Reklama

Zmierzamy we właściwym kierunku

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

09 września 2021, 19:36 • 8 min czytania 135 komentarzy

Nie chodzi o to, żeby nadmiernie się ekscytować. Nie o to, żeby Paulo Sousę wynosić teraz pod niebiosa. Po wrześniowym zgrupowaniu rzuca mi się na usta tylko jedno: a nie mówiłem? To fajne uczucie, kiedy buty optymisty w żaden sposób nie uwierają. Kiedy pojawia się ta wewnętrzna satysfakcja, bo Portugalczyk pokazał to, na co miałem nadzieję od początku jego pracy. Czyli na rozwój, wyraźny krok naprzód, którego grzechem byłoby nie zauważyć od pierwszego starcia reprezentacji Polski z Anglikami na Wembley.

Zmierzamy we właściwym kierunku

500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!

Najpierw spójrzmy na fakty, znajdźmy środek w dyskusji. W tym celu trzeba cofnąć się do początku kadencji Paulo Sousy, gdy część narodu narzekała, że po marcowej serii gier w ramach eliminacji mieliśmy tylko cztery punkty na koncie. Prawdopodobnie ten sam obóz psioczył na fakt, że świeży wynik 4:1 z Albanią zakrzywia boiskową rzeczywistość. Fakt faktem, zagraliśmy w pierwszej połowie mizernie, ale czy coś złego na przyszłość z tego wynika? Po co czepiać się okazałego zwycięstwa na naszym stadionie z rywalem, który wyrósł na groźnego konkurenta w grze o baraże? Wbrew temu, co zapowiadali eksperci, a przecież sam Paulo Sousa zapowiadał, że to jego zdaniem lepszy zespół od Węgier.

No właśnie, Węgry.

Remis w Budapeszcie też podzielił społeczeństwo. Ale racjonalnie patrząc, ten jeden remis w czterech spotkaniach z Albanią i Węgrami mogliśmy przecież zakładać. Czy tak trudno było sobie wyobrazić podział punktów na wyjeździe, skoro małe wpadki mają co jakiś czas nawet lepsze kadry niż nasza? No nie, nie sądzę. Tym bardziej, że to był debiut 51-latka za sterami polskiej kadry, to kluczowa okoliczność łagodząca.

Reklama

Gdyby policzyć cyferki na chłodno, Sousa na papierze ze słabszymi rywalami robi dokładnie to samo, co Jerzy Brzęczek podczas eliminacji do Euro 2020. Słuchajcie, przecież my przegraliśmy ze Słowenią i zremisowaliśmy z Austrią, wówczas najsilniejszymi rywalami w naszej grupie. Poza tym notowaliśmy same zwycięstwa w meczach o poważne punkty (Ligę Narodów pomijam).

Dzisiaj mamy kontynuację tego, za co Brzęczka chwalono: dobre, przewidywalne wyniki w eliminacjach, oczywiście patrząc na rywalizację z drużynami z niższej półki. I nie dość, że jeszcze nie przegraliśmy za kadencji Sousy z przeciwnikiem pokroju Słowenii, to jeszcze na przestrzeni 180 minut z absolutnie topową reprezentacją potrafiliśmy dwukrotnie nadepnąć jej na odcisk. To dało jeden punkt, a równie dobrze mogło przynieść dwa. W marcu na Wembley pokazaliśmy inną, lepszą mentalność i pomysł na urwanie punktu z Anglikami, a nie strategię zakładającą przyjęcie jak najmniejszej liczby ciosów i liczenie na to, że a nuż okażą się niecelne. Wtedy jednak zabrakło szlifów na przygotowaniu taktycznym z racji krótkiego okresu pracy Paulo Sousy. Dlatego gdybyśmy marcowy mecz z Anglikami mieli rozgrywać za miesiąc, śmiem wątpić, czy wynik byłby identyczny (1:2). Ale to już gdybanie, wróćmy do faktów.

W pierwszym starciu z Anglikami zobaczyliśmy, po co tak naprawdę zatrudniliśmy nowego selekcjonera. Ze słabszymi dalej robimy robotę tak jak za Brzęczka – to fakt, nie opinia. Ale to, co się zmieniło, drzemie w nastawieniu reprezentacji Polski, jej pomysłach na mecze z „bossami”. To nie przypadek, że kolejne takie spotkania dają coraz więcej pozytywów. To swego rodzaju miernik progresu obecnej reprezentacji Polski. I nawet gdy przegrywaliśmy ze Słowacją czy Szwecją podczas Euro 2020, nie zawsze można było wieszać psy wyłącznie na postaci selekcjonera. Ba, nawet wtedy widać było w tej drużynie pozytywny ferment.

***

Z każdym kolejnym meczem z mocniejszym rywalem wyglądamy coraz lepiej w ofensywie i defensywie. Wystarczy spojrzeć na to z perspektywy czasu, odświeżyć pamięć i obejrzeć skróty. Różnica jest naprawdę znacząca. Teraz Anglikom pozwoliliśmy na zdecydowanie mniej niż w marcu, wtedy Raheem Sterling mógł jeszcze trochę pohasać na skrzydle. Tak zresztą piłkarz Manchesteru City wywalczył rzut karny, wbiegając w wolną przestrzeń między środkowym obrońcą a wahadłowym. Było też pełno sytuacji, kiedy Anglicy dosłownie wjeżdżali nam w pole karne w sytuacjach 2 na 2 czy nawet 2 na 1. Wczoraj ten sam Sterling tylko raz wyraźnie urwał się Puchaczowi i tylko raz to samo zrobił Grealish po drugiej stronie z Glikiem. Czy ktoś Sousę lubi, czy nie – zneutralizowaliśmy atuty rywala. Poczyniliśmy w tej kwestii postęp, notowaliśmy więcej odbiorów i ogółem tworzyliśmy więcej konkretów pod przeciwną bramką. Miło było patrzeć na to, że coś wynikało z czegoś. Ograniczyliśmy czynnik szczęścia czy pecha do minimum.

Reklama

Taktycznie, jak na swoje możliwości kadrowe, które były przecież ograniczone, zagraliśmy majstersztyk. „Synowie Albionu” nie mieli miejsca na prostopadłe zagrania w pole karne, na obieg bocznych obrońców po linii bocznej, na dośrodkowania z gry. Jeśli ktoś jeszcze raz obejrzy sobie spotkanie z marca, to zda sobie sprawę, że tym razem przeciwko nam ekipa Garetha Southgate’a najzwyczajniej w świecie cierpiała. Zaznaczę: ekipa lepsza, ekipa dojrzalsza i nienasycona po porażce w finale Euro.

Co znamienne, w końcu ustrzegliśmy się bardziej rażących błędów. Przypomnijmy: Anglia – rzut karny, Hiszpania – rzut karny. W pewnych momentach brakowało koncentracji, ktoś wyłamywał się na minus. Szczerze mówiąc, jeśli tak to ma wyglądać, że słabszym strzelamy po kilka bramek, ale popełniamy kuriozalny błąd kosztujący nas czyste konto, to dlaczego nie? Skoro w spotkaniach, w których takie błędy są zdecydowanie bardziej dotkliwe, będziemy potrafili ustrzec się wpadki.

***

Oczywiście to nie jest tak, że wszystko, co robi Paulo Sousa, potrafię bezmyślnie przyjąć jako pozytyw. Nadal w naszej grze występują mankamenty, jak choćby to, że powinniśmy szybciej wyprowadzać akcje po odbiorze piłki w środku pola czy zaznaczyć swój styl gry na tle takiej ekipy jak Albania. Gdyby na naszym miejscu zagrały wczoraj Hiszpania czy Włochy, mając tyle przejętych piłek, to idę o zakład, że Pickford musiałby wyciągać futbolówkę z siatki więcej niż raz. Ale pamiętajmy – to proces. Paulo Sousa nie objął kadry po to, żeby odbębnić kilkanaście meczów, zrobić fuchę tak jak zakłada tabela, pójść po linii najmniejszego oporu. Nie, ten gość chce nauczyć naszych reprezentantów lepszej gry w piłkę. Chce wcielić w życie kadry coś nowego, wszczepić zawodnikom inne nastawienie, przeprogramować system niemal od zera. Chce widzieć drużynę wielowymiarową, nowoczesną, opartą na czynnikach, które pozwalają nawiązywać równą walkę z czołówką. Tego przecież pragnęliśmy, prawda? Bo wygrywać z Albanią, Andorą, czy Izraelem to sztuka, której prawdopodobnie sprostałby każdy trener z niższej półki, mając taki a nie inny ludzki materiał.

Żeby nie było – dodam też, kradnąc myśl Tomka Ćwiąkały, którego wnioski i tak pokrywają się w dużym stopniu z moimi, że chciałbym zobaczyć Sousę w jeszcze jednej roli. Roli szkoleniowca, który zdobytymi kompetencjami dzieli się w biurze PZPN-u. Nie wymagam, żeby Portugalczyk przyjeżdżał oglądać mecze Ekstraklasy, natomiast chciałbym, żeby z jego obecności w jakiś sposób mogli skorzystać ludzie, którzy w najbliższym czasie będą odpowiadali za mniejsze lub większe reformy szkolenia młodzieży w Polsce. Oczywiście uderzę się w pierś, jeśli coś takiego już ma miejsce.

***

Po Euro 2020 napisałem tekst pt. „Pacjent umarł, operacja nieudana. Ale niech doktor Sousa próbuje dalej”. Tam zawarłem fragment, w którym jasno wyraziłem swoje stanowisko względem pracy Paulo Sousy: – Fakt, że na żywym organizmie polskiej piłki można dokonać rewolucyjnego zabiegu, też jest – mimo oczywistych trudności – jak najbardziej możliwy. Pierwsza próba to porażka, ale to porażka inna niż wszystkie. To, jakiej operacji próbuje od samego początku dokonać Sousa, z miejsca zasługuje na duży kredyt zaufania. Jeśli ktoś łudził się, że tak duża ingerencja w piłkę reprezentacyjną już po kilku miesiącach zda egzamin, niech się lepiej poważnie zastanowi. Uwaga, z szafy wyciągnę wyświechtane stwierdzenie: to nie Football Manager ani realia klubowe. To proces. Długi, sięgający w głąb naprawdę twardych korzeni.

Przywołałem ten wątek nie tylko po to, żeby udowodnić, że moje zdanie o Paulo Sousie nie zmienia się. Mimo że nadal popełniamy i będziemy popełniać błędy – za każdym razem będę powtarzał, że reprezentacja Polski pod wodzą Portugalczyka ma po prostu wyższy sufit. Ale żeby tego sufitu dosięgnąć, trzeba czasu. Tak samo jak pokory na widok porażek ze Szwecją czy Słowacją, które należy przyjmować jako element długiej, wyboistej ścieżki ku bardziej emocjonującej przyszłości kadry.

Nawet gdybyśmy znów zagrali poniżej oczekiwań z Albanią czy Węgrami w kolejnych miesiącach, po wrześniowym zgrupowaniu mamy prawo wierzyć, że z biegiem czasu suma pozytywów znacznie przeważy nad dotąd dość dużą sumą wątpliwości, występującą przede wszystkim wśród dziennikarzy o najmocniejszej pozycji w świecie opinii. Tej wiary życzę każdemu i także sobie. Człowiekowi, który – proszę dobrze mnie zrozumieć – nie zachwyca się ostatnimi występami kadry, nie dał się „zbajerować”, a jedynie cieszy się, że każde dobre słowo wypowiedziane o Paulo Sousie starzeje się we właściwy sposób. Złe oczywiście też są i będą, jeśli w listopadzie okaże się, że uwsteczniliśmy się względem dokonań z września.

Mamy najlepszy kalendarz, lepszy niż nasi bezpośredni rywale o drugie miejsce w grupie: San Marino, Andora, Albania na wyjeździe, Węgry u siebie. Albania musi jeszcze zagrać z Węgrami i Anglią, tak samo „Madziarzy”. Tak więc mimo że zajmujemy aktualnie trzecie miejsce w grupie nie dające absolutnie nic, nie dajmy się zwieść aktualnej sytuacji. Patrząc na sumę zdobytych punktów i rozwój wydarzeń w eliminacjach, niczego jeszcze nie skiepściliśmy. Oby tak dalej.

***

Aha, i jeszcze jedno na koniec. Gdzieś słyszałem, że jak pojawia się na horyzoncie coś obcego, nie polskiego, to bardziej świecą nam się oczy, łatwiej nas omamić. Niestety ostatnio widzę również odwrotną tendencję. A więc jak widzimy niestandardowy, dotąd obcy styl zarządzania kadrą narodową przez zagranicznego selekcjonera, to jesteśmy bardziej podejrzliwi, prędzej sięgamy po krytykę. Rzecz w tym, że ani jedna, ani druga skrajność tutaj nie pomoże. O tym w dyskusji o pracy Paulo Sousy warto pamiętać.

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka ręczna

Piłka ręczna. Polacy ograli Słowację i awansowali na mistrzostwa świata

redakcja
1
Piłka ręczna. Polacy ograli Słowację i awansowali na mistrzostwa świata

Felietony i blogi

Komentarze

135 komentarzy

Loading...