Co było najtrudniejsze we wskoczeniu na poziom Ekstraklasy? Co rozumie przez wysokie miejsce Radomiaka? Jaki jest jego największy plus? Nad czym musi najmocniej pracować? Który sport pochłania go równie mocno jak piłka nożna? W jaki sposób zainteresował się filozofią? Kim jest człowiek, który czyta Petersona, ale i Sakeya? Jaki jest prywatnie?
Na wywiad z Filipem Majchrowiczem, bramkarzem Radomiaka Radom, powołanym do reprezentacji U-21, zaprasza Jan Piekutowski.
Spodziewałeś się, że wszystko potoczy się tak szybko? Z naszej perspektywy wyglądało to tak, że dostałeś szansę na debiut w Ekstraklasie, minęło kilka kolejek i cyk, powołanie do reprezentacji U-21.
No właśnie. Dużo osób uważa, że to wydarzyło się bardzo szybko, na krótkim odcinku czasu. Ja osobiście tego nie czuję. Dla mnie to cały proces wchodzenia do Ekstraklasy, który rozpoczął się w momencie wyjazdu z Olsztyna do Warszawy. Wszystkie doświadczenia, które zebrałem – Cracovia, wypożyczenia, Radomiak były ważne. Czułem się gotowy na grę w Ekstraklasie od jakiegoś czasu, ale nie sądziłem, że dostanę szansę tak szybko, bo zadecydował o tym zbieg okoliczności.
Odszedłbyś z Radomiaka, gdyby nie sytuacja z Mateuszem Kochalskim?
Nie ukrywam, że miałem takie myśli przed sezonem. Rozmawiałem na ten temat z trenerem Banasikiem, chciałem regularnie grać w piłkę, czułem, że jestem w naprawdę dobrej formie. Podejście zmieniłem po sparingach, w których dostałem szansę – zaprezentowałem się naprawdę dobrze, trenerzy przekonali mnie do tego, by porzucić poszukiwania innego klubu. Czułem, że otwiera się szansa na rywalizację.
Trener Banasik zapowiedział, że będziesz jego pierwszym wyborem, nawet mimo powrotu Mateusza. Będziesz w stanie utrzymać ten status?
Myślę, że jestem w stanie, ale jestem też pewien, że muszę trzymać wysoką dyspozycję. Jednocześnie wiem również, że błędy będą się zdarzać – moje doświadczenie na poziomie centralnym jest na dobrą sprawę bardzo małe. Mam z tyłu głowy, że każdy mecz może być moim ostatnim, więc póki co skupiam się na tym, by cieszyć się grą. Na każdy stadion wychodzę z uśmiechem, tak jak teraz w Gdańsku.
Twoja radość jest niewątpliwie widoczna, ale mnie w oczy rzuca się jeszcze jeden aspekt – skupienie. Nie widać, żeby coś cię rozpraszało. Jak radzisz sobie z presją, która pewnie towarzyszyła ci, gdy stałeś w bramce z takimi ekipami jak Lech, Legia, Lechia?
Szczerze mówiąc – nie odczuwałem jej przed debiutem. Może to wynikać z rutyny, którą mam przed meczami. Od 10 rano jestem poza zasięgiem, nie odbieram telefonów, nie czytam SMS-ów, nie słucham żadnych kąśliwych ani też przychylnych komentarzy. Do każdego meczu staram się podchodzić tak samo, mimo że poziom jest zupełnie inny. Skupienie jest oczywiście konieczne, co jest o tyle ciekawe, że w życiu prywatnym jestem raczej człowiekiem, który dużo myśli, jest roztargniony. Wiem, że na boisku coś takiego nie przejdzie.
Skoro nie było presji, to było najtrudniejsze, gdy musiałeś wyjść i zmierzyć się z Lechem Poznań?
Niepewność, ale towarzysząca tylko do dnia meczowego. Tak naprawdę nie byłem pewny, czy klub nie ściągnie kogoś naprędce, na te cztery dni przed meczem. Wciąż też sytuacja z Mateuszem nie była w 100% rozwiązana. Natomiast w piątek byłem już pewny swojego i czułem, że dobrze wypadnę. Nie chciałem tego mówić, ale takie rzeczy się czasami podskórnie czuje. Na moje szczęście – sprawdziło się, bo sam wypadłem całkiem dobrze, no i dopisywało mi też szczęście, a ono jest bardzo potrzebne.
Szczęście – lub jego brak – zdaje się być jedną z cech bezustannie towarzyszących bramkarzom. Podobno tak samo sprawa ma się z tą dziwaczną samotnością, poczuciem, że gra się mecz w meczu.
Zawsze czułem, że bramkarz jest indywidualnością w sporcie drużynowym. Ale dalej – mam mnóstwo szczęścia, czy właściwie wsparcia od kolegów z drużyny. Nie chodzi o to, że mi coś mówią, pocieszają, tylko dają faktyczną pomoc na boisku. Było to widać nawet w meczu z Lechią Gdańsk – wybiłem mocne dośrodkowanie w środek bramki, a na linii stał ubezpieczający mnie Damian Jakubik. Wiem, że gdy popełnię błąd, będzie ktoś, kto mi pomoże, ale też nie jest tak, że liczę tylko na kolegów z drużyny. Sam analizuję, gdzie jest największe ryzyko wpadki, pomylenia się.
Ile czasu poświęcasz na badanie samego siebie?
Bardzo dużo i też zabieram się do tego bardzo szybko. Gdy tylko wyląduje raport InStat – zabieram się za czytanie. Gdy tylko pojawią się skróty – siadam do oglądania. Rozmawiam też z trenerem bramkarzy i samym trenerem Banasikiem, który często pyta mnie o opinię na temat straconych bramek. Lubię to jednak robić – zarazili mnie tym trenerzy w Polonii Warszawa kilka lat temu. Inaczej jest, gdy sam dostrzegasz swoje błędy i je oglądasz, a inaczej, gdy tylko słuchasz. Niuanse są bardzo ważne w futbolu.
Nie masz problemów z samokrytyką?
Nie. Ktoś może nawet powiedzieć, że jestem zbyt krytyczny dla samego siebie. Nawet, gdy odbiję strzał, dostrzegam, że tak naprawdę mogłem go złapać.
To co jest twoim największym mankamentem?
Gra nogami. Wiem, że mogę nad nią dużo popracować, to coś, co można bezustannie szlifować. Reszta bramkarskiego rzemiosła to nawyki. Nie jestem w podaniach beznadziejny, ale jest margines na stanie się jeszcze lepszym, bo niedokładne passy rzutują na ocenę występu. Podania lądujące na aucie wyglądają po prostu źle, a przede wszystkim odbierają możliwość skonstruowania akcji. Dokładnym zagraniem od bramkarza można zbudować dużą przewagę. Ja sam chciałbym kiedyś zaliczyć asystę w Ekstraklasie.
Starasz się trochę marginalizować swoje plusy, dlatego muszę zapytać wprost – co jest twoją największą siłą?
Oprócz warunków fizycznych i bycia dynamicznym, to na pewno gra na linii. Jeśli nie wyjdę do dośrodkowania, to momentalnie cofam się na linię, co przy moim zasięgu zwiększa szanse.
Widać to było w meczu z Lechem.
Tak, odbiłem niezły strzał głową Kuby Kamińskiego – to była właściwie kalka mojej interwencji z meczu sparingowego. Wiem też, że dobrze gram na przedpolu, chociaż akurat w starciu z Lechem może nie było tego widać.
Wracając jeszcze do wskoczenia do bramki beniaminka. Nie przeszkadzały ci głosy, które skazywały Radomiaka na pożarcie właśnie w związku z odejściem Mateusza i postawieniem na kogoś niedoświadczonego?
Nie, wiedziałem, że sobie poradzę, to po pierwsze. A po drugie – jestem odporny na takie komentarze. Praca, którą wykonywałem zapewniła mi osłonę, przez którą nie przebija się krytyka osób, których nie znam. Liczy się tylko opinia trenera, osób bliskich.
Tę odporność udało ci się wypracować samemu? Wydaje mi się to ważną, ale i szalenie trudną sztuką, szczególnie u młodego sportowca.
W mojej karierze były wzloty, ale było też mnóstwo upadków i pewność siebie budowałem stopniowo. Nie będę też ukrywał, że pracowałem z psychologiem na pewnym etapie kariery, co pozwoliło mi poukładać myśli. A tych mam całkiem sporo, bo dużo myślę nie tylko o piłce, ale też o życiu.
Jese Lingard przed sezonem 2020/21 – przełomowym w swoim wykonaniu – stworzył swoją listę celów, które potem sumiennie odhaczał. Były gole, asysty, powrót do reprezentacji. Co znajduje się w takim planie Filipa Majchrowicza?
Nie mam takiego planu, przynajmniej nie w formie fizycznej. Myślę o tym, zapamiętuję, chowam do odpowiedniej szufladki i wracam dopiero, gdy uda się to osiągnąć. Patrzę na swoje osiągnięcia z perspektywy czasu.
To co jest twoim celem krótkoterminowym?
Pozostanie w bramce Radomiaka, regularne granie w Ekstraklasie.
A na przyszłość?
Zajęcie wysokiego miejsca w tabeli, a przez wysokie rozumiem górną ósemkę. Pod względem indywidualnym chciałbym zaś otrzymywać stałe powołania do U-21.
Masz 21 lat, zacząłeś regularnie grać, pojechałeś na zgrupowanie. Masz czas na inne zainteresowania? Co cię ciągnie w życiu prywatnym?
Koszykówka, oglądam jej bardzo dużo, właściwie więcej niż piłki nożnej. To przez wzgląd na rodzinę – tata jest trenerem, brat sam gra. Gdy tylko wracam do Olsztyna, kieruję się na boisko do kosza. No i do dziewczyny oczywiście. Ale nie zamykam się tylko na sport.
To znaczy?
Sporo czytam, a w ostatnim czasie zacząłem się interesować filozofią. Póki co na bardzo podstawowym poziomie, ale to bardzo interesująca nauka.
Trochę mnie zaskoczyłeś, więc pójdźmy po kolei – co ostatnio czytałeś?
Skończyłem 12 życiowych zasad. Antidotum na chaos Jordana Petersona.
Nie przepadam za nim, a i sam tytuł brzmi dość coachingowo.
To na szczęście mylne wrażenie. Książki coachingowe do mnie nie trafiają, ta jest mocno psychologiczna, wszystko oparte jest naukowymi badaniami, analizami. Chcę dowiedzieć się, dlaczego ludzie zachowują się tak w określonych sytuacjach. Nie czytam jednak tylko Petersona, lubię też dobry thriller, czym zaraził mnie tata. Ostatnio zachwycałem się Niebezpiecznym darem Marcusa Sakeya. W najbliższej przyszłości chciałbym zgłębić skandynawskich pisarzy.
A co z filozofią? To jednak zainteresowanie dość nietypowe dla piłkarza.
Jestem typem osoby, która dużo myśli. Może na boisku tego nie widać, ale naprawdę dużo rzeczy mnie zajmuje, co w Radomiaku nie jest aż takim ewenementem – spójrzmy tylko na mitologię i Dawida Abramowicza. Nie wiem jednak, jaki był jeden czynnik, który pchnął mnie w kierunku filozofii. Przeczytałem książkę, obejrzałem wykład, wpadłem też na pewną osobę, która miała mi pomóc z dietą, a przez swoje zainteresowania, psychobiologię, ukierunkowała mnie właśnie na filozofię.
Mówisz, że jesteś początkujący, ale i tak jestem ciekawy, który nurt najbardziej cię pociąga, jako człowieka. Stoicyzm?
Dokładnie! Nie potrafię tego wytłumaczyć w szczegółowy sposób, ale tak, zdecydowanie stoicyzm. Staram się kierować tymi zasadami w życiu.
Na sam koniec naszej rozmowy – uważasz, że piłkarze powinni mieć prawo do wypowiadania się na tematy polityczne i społeczne w social mediach?
A dlaczego nie? Ja sam bym tego nie zrobił, wiem, że jako osoby publiczne musimy szczególnie uważać, ale nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy komuś tego zakazać.
Rozmawiał JAN PIEKUTOWSKI
Fot.FotoPyk