że mógłby nie pobierać wynagrodzenia, to Laporta jako rekin biznesu powinien zabezpieczyć przyszłość klubu. Sprawdzić, czy to w ogóle możliwe i jeśli tak, to w porę sporządzić odpowiedni dokument. Zbędna była szopka, która zostanie mu zapamiętana. Żaden prezes Barcelony nie chciałby zostać zapamiętany, jako ten, który nie był w stanie zatrzymać Argentyńczyka.
W kwestii transferów można mieć również kilka obiekcji. Sprowadzenie Luuka de Jonga rekomendował Ronald Koeman. Jednak ostateczna decyzja należała do klubu. Jak można się było spodziewać, de Jong w Barcelonie wygląda mizernie. Tylko optymista mógł zakładać, że de Jong będzie prezentował poziom uprawniający go do gry na Camp Nou. Wzięto piłkarza o charakterystyce Tomasa Pekharta i liczono na cud. Ten się nie wydarzył.
Wcześniej sprowadzono Kuna Aguero. Nikt nie może się przyczepić do jakości piłkarskiej Argentyńczyka, ale nie do końca wpisywał się w scenariusz oszczędnościowy, który klub chciał obrać. Szczególnie że Aguero w ostatnich latach często zmagał się z urazami. Można było z góry zakładać, że kontuzje będą do niego wracać, jak bumerang. W kontekście Argentyńczyka ważne jest też to, że przyszedł do Barcelony, by grać z Messim. Memphis Depay również przyszedł do klubu, by grać z Messim. Dziś pewnie czują się oszukani i każdy kolejny klasowy piłkarz przed przyjściem do Barcy, zastanowi się dwa razy, czy warto zaufać Laporcie i jego świcie.
Światełko w tunelu
Nie wszystkie działania i plany Laporty są złe.
Miewa on również dobre pomysły. Planuje on zatrudnienie dyrektora, który miałby weryfikować codzienną pracę trenera i piłkarzy. To krok we właściwym kierunku, ponieważ w Barcelonie brakowało takiego człowieka. Ściągnąłby część obowiązków z dyrektora sportowego, któremu mogą umykać tego typu kwestie. Od lat mówi się, że Barcelona, to klub, w którym trenerzy muszą się dostosowywać do piłkarzy. Brakuje nici porozumienia. Sesje treningowe rzekomo są o połowę krótsze niż w innych topowych klubach, a odprawy „są, jakie są”. W spotkaniach z mocnymi rywalami Barcelona sprawia wrażenie drużyny z innej epoki, której piłkarska elita zdążyła odjechać. Rewolucyjne – jak na barcelońskie warunki – rozwiązanie może zdać egzamin, ale najpierw musi zostać wprowadzone w życie.
PAWEŁ OŻÓG
Czytaj także:
- Memphis Depay. Chłopak, którego z piekła wyciągnął futbol
- Wszystkie grzechy Bartomeu. Dlaczego prezydent Barcelony musiał odejść?
Fot. Newspix