To miał być wielki mecz Virgila van Dijka i Romelu Lukaku. Starcie dwóch świetnych zawodników, królujących w swoim fachu. Emocje – pod tym względem – skończył się jednak relatywnie szybko. Od 45. minuty Chelsea została zmuszona do gry w dziesiątkę i pytanie było już tylko jedno – czy wytrzyma.
Zadanie niełatwe, a to i tak łagodnie powiedziane. Bo przecież goście przyjechali dzisiaj na Anfield, gdzie czekał na nich Liverpool, który naprawdę dobrze wszedł w sezon. Podopieczni Kloppa wygrali spokojnie z Norwich City, pewnie pokonali Burnley. Niby nie były to szczególnie trudne przeszkody, ale wszyscy wiedzą, ile kłopotów właśnie z takimi klubami mieli przedstawiciele The Reds w poprzednim sezonie.
Mecz z Chelsea zapowiadał się zatem na prawdziwą weryfikację i to z obu stron. Chelsea też bowiem nie miała szczególnie wymagających rywali. Najpierw Crystal Palace, a później – chociaż zabrzmi to groteskowo – Arsenal, zajmujący obecnie ostatnią, 20. pozycję w Premier League.
Miały być zatem fajerwerki, miały być wystrzały. Tymczasem za sprawą czerwonej kartki dla Reece’a Jamesa emocje w hicie angielskiej ekstraklasy zostały nieco stłamszone, tak jak stłamszona została Chelsea po pierwszych 45. minutach. Jednakże do tego momentu, do momentu usunięcia Anglika z boiska, oglądaliśmy naprawdę dobry mecz w wykonaniu obu zespołów. Właściwie później też, tylko forma była nieco inna.
MANCHESTER UNITED POKONA WOLVERHAMPTON? KURS: 1,80 W FUKSIARZU!
Liverpool – Chelsea. Klasa Kaia Havertza
Początkowo wszystko układało się jak klasyczne starcie Chelsea z silnym rywalem. Bez szaleństwa z przodu, spokojne zarządzanie w tyłach, umiejętne szukanie luk rywala. Nie owocowało to w żadne konkretne akcje bramkowe, ale nikt nie mógł narzekać na tempo. Z świetnej strony prezentowały się wahadła Chelsea, na swoim naturalnym poziomie grał Romelu Lukaku. Wśród gospodarzy niespodziewanie wyróżniał się zaś Harvey Elliott, biorący na siebie trudy ofensywnych akcji w stopniu większym niż Mane, Salah albo Firmino.
Jasne, ktoś mógłby na grę kręcić nosem, bo Liverpool po prostu miał piłkę, ale nic w związku z tym nie robił, zaś Chelsea nie wykazywała ponadprzeciętnej aktywności, ale chyba wszyscy już wiedzą, jak te drużyny grają. I że na 0:0 nie mogło się skończyć, bo mimo podejrzeń ani Tuchel, ani Klopp nie hołdują takim rozwiązaniom. Z pomocną dłonią przyszedł jednak Kai Havertz.
Chociaż, aby być precyzyjnym, należałoby stwierdzić, że Niemiec przyszedł z pomocną głową. Doskonale oszukał obrońców Liverpoolu, którzy kryli go w polu karnym przy stałym fragmencie gry i skierował piłkę do siatki, przerzucając nad Alissonem, odwalając kawał roboty. Dośrodkowanie od Reece’a Jamesa było co prawda niezłe, ale Anglik nie zaliczyłby asysty, gdyby nie doskonałe zachowanie pomocnika Chelsea.
22-latek popisał się naprawdę imponującym uderzeniem głową, kontrolując pozycję brazylijskiego bramkarza, a jednocześnie składając się do skomplikowanej główki. Robert Lewandowski by się takiego wykończenia nie powstydził.
Kai Havertz goal. Liverpool 0-1 Chelsea. #LIVCHE pic.twitter.com/ZYzxKUbtk1
— BEHIND THE SCENES SPORTS (@BTSSPORTSMEDIA) August 28, 2021
Trafienie Havertza w meczu z takim rywalem jest również potwierdzeniem tego, że Niemiec w końcu odnalazł siebie. Mnóstwo było zarzutów w stosunku do jego gry w poprzednim sezonie, większość formułowano w pełni zrozumiale, ale z miesiąca na miesiąc pomocnik się rozkręcał. Poszedł drogą, na którą nie potrafi wejść Timo Werner, i zgarnia swoje
Gol z Arsenalem, gol z Liverpoolem. Havertz ewidentnie jest w formie. Zupełnie tak, jak jego koledzy z defensywy.
Liverpool – Chelsea. Defensywa gości najlepszą obroną w Premier League?
Nawet jeśli okazało się, że Chelsea ma skazy, a czerwona kartka była czymś, czego można było uniknąć, wszak pokazano ją w konsekwencji absolutnego zakotłowania w polu karnym, do czego podopieczni Tuchela nie zwykli dopuszczać, to i tak należy ich za ten mecz pochwalić.
Przez 45 minut bronili się 10 na 11 mając za rywala nie Crystal Palace, lecz Liverpool. A to – jak już wspomnieliśmy – było zadaniem niełatwym. Tymczasem po golu Salaha – 99. na poziomie Premier League – żaden z piłkarzy Liverpoolu nie potrafił odnaleźć drogi do siatki.
A próbował niemalże każdy, bo nie tylko Jota, Salah, Mane, Elliott, ale również Alexander-Arnold czy Henderson. Każdy konsekwentnie walił kulą w płot lub w Edouarda Mendy’ego zbierającego kolejny świetny występ w bluzie Chelsea. Senegalczyk odbił w tym meczu sześć piłek, sprawiając, że próby The Reds wyglądały cokolwiek przeciętnie. Mendy nie potrzebował do tego zbyt wielu akrobatycznych umiejętności, większość kwestii rozwiązując samym ustawieniem. A to cecha, której u bramkarza deprecjonować się nie da.
Nie było zatem wielu spektakularnych parad, ale przemyślane interwencje, które zażegnywały zagrożenie. Jakby tego było mało, Mendy zaliczył 100% udanych wyjść do dośrodkowań. Coś, co w wypadku Kepy przyprawiało o palpitację, u Senegalczyka jest po prostu kolejnym punktem na liście.
Sprawdź ofertę Fuksiarz.pl na Premier League
Tak samo jak kolejne punkty odhaczała cała reszta defensywy Chelsea. Przez 45 minut gry w osłabieniu dopuścili do zaledwie dwóch celnych strzałów z pola karnego. Resztę brali na siebie albo umiejętnie pressowali rywala, sprawiając, że oddane uderzenia faktycznie nie mogły stanowić żadnego problemu dla gościa między słupkami.
Reakcja Azpiliceuty, który po końcowym gwizdku rzucił się do swoich kolegów, była w pełni uzasadniona. Chelsea na ten remis zwyczajnie zasłużyła, a jej obrona zaimponowała tak, jak miała to w zwyczaju już wiele razy. Nie będzie chyba zbytnią kontrowersją, jeśli ktoś stwierdzi, że defensywa The Blues pod batutą Thomasa Tuchela jest zwyczajnie najlepsza w Premier League. Nawet jeśli zdarza się jej kosztowny, pojedyczny błąd, to koniec końców jako całość wychodzi ze starcia obronną ręką.
To cecha, której wielu może im tylko zazdrościć.
***
Ktoś może zapytać, dlaczego za mecz, który zakończył się remisem, chwalimy tylko jedną drużynę. Ano dlatego, że Liverpool ma pełne prawo czuć się rozczarowany. Mieli rywala na linach, ale nie potrafili sprowadzić go na deski. Punkt wywalczony z Chelsea Thomasa Tuchela nie jest powodem do wstydu, lecz w takich okolicznościach jest on po prostu realizacją planu minimum.
Liverpool 1:1 Chelsea
M.Salah (k.) 45′ – K.Havertz 22′
Fot.Newspix