Nie spodziewaliśmy się fajerwerków po starciu Górnika z Wartą, bo obie ekipy mają swoje problemy i nie przekonują na początku sezonu. Trudno wierzyć, że odegrają w tym roku jakieś znaczące role. I cóż… ekstraklasowa logika nie zrobiła tym razem fikołka, obejrzeliśmy słaby mecz, o którym wypada zapomnieć dość szybko (nie będzie to trudne). Natomiast oddajmy – to wszystko bardziej wina Warty niż Górnika.
GÓRNIK – WARTA. GOŚCIE NIE DOJECHALI
Rany, jak ciężko oglądało się dzisiaj ekipę Tworka. Goście nie mieli żadnego pomysłu na siebie, oddali przecież zaledwie jeden celny strzał, a co można robić innego na boisku przez 90 minut niż uderzać w ten cholerny prostokąt? No, Warta przeprowadziła taki eksperyment, ale chyba wolałaby go uniknąć. Nie było tam polotu, pomysłu, jakości, zęba… Trochę jak u Kononowicza – nic.
Nawet jak Sandomierski podał poznaniakom piłkę pod nogi, to nie skończyli tej akcji strzałem. Ludzie kochani. Dramatyczny był Papeau, który wyróżniał się głównie fryzurą oraz wejściami w przeciwnika, więc został zdjęty przed końcem spotkania, gdyż pracował na czerwoną kartkę. Zrelak… Grał dzisiaj Zrelak? Niby tak, ale trudno stwierdzić, bo ciało było, ale duch na grzybach. Grzesik nie był żadnym Joao, tylko zwykłym, poczciwym Janem, który ma swoje ograniczenia z przodu i chętnie je pokazuje. Wejście Kuzimskiego nic nie dało. Wejście Corryna podobnie. Dobra, wystawił Kupczakowi piłkę przed polem karnym, ale ten kopnął w maliny.
Smutne obrazki. Gdzie ta Warta, którą się tak zachwycaliśmy w zeszłym sezonie? Pełna werwy, pomysłu, pasji. Drużyna, która nie chciała płacić frycowego i nie płaciła. Teraz zniknęła i choć słyszymy, że zaraz wszystko się odkręci i Warta złapie swój rytm, to czy na pewno? Mamy coraz większe wątpliwości. Tutaj bon mot o tym, że drugi sezon dla beniaminka jest trudniejszy, znajduje swoje podstawy.
GÓRNIK – WARTA. PRZYZWOITY MECZ ZABRZAN
I skoro Warta grała tak, a nie inaczej, Górnik zwęszył swoją szansę. Czy był to wielki mecz zabrzan? Nie, ale dzisiaj wystarczyło wrzucić drugi-trzeci bieg, by poznaniaków wyprzedzić. No i mieć w swoim składzie Jimeneza. Jeszcze jego pierwsza próba przed przerwą była minimalnie niecelna, bo piłka pocałowała aluminium po uderzeniu z dystansu, ale drugiej okazji już nie zmarnował.
Nowak wrzucił mu ładną wcinkę za linię obrony, Jimenez szybko starał się uderzyć, ale trafił w Lisa. Szczęśliwie piłka wróciła mu pod nogi i Hiszpan na spokoju położył najpierw bramkarza, a potem nie zwracał już uwagi na Matuszewskiego, który stał na linii bramkowej. Pach, spokojnie wsadził. Można się zastanawiać, czy więcej nie powinien tutaj zrobić Lis, to znaczy – być odważniejszym przy interwencji. Futbolówka jednak kozłowała, Jimenez miał trochę problemów, natomiast bramkarz wydawał się zbyt statyczny. Coś często trzeba pisać w ten sposób o Warcie.
W każdym razie po przerwie obraz gry się nie zmienił, jeśli mielibyśmy stawiać pieniądze, to zdecydowanie bardziej na wynik 2:0 niż 1:1. Ostatecznie nie wpadło już nic, ale to Górnik był bliższy trafienia. Pokazał się wprowadzony z ławki Podolski. Powinien mieć asystę, natomiast jego podanie na właściwie pustą bramkę nie zostało zamienione na gola przez Kubicę, który trafił w bandę reklamową zamiast do siatki. Potem Podolski spróbował sam, po niezbyt udanym piąstkowaniu Lisa, ale uderzył prosto w niego.
Kotłowało się co jakiś czas w polu karnym Warty, tyle że bez efektów. Natomiast to i tak najskuteczniejsza broń, jeśli nie chcesz stracić bramki – odsunąć grę od własnego pola karnego. Owszem, dzisiaj zrobić to z Wartą, to jak zabrać loda pięciolatkowi, natomiast ekipa Urbana wyciągnęła choć trochę wniosków ze starcia przeciwko Cracovii. Nie dała sobie zabrać prowadzenia, rywal nie miał argumentów, ale też nie dostawał pomysłów na nie na tacy.
Górnik łapie oddech i nieco odjeżdża czerwonej strefie. A Warta chyba bardzo chce się tam rozgościć.
Fot. Newspix