Dariusz Adamczuk, obecnie prezes akademii Pogoni Szczecin i szef pionu sportowego klubu, znajduje się w wąskim gronie polskich piłkarzy, którzy strzelili gola w meczu z Anglią. W 1993 roku dał on nam remis na Stadionie Śląskim, choć wynik ten przyjęto z dużym niedosytem. Do jakich absurdów doszło przed meczem? Co uciekło tamtej reprezentacji przez brak zwycięstwa? Jak Adamczuk przeżywał zamieszki na trybunach? Co chciałby sprawdzić i zmierzyć z tamtego spotkania? Czy satysfakcjonuje go jego reprezentacyjny dorobek? Czy dziś remis bierze w ciemno?
Pana optymizm po meczach z Albanią i San Marino wzrósł czy zmalał przed naszym bojem z Anglikami?
Polska tylko w latach 70. i na początku lat 80. miała drużynę, która walczyła o mistrzostwo świata. Teraz musimy twardo stąpać po ziemi i cieszyć się, że wygrywamy mecze strzelając cztery gole Albanii i siedem San Marino.
Czyli nie oczekuje pan wiele po środowym spotkaniu?
Jestem realistą. Gramy z drużyną wicemistrza Europy, pełną gwiazd z najlepszej ligi świata. Remis w środę będzie dla nas sukcesem, a zwycięstwo byłoby porównywalne do pokonania Niemców za kadencji Adama Nawałki.
Patrząc na historię, domowy remis z Anglią to nie jest coś wyjątkowego.
To prawda, ale wydaje mi się, że Anglicy mają dziś lepszy zespół, niż przy okazji naszych poprzednich meczów. Jeżeli mówimy o spotkaniu z 1993 roku, w którym zdobyłem bramkę, to pamiętajmy, że Anglia wtedy nawet nie awansowała na mundial. Przed Euro 2020 do finału mistrzostw Europy nie dotarła nigdy. Niewykluczone, że ma teraz najmocniejszą ekipę od czasów triumfu w MŚ 1966.
Polska wygra z Anglią? Kurs 6.00 w Fuksiarz.pl
Podziela pan pogląd Jerzego Dudka, który w „Przeglądzie Sportowym” napisał, że Anglikom w Warszawie będzie pasował remis? Dla nich to potencjalnie ostatnie trudniejsze spotkanie w grupie, którą w założeniu powinni łatwo wygrać.
Sądzę, że Anglicy nie będą kalkulowali, a przynajmniej nie na początku. Ewentualnie stałoby się to w ostatnich minutach, gdy byłby remis i wtedy faktycznie mogliby uznać, że wystarczy to już dowieźć. Wyjściowo na pewno będą grali o zwycięstwo, taka jest ich mentalność.
Mimo siedmiu goli wbitych San Marino, najwięcej mówi się o naszej obronie. Podoba się panu trwanie reprezentacji w ustawieniu z trójką stoperów? Coraz głośniejsze są głosy, że na granie w ten sposób po prostu nie mamy ludzi.
Nie chciałbym się tu za dużo wypowiadać, bo to selekcjoner odpowiada za to ustawienie. Raz wychodzi lepiej, raz gorzej. Ciągle tracimy gole, aczkolwiek uważam, że z San Marino w praktyce była to bramka samobójcza, co zdarza się na każdym poziomie rozgrywkowym. Nie patrzyłbym na ten temat pod kątem straty gola w niedzielę. Pamiętajmy, że nasza defensywa wystąpiła w trochę eksperymentalnym zestawieniu. Gdyby zawodnicy nie czuli tego systemu, to zakładam, że szczerze porozmawialiby z Paulo Sousą. Uczą się tego i mamy coś za coś. Wcześniej mało traciliśmy i mało strzelaliśmy. Dziś znacznie więcej strzelamy, ale gorzej wyglądamy w obronie i więcej tracimy. Szklanka zawsze jest do połowy pełna.
Tak generalnie nie ma pan wrażenia, że trójka z tyłu stała się zwyczajnie modna i niektórzy próbują to stosować trochę na siłę, nie będąc odpowiednio przygotowanym? Wy w Pogoni nadal gracie klasyczną czwórką w defensywie.
Nie uważam, by trener Sousa kierował się tu modą i z tego powodu eksperymentował na żywym organizmie, a tak to z boku może wyglądać. Powtórzę: gdyby to chłopakom nie odpowiadało, daliby o tym znać selekcjonerowi. Niektórzy mają już nawet 80 meczów w reprezentacji, więc w razie potrzeby nie baliby się pogadać w cztery oczy.
Co do nas: gramy czwórką, mało goli tracimy, pewnie moglibyśmy więcej strzelać, więc tu też jest coś za coś. Ja ustawieniem z trzema obrońcami grałem prawie 30 lat temu i świetnie dawaliśmy sobie radę.
W pewnym sensie w piłce wszystko już było, teraz tylko się to powtarza?
Coś w tym jest, natomiast są to ulepszone wersje. Dziś wygląda to inaczej pod względem schematów taktycznych i przygotowania fizycznego, poziom jest wyższy. Aczkolwiek chciałbym kiedyś sprawdzić, ile my biegaliśmy w Barcelonie, ile robiliśmy sprintów i porównać to ze współczesnymi standardami. Coś czuję, że zbytnio byśmy nie odstawali od średniej.
Łukasz Surma stwierdził kiedyś, że jego zdaniem największa rewolucja w piłce dokonała się między latami 70. a 90., później już zmiany były znacznie mniejsze.
Dziś gra się agresywniej, na boisku jest mniej miejsca niż 30 lat temu, ale generalnie mogę się z Łukaszem zgodzić. Futbol z lat 90. aż tak bardzo nie różni się od tego, co widzimy obecnie.
Domowy mecz z Anglią to pana najmilsze wspomnienie z reprezentacji? Jeżeli chodzi o zawodniczy etap, najbardziej jest pan kojarzony z gola w Chorzowie.
No tak, zwłaszcza że dość często gramy z Anglikami i przy tej okazji jestem przez was, dziennikarzy, odkurzany. Wiadomo, że bramka zdobyta z takim rywalem w pierwszej reprezentacji świetnie smakuje, ale równie wysoko cenię sobie zwycięskiego gola z Anglią w pierwszym meczu eliminacyjnym do Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Wygraliśmy 1:0 na wyjeździe. Wyspiarze ewidentnie mi leżeli.
Znajduje się pan w bardzo elitarnym gronie. Tylko dwunastu polskich zawodników trafiało do angielskiej siatki w meczu seniorskiej kadry.
Jak już strzelać jednego gola dla reprezentacji, to najlepiej z Anglią lub Niemcami (śmiech).
Grzegorz Krychowiak dostanie żółtą kartkę? Fuksiarz płaci po kursie 3.00
Jak pan wspomina ten mecz na Śląskim? Mnóstwo działo się w nim i wokół niego, można byłoby napisać długi tekst.
To było ostatnie spotkanie przed gruntowną przebudową Stadionu Śląskiego. Przed i w trakcie meczu na trybunach dochodziło do zamieszek i stadion został na jakiś czas zamknięty. Mieliśmy kilka bardzo dobrych sytuacji, których nie wykorzystaliśmy. Niedawno ktoś mi przypomniał, że tamtego dnia po raz ostatni Polska prowadziła z Anglią. Później nawet jeśli nie przegrywaliśmy, to po odrobieniu strat.
Szkoda tego 1:1, mieliśmy duże szanse na zwycięstwo. Kto wie, może losy tamtej reprezentacji potoczyłyby się wtedy inaczej? Mógł to być dla nas przełomowy mecz, tak jak 2:1 z Portugalią było przełomem u Beenhakkera, a 2:0 z Niemcami u Nawałki. Ale tak jak mówię, dziś Anglia jest silniejsza.
Czyli na boisku też od razu czuliście, że Synowie Albionu są do pokonania?
Zdecydowanie. Byliśmy wściekli, w szatni panowała grobowa cisza, bo w ostatnich minutach uciekło nam coś bardzo ważnego. Potem już tak naprawdę się w tamtych eliminacjach nie podnieśliśmy.
Rewanż z Anglikami przegraliście 0:3.
Nawet wtedy nie widzieliśmy aż takiej dominacji przeciwnika, takie przynajmniej było moje boiskowe odczucie. Nie miałem przeświadczenia, że gramy z kimś, kto może nam wpakować trójkę. Oczywiście Anglia koniec końców była lepsza i zasłużenie wygrała, ale nie bałem się tego meczu i reszta chłopaków pewnie też nie, szczególnie po wcześniejszym remisie z dużym niedosytem.
Co do tego gola w Chorzowie, zaimponował pan szybkością w tej akcji. Kiedyś jeszcze tak mocno pan z niej skorzystał?
W lidze szkockiej zdarzały mi się bramki, przy których wykorzystywałem swoją szybkość. Grając w Dundee FC strzeliłem kiedyś gola po akcji zaczynającej się od rzutu rożnego rywali. Bodajże było nim St. Johnstone. Przejąłem piłkę, pędząc przez całe boisko minąłem dwóch czy trzech zawodników i sfinalizowałem całość. Z Anglią jednak stało się coś wyjątkowego. Gdy doświadczasz ogłuszającego dopingu osiemdziesięciu tysięcy ludzi, którzy chcą ci pomóc, to biegnie się szybciej. Nie wiem, jaką prędkość wtedy rozwinąłem, ale mogła to być moja życiówka.
Biegł pan jak do pożaru. Na początku wydawało się, że Anglik bez problemu piłkę przejmie, miał dużą przewagę na starcie.
Poszedłem do końca. Zawsze szedłem na każdą piłkę – czy w obronie, czy w ataku. Nie kalkulowałem. Opłaciło się. Szkoda tylko, że Marek Leśniak później nie poprawił na 2:0, bo wspomnienia byłyby jeszcze przyjemniejsze.
Na gorąco bardziej mieliście do niego pretensje czy staraliście się go pocieszać?
Najbardziej podłamany tą sytuacją był sam Marek. Jak mówiłem, w szatni była cisza. Jeżeli na kilka minut przed końcem tracisz gola wyrównującego, to nikt nie ma ochoty do rozmów. Po czasie analizowaliśmy, że na początku drugiej połowy mogliśmy zamknąć mecz, ale nikt nie miał pretensji, Marek przecież chcą tę sytuację wykorzystać.
Jak to było ze strojami na ten mecz? To z dzisiejszej perspektywy absolutnie kuriozalna historia.
Dwa dni przed meczem reprezentacyjna starszyzna oznajmiła działaczom, że nie wychodzimy na trening, bo wyglądamy jak… No na pewno nie jak reprezentacja Polski. Ówczesny prezes Marian Dziurowicz poprosił nas, żebyśmy jednak wyszli i obiecał, że zorganizuje sprzęt. Nie chodziło tylko o koszulki, większym problemem był brak treningowego ekwipunku. Praktycznie niczego nie mieliśmy. Strojów też nie. Dopiero w dzień poprzedzający spotkanie przyszły koszulki i dresy HSV, w nocy doszyto na nie Orła na klubowy herb i tak zagraliśmy. Do dziś mam tę bluzę. Ostatnio wziąłem ją pod światło i rzeczywiście, pod Orłem widać znaczek klubu z Hamburga. Takie to były czasy…
Cieniem na tym meczu kładły się zamieszki na trybunach – z Anglikami, z policją i między sobą. W trakcie gry wiedzieliście, co się działo?
Kątem oka widzieliśmy, że jest niespokojnie, ale spotkanie nie zostało przerwane, więc skupialiśmy się na boisku. Dopiero potem zaczęły do nas napływać informacje, zwłaszcza ta o zabiciu w tramwaju kibica Pogoni Szczecin. Miał pseudonim „Faraon”. Było to dla mnie podwójnie przykre. Nie znałem go osobiście, ale wiedziałem, że to chłopak ze Szczecina. Nie był to typowo piłkarski mecz. Po nim Stadion Śląski został zamknięty i jeśli się nie mylę, tak licznej publiczności już nigdy na nim nie było. Cieszę się, że mogłem wystąpić przy tylu kibicach. Zawsze marzyłem o zagraniu na Śląskim. Gdy w chorzowskim kotle grała kadra Górskiego czy Piechniczka, to zawsze ciarki przechodziły po plecach. Miałem okazję doświadczyć na własnej skórze tej atmosfery. Fajne doświadczenie i w jakimś stopniu spełnienie czegoś.
Jak pan ocenia swój reprezentacyjny dorobek? To aż 11 meczów czy tylko 11 meczów?
Tylko. Miałem problemy w karierze klubowej po wyjeździe z Polski i to sprawiło, że na dłuższy czas wypadłem z reprezentacyjnego obiegu. Mogłem zagrać w kadrze znacznie więcej. Myślę, że nawet 30-40 spotkań. W Dundee FC przeżywałem świetny okres, przez dwa lata byłem w bardzo dobrej formie, ale nie dostawałem powołań. Nie miałem z tym wielkiego problemu, koncentrowałem się na klubie. Doceniam 11 występów i jednego gola w reprezentacji, ale niedosyt jest.
Wrócił pan dopiero w 1999 roku, pod koniec kadencji Janusza Wójcika.
Pomógł mi transfer do Glasgow Rangers. Dundee nie było klubem liczącym się w Europie, mało kto na co dzień się interesował tym, że tam grałem. Dopiero transfer do Rangersów był sygnałem dla dziennikarzy i samego selekcjonera, że może warto znów mnie powołać.
rozmawiał Przemysław Michalak
Fot. Newspix