Ktoś mógłby powiedzieć, że Real nie zasłużył na komplet punktów. Ale to teza, której raczej nie dałoby się obronić. Valencia wyglądała dobrze, momentami nawet bardzo. Miała swoje okazje, potrafiła prowadzić grę i również dobrze bronić. Przecież do 86. minuty Real właściwie nie miał stuprocentowej sytuacji, defensywa Nietoperzy funkcjonowała jak należy. Ale na samym końcu zadecydowała jakość, również trochę szczęścia. Jeśli Real chce myśleć o mistrzostwie Hiszpanii, takie mecze musi wygrywać. I wygrywa – zrobił to, zdał egzamin.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Valencia – Real Madryt. Świetne tempo w pierwszej połowie
Real, jak to Real, już na samym początku meczu potrafił kilkoma podaniami narobić swoim rywalom problemów. Był naładowany w ofensywie, kibice Królewskich mogli ostrzec sobie zęby. Skoro nawet Hazard miał przebłyski z dawnej formy, można było się spodziewać, że będzie zacnie. Pięknego kolorytu dodawały też żwawe reakcje trybun na Mestalla, a więc coś, do czego sympatycy La Liga muszą przyzwyczaić się na nowo.
Niestety dla Valencii po kwadransie gry z boiska zszedł Carlos Soler. Lider zespołu, piłkarz-symbol. To mogło utrudnić sprawę, bo Hiszpan jest odpowiedzialny za rozgrywanie akcji. Jeden taki piłkarz na murawie mniej w starciu z Realem to coś, obok czego trudno przejść obojętnie. Na domiar złego kilka minut później posypał się prawy obrońca Thierry Correia. Kolejna zmiana, kolejna komplikacja. Dla trenera Bordalasa ten mecz zaczął układać się tragicznie i brakowało jeszcze straconego gola, żeby przegrać rywalizację właściwie w przedbiegach.
Stało się jednak coś innego. Tym razem urazu mięśniowego nabawił się Carvajal, co zaczęło tworzyć w nas wrażenie, że więcej w tym meczu będzie kontuzji niż bramek. No i może jeszcze kontrowersyjnych sytuacji, bo w pierwszej połowie VAR sprawdzał ewentualny faul Alaby na Gomezie w polu karnym. Ono, jak okazało się później, dość często gościło piłkarzy Valencii, którym brakowało dokładności przy strzałach lub kluczowych zagraniach. W tych lepiej wypadał Real, który miał silniejsze działa, choć to gospodarze jako pierwsi stworzyli największe zagrożenie. Dośrodkował z rzutu wolnego piłkę Wass, strzelał głową Paulista. Courtois musiał się trochę napocić, acz na jego szczęście strzał był w jego zasięgu.
Klasa Realu polegała na tym, że nie trzeba mu było wiele, żeby zapracować na fajną okazję. To była kwestia czasu, nim tempo ataków gości stanie się coraz szybsze. Valencia nie stawiała twardych zasieków obronnych, bardziej miała w planach otwartą wymianę ciosów. Jak wiadomo, otwarta przyłbica rywala jest wodą na młyn dla „Królewskich”, ale mimo sporej dynamiki w grze w dalszym okresie meczu brakowało najważniejszego: goli.
Valencia – Real Madryt. Duet na medal
Na początku pierwszej połowy świetną sytuację miała Valencia. Duro wparował w pole karne i z ostrego kąta próbował pokonać bramkarza. Ten stanął na wysokości zadania, a po chwili po drugiej stronie szalał już Vinicius. W tym meczu nie można było wyjść do toalety na kilka minut, bo w powietrzu unosiła się bramka. Nie wiadomo dla kogo, ale na pewno bramka.
Świetnie w defensywie wyglądał Militao, zaskakująco dobrze grał Hazard. W dodatku z nieobliczalnym Viniciusem i środkiem pola zawsze na poziomie Real miał dzisiaj pakę, która mogła zdobyć trzy punkty. Sęk w tym, że gospodarze napędzani przez kibiców ani myśleli o zwolnieniu tempa. Przebojowością błyszczeli Musach czy Duro, a Gomez z Guedesem ciągle sprawiali gości, którzy mogą napytać biedy obrońcom Realu. Chyba nie przesadzimy, mówiąc, że taką Valencię chce się oglądać. To tym bardziej znaczące, że trener Bordalas musi przecież ściągać łatkę szkoleniowca bazującego na twardym i prymitywnym futbolu. A tu proszę, pierwszy taki poważny test w tym sezonie dla nowego sternika „Nietoperzy” i pokaz, że z najlepszymi chce on bazować na umiejętnościach.
W końcu ten, który tak dobrze wyglądał w tym meczu, załadował bramkę z woleja. Hugo Duro wykorzystał fatalny błąd Vazqueza, który wyglądał tak, jakby chciał uciec przed piłką w defensywie. Może chciał ochronić twarz, może nie chciał zepsuć sobie fryzury. W każdym razie zwykłe dośrodkowanie wybił tak niezgrabnie, nawet mimo lekkiego pchnięcia rywala, że piłka spadła pod nogi Hiszpana. Stadion w tym momencie dosłownie oszalał.
Po straconym golu Real nadal miał trudności, żeby dorwać się do skóry Valencii. Ale w końcu się udało, w końcu coś siadło. Benzema znalazł Viniciusa w polu karnym, a ten od razu oddał strzał. Na szczęście dla Brazylijczyka był rykoszet, który zmylił bramkarza. Ba, to nie koniec! Ledwo Valencia zdążyła się otrząsnąć, a Mamardashvili po raz drugi wyciągał piłkę z siatki. Tym razem Vinicius obsłużył Benzemę świetnym dośrodkowaniem, ot, Francuz skoczył w powietrze i zrobił, co trzeba. Kibice na Mestalla w szoku, to nie tak miało być. Dwa błyskawiczne ciosy w końcówce meczu wystarczyły, żeby pokonać dobrze dysponowaną Valencię.
Valencia – Real Madryt 1:2 (0:0)
Duro 66′ – Vinicius 86′, Benzema 88′
Fot. Newspix