Reklama

Złote czasy Vadisa

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

26 sierpnia 2021, 11:04 • 12 min czytania 63 komentarzy

Vadis Odjidja-Ofoe był na polskie warunki piłkarzem-zjawiskiem. Dwukrotny reprezentant Belgii z ponad dwustoma występami w Jupiler Lidze, z epizodami w Bundeslidze i w Premier League, przyjeżdżający do Polski z Anglii z wyraźną nadwagą, ale też z realną obietnicą imponującej jakości. Kiedy zgubił zbędne kilogramy i rozpędził się na dobre, zatrzymać potrafił go już tylko Jacek Góralski i to tylko w jednym meczu. Odjidja-Ofoe błyszczał w Ekstraklasie, błyszczał w Lidze Mistrzów, kupił wszystkich w Warszawie i po roku opuścił Legię. Zostały wspomnienia. 

Złote czasy Vadisa

„Wiedzieliśmy, co potrafi, co umie, więc od początku uważaliśmy, że to będzie kozak”

„Szczerze mówiąc: nie widziałem zbyt wielkiej różnicy między nim a piłkarzami Realu, BVB czy Sportingu”

„Pamiętam taki moment, kiedy szło mu fantastycznie, był jak natchniony i chciał wszystko. Grać od deski do deski, strzelać i asystować w każdym meczu. Kiedy cokolwiek mu nie wychodziło, najpierw był zły, wściekły i obrażony, a potem robił wielkie rzeczy w kolejnym spotkaniu”

Bogusław Leśnodorski, Jakub Czerwiński i Michał Kopczyński wspominają złote czasy belgijskiego pomocnika i kapitana Gentu w Legii. 

Reklama

BOGUSŁAW LEŚNODORSKI (były prezes Legii)

Mam taką teorię, że nie byłoby Vadisa w Warszawie, gdyby nie obecność Besnika Hasiego na ławce trenerskiej Legii.

Nieprawda.

Weryfikujmy.

Michał Żewłakow był doskonale obeznany na belgijskim rynku. Nie mam przekonania, że to było mniej znaczące niż osoba trenera Hasiego. Ba, uważam, że doszłoby do tego transferu również w sytuacji, kiedy Legię akurat prowadziłby ktoś inny.

Czyli zdecydowały znajomości Michała Żewłakowa. 

Nie, obserwowaliśmy wielu piłkarzy, a Vadisa udało się ściągnąć, bo zapoznał się z sytuacją klubu, uwierzył w nasz projekt i przyjął zaproponowane przez nas warunki. O takim transferze nie decyduje jedna rzecz, jeden powód. Jest cała masa mniejszych lub większych części składowych.

Ściągnięcie gracza takiego kalibru wymaga trafienia w odpowiedni moment. Vadis Odjidja-Ofoe musiał przede wszystkim zrezygnować z angielskich wypłat na rzecz skromniejszych polskich możliwości. 

W jego przypadku doszły jeszcze kwestie kontuzji, problemów zdrowotnych, własnych ambicji, chęci grania, wiary w projekt…

RAKÓW CZĘSTOCHOWA POKONA GENT – KURS 8.30 NA FUKSIARZ.PL

Jakie wrażenie zrobił na panu Vadis Odjidja-Ofoe, kiedy się poznawaliście?

Bardzo dobre, to porządny facet. Przyleciał z ojcem. Świetną robotę wykonali Dominik Ebebenge i Michał Żewłakow, którzy namówili go na przyjazd, na wizytę, na rozmowę, kupili swoim doskonałym francuskim. Vadis naturalnie mówi też biegle po angielsku, więc komunikacja z nim stała na naprawdę wysokim poziomie, łatwiej było o konkrety, o nić porozumienia.

Spodobała mu się Warszawa. 

Dominik Ebebenge i Michał Żewłakow poświęcili mnóstwo czasu, żeby w ogóle przekonać go na przyjechanie do Warszawy, więc kiedy już zjawił się w stolicy, robiliśmy wszystko, ale to absolutnie wszystko, żeby z niego nie zejść.

Reklama

Sporo klubów równocześnie namawiało go na zmianę planów?

Nie pamiętam. Nie chciałbym skłamać. Postawmy sprawę tak: Legia była najkonkretniejsza.

Bał się pan w którymkolwiek momencie, że Legia nie będzie dla niego wystarczająco atrakcyjna finansowo?

Zawsze jest to ryzyko, ale nie bałem się, skoro ostatecznie wyszło, jak wyszło.

Jaką wizją Legia przekonała Vadisa?

Mieliśmy zagrać w Lidze Mistrzów. Vadis Odjidja-Ofoe uwierzył, że jest to u nas możliwe.

Analizowaliście jego profil psychologiczny?

Michał Żewłakow i Dominik Ebebenge znają bardzo dużo ludzi z tamtego regionu, wielu dawnych znajomych Vadisa. Rozpuścili wici, zasięgnęli języka, przygotowali rzetelną bazę informacji, więc wiedzieliśmy, czego się po nim spodziewać, nie tylko w kwestii czysto sportowej.

Potwierdziło się to wszystko?

Tak.

Tylko i wyłącznie pozytywnie?

Każdy człowiek jest różny, ale też w pewnym sensie stabilny i przewidywalny. Ale tak, pozytywnie, wiadomo, gdyby było inaczej, to pewnie nawet byś do mnie nie dzwonił.

Nie było trochę strachu o jego formę fizyczną? Przyjechał nie do końca przygotowany, potrzebował czasu. 

Ależ to całkowicie normalne. Nie do wyobrażenia jest, żeby zawodnik jego kalibru, w top formie, przyjechał z Anglii do Polski. Coś za coś. Nie był też przecież jakiś zmasakrowany, jakiś zapuszczony, bez przesady. Oczywiste było, że musi wejść w trening, w rytm meczowy, żeby było dobrze i tak też się stało.

W którym momencie wiedział pan, że to będzie wielki gwiazdor na miarą Legii?

Wiedzieliśmy, co potrafi, co umie, więc od początku uważaliśmy, że to będzie kozak. Od razu, z miejsca, zanim w ogóle zagrał w barwach Legii. Mieliśmy przy tym jednak świadomość, że różnie w piłce bywa, może komuś gdzieś nie wyjść, bo tak, po prostu.

Ale nie dziwiło panu, z jaką łatwością radzi sobie na tle piłkarzy Borussii czy Realu w Lidze Mistrzów? Naprawdę spodziewał się pan, że wskoczy aż na taki poziom? Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej albo później prezentował się lepiej. 

Mocno trenował, drużyna w niego wierzyła, taka jest piłka. Zupełnie inaczej się gra, kiedy jesteś liderem, kiedy jesteś gwiazdą, kiedy masz wsparcie kolegów i trenera – na więcej cię stać. Nie jest też przecież tak, że po odejściu z Legii zawiesił buty na kołku i usunął się w cień. Dalej gra dobre mecze, dalej jest ceniony jako kapitan w Gencie.

Była między wami dżentelmeńska umowa, że Vadis Odjidja-Ofoe będzie mógł swobodnie zmienić klub po jednym sezonie w Legii? 

Oczywiście, że tak, ale to nie był żaden wyjątek, żaden ewenement. Nigdy nie trzymaliśmy nikogo na siłę. Wielu zawodników miało obiecane już na starcie, że jak przyjdą oferty, to nie będziemy robić im problemów z odejściem. I tak było też w tym przypadku.

To według pana najlepszy piłkarz Ekstraklasy, jakiego oglądał pan w XXI wieku?

Tak mi się wydaje.

Jest pan legionistą, o innych klubach nie będziemy rozmawiać, więc spytam: lepszy od Danijela Ljuboji?

Vadis Odjidja-Ofoe wnosił dużo więcej do zespołu. Zwyczajnie był lepszy.

JAKUB CZERWIŃSKI (były piłkarz Legii)

Jest 2016 rok, koniec sierpnia. Przychodzę do Legii, w szatni jest już Vadis Odjidja-Ofoe, ale wcale nie ma efektu wow. Na pierwszych wspólnych treningach nie zrobił na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, ale z każdym tygodniem jego forma rosła.

Bardziej meczowy niż treningowy zawodnik?

Wiesz co, pracował jak wszyscy w tamtej Legii za czasów trenera Jacka Magiery. Nie był kolorowym ptakiem. Pełen profesjonalista, zawsze przygotowany. Zachwycał w Ekstraklasie, zachwycał w Lidze Mistrzów, ale ja nie byłem tym specjalnie zdziwiony, bo on od pewnego momentu to wszystko prezentował nam na treningach. Nie powiedziałbym, że to tylko i wyłącznie zawodnik meczowy a obibok na treningach, bo i na zajęciach potrafił wyprawiać naprawdę duże rzeczy.

Bez niego nie byłoby spektakularnej przygody Legii w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

Złapał fantastyczną formę, może najlepszą w swojej karierze. Ciągnął nas do góry, wszyscy stawialiśmy się przy nim trochę lepsi.

Cała Legia potrafiła momentami wyglądać konkurencyjnie dla Realu, Borussii czy Sportingu, ale Vadis Odjidja-Ofoe czuł się w tym towarzystwie chyba najbardziej komfortowo. 

Cholernie mi to imponowało. Wychodziliśmy na boisko w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach w Europie, przeciw najsilniejszym zespołom na kontynencie, które tworzyły nieprawdopodobnie trudne warunki do rywalizacji, co doskonale widać po wręcz hokejowych wynikach, a Vadis Odjidja-Ofoe mecz w mecz radził sobie bardzo dobrze. Szczerze mówiąc: nie widziałem zbyt wielkiej różnicy między nim a piłkarzami Realu, BVB czy Sportingu.

Kiedy ogląda się Vadisa w Gencie, widzi się go nieustająco instruującego swoich kolegów z drużyny. W Legii miał zakusy, żeby stawać się naturalnym liderem na boisku i w szatni?

Tak, ma charakter przywódczy, choć to głównie wynika z postawy boiskowej. Był naszym najlepszym piłkarzem, głównym rozgrywającym, więc tym samym mógł sobie pozwolić na mówienie, instruowanie, kierowanie, ustawienie drużyny. No był liderem, bez dwóch zdań. Widziałem ostatni mecz Gentu z Rakowem. Vadis operował niżej, nie był już tak spektakularny, jak za czasów gry w Legii, ale za to wypadał bardziej zespołowo, bardziej odpowiedzialnie.

RAKÓW CZĘSTOCHOWA AWANSUJE DO FAZY GRUPOWEJ LIGI KONFERENCJI – KURS 2.38 NA FUKSIARZ.PL

W Legii grał pod siebie?

Bywał egoistycznie przebojowy, nader spektakularny, może nawet nieco samolubny, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo tamtą Legię broniły wyniki. Jego indywidualizm przenosił się na sukcesy, więc nikt nie narzekał, to było potrzebne.

Sporo udzielał się w szatni?

Nie mówił dużo, ale fajne było to, że zabierał głos, kiedy trzeba było dodać od siebie parę zdań. Pamiętasz początek sezonu 2016/17? Nie zaczęliśmy dobrze, wiele rzeczy się nie układało, on też jeszcze słabował, nie wyczyniał cudów, ale pokazał charakter – to właśnie Vadis Odjidja-Ofoe należał do grupy tych osób, które potrafiły powiedzieć coś konstruktywnego w szatniowych dyskusjach. Podpowiedzieć, jak powinniśmy grać, co powinniśmy zmienić, w którym kierunku podążać.

To najlepszy piłkarz, jakiego spotkałeś w Ekstraklasie?

Tak, to najlepszy piłkarz, jakiego spotkałem w Ekstraklasie.

MICHAŁ KOPCZYŃSKI (były piłkarz Legii)

Historia z dwumeczu z Dundalk. Czwarta runda eliminacji do Ligi Mistrzów. Kluczowy mecz, wielka szansa. W spotkaniach z Trencinem byłem podstawowym zawodnikiem. Mogłem spodziewać się, że wyjdę też w pierwszym składzie z Irlandczykami, ale na ostatnim treningu przed meczem podszedł do mnie trener Besnik Hasi.

Słuchaj Kopa, wszystko fajnie, jesteśmy zadowoleni, ale jutro wyjdzie Vadis, bo został ścignięty właśnie na takie mecze.

Znamienne. 

Gość z jakością, z doświadczeniem w większych ligach. Zabawne, bo wychodzi z tego, że tamtego lata, jeszcze w sierpniu, nawet nie tyle co graliśmy razem, a wręcz rywalizowaliśmy o miejsce w składzie. Pamiętam też mecz z Górnikiem Zabrze w Pucharze Polski. Wyszedł trochę rezerwowy skład, Vadis Odjidja-Ofoe dostał swoje minuty, a ja przesiedziałem całe sto dwadzieścia minut na ławce, choć byłem dosyć mocno zmobilizowany, bo przy ewentualnej wygranej drabinka sparowałaby nas z Wigrami Suwałki, gdzie wcześniej byłem na wypożyczeniu z Legii. Przegraliśmy z Górnikiem 2:3, trochę też z winy Vadisa. Nie miał przyjemnego początku w nowym klubie. Potem to się ułożyło, bo ja zostałem niżej, na szóstce, a on operował wyżej, na dziesiątce.

Kontrowersyjna opinia: osoba Vadisa musi kojarzyć ci się z najlepszym okresem w twojej karierze. 

No nie, daj spokój, nie jest to zbyt kontrowersyjna opinia. Vadis Odjidja-Ofoe był bardzo ważną częścią najfajniejszego okresu w mojej dotychczasowej karierze. Kiedy przychodził do Legii, spodziewaliśmy się pana piłkarza z przeszłością w Anderlechcie, w Hamburgu, w Club Brugge, w Norwich. Miał być kozak i był kozak.

Ale zanim zobaczyliście kozaka, był gość z brzuszkiem. 

Przyszedł średnio przygotowany, miał zaległości. Potrzebował czasu, żeby ogarnąć sylwetkę. Inna sprawa, że to nie jest jakiś wielki atleta. Nawet w topowej formie nie był specjalnie umięśniony i wyżyłowany, choć to trochę mylące, bo drzemie w nim duża siła.

Często rywalizowaliście na treningach? Taka dziesiątka to zmora dla defensywnego pomocnika twojego pokroju? Jackowi Góralskiemu udało się go zatrzymać, ale mocno prymitywnymi środkami. 

Miałem o tyle trudniej, że na treningach nie stosuje się takich sposobów, jakie użył przeciw niemu Jacek Góralski!

Nie wypada kontuzjować najlepszego gracza. 

Absolutnie, poza tym to był lubiany w szatni, miły i fajny facet, więc siłą rzeczy nikt nie skrobał mu kostek. Ale tak, nie ma wątpliwości, że zatrzymanie go to wyższa sztuka. Potrafił na treningach wziąć dwóch gości na plecy, trzeciego na barana, czwartego minąć dynamicznym zwodem i huknąć w sidła. Duża nauka grać na niego, choć na treningach najczęściej graliśmy w jednej drużynie, więc mogę więcej powiedzieć o wspólnym graniu z Vadisem niż o sposobach zatrzymywania go.

Proszę bardzo, wolna droga. 

Daje drużynie dużą pewność. Zawsze chce piłkę, zawsze można mu podać. Nigdy nie czułem od niego też braku zaufania przy odgrywaniu futbolówki, no fajnie się z nim grało.

To nie jest taka klasyczna dziesiątka. 

U nas też był momentami próbowany jako defensywny pomocnik, choć najlepszą robotę robi na dyszce, gdzie ciągnie grę do przodu, a nie skupia się na wyprowadzaniu piłki z własnej połowy czy destrukcji. Ciekawe, że cofnięto go też w kolejnych klubach po Legii, choć przecież w Polsce miał najlepszy czas, kiedy operował wysoko. Strzelał bramki, asystował, błyszczał na tle najlepszych, ale nikt z tego dalej nie korzystał.

W Gencie jest szóstką. 

Oglądałem mecz Rakowa. Bardzo fajnie wypadł. Rozdzielał piłki, przerzucał, kierował, ale kurczę, wydaje mi się, że dużo więcej pożytku z niego byłoby z przodu.

Za czasów Legii często go asekurowałeś. Odpuszczał sobie w obronie?

Taki gość nigdy nie będzie zostawiał tyle zdrowia w obronie, ile typowa szóstka, ale właśnie do Vadisa nigdy nie można było mieć wielkich pretensji o grę w obronie. Nigdy nie miałem czegoś takiego, że myślałem sobie: „O Jezu, znowu Vadis nie biegnie, muszę biec za niego”. Choć, oczywiście, harowałem na całej długości boiska, żeby on miał dużo miejsca i spokoju, bo taka też była moja rola.

Powiedziałeś wcześniej, że to „miły i fajny facet”. Dużo udzielał się w szatni?

Nie, nie jakoś dużo. Ani przesadnie cichy czy zamknięty, ani przesadnie wybuchowy czy głośny. Spoko gość. Można było z nim pogadać. Służył dobrą radą. Coś mi się kojarzy też, że był dosyć religijny i rodzinny, na takiego wyglądał. Zwykły kolega z drużyny, żadna wiodąca postać w robieniu atmosfery, ale nie był odludkiem.

Jakub Czerwiński twierdzi, że w gorszych momentach zabierał głos, motywował zespół. 

Kiedy zaczynał wracać do formy, część szatni naturalnie spoglądała w jego stronę, pytała go o zdanie, czekała na jakiś znak albo przykład z jego strony, bo jednak to zawodnik z doświadczeniem w dużej piłce. I taki był, odzywał się. Nie były to wielkie natchnione przemowy, jakieś darcie się i bojowe nastrajanie całej reszty, tylko raczej rzeczowe mobilizowanie, w tym była jego siła. Pamiętam taki moment, już w rundzie finałowej tamtego sezonu Ekstraklasy, kiedy szło mu fantastycznie i chciał wszystko. Dosłownie – grać od deski do deski, tydzień w tydzień, strzelać, asystować, dryblować w każdym meczu. Pokonaliśmy 6:0 Termalikę, on zaliczył dwie asysty, ale nie zdobył gola. Schodził z boiska wściekły, zły, obrażony, bo trafili prawie wszyscy, tylko nie on. Trener Magiera wziął go na bok i powiedział:

– Zaraz masz najważniejszy mecz sezonu z Lechem. Tam masz strzelić gola, a nie tutaj.

I co? Vadis wyszedł naładowany na Lecha na Łazienkowskiej i strzelił fajną bramkę na 1:0. Chciał być główną postacią, prowadzić ten zespół. Bywał wkurzony, kiedy nie zrobił wszystko, co mógł zrobić.

Dużo pokrzykiwał, instruował na boisku? 

W Gencie jest kapitanem, na szóstce też widzi więcej, więc gestykuluje i podpowiada więcej niż za czasów Legii, kiedy nie był jakimś mega generałem. Choć zdarzało mu się machać rękoma z niezadowolenia, kiedy nie dostał piłki albo kiedy uważał, że coś można było rozwiązać inaczej. Ale to było chwilowe, za chwilę znowu pracował i nie miał do nikogo pretensji. Już wtedy wykazywał takie cechy, a teraz po prostu jeszcze to rozwinął.

Najlepszy zawodnik, z jakim grałeś w swojej karierze?

Chyba tak. Jako młody chłopak byłem jeszcze w szatni z Danijelem Ljuboją, ale biorąc pod uwagę sukcesy i moment kariery, wskazałbym raczej na Vadisa.

Masz ciekawe porównanie. Dwa zupełnie inne typy charakterów. 

Inne, zupełnie inne. Każdy słyszał jakieś szalone historie z Lubo. Byłem jeszcze gnojkiem w tamtej Legii, więc nie ze wszystkiego zdawałem sobie sprawę i nie wszystko do mnie dochodziło, ale każdy wie, że to inny typ niż Vadis, który… trenował więcej i chyba tak to najlepiej ująć.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

63 komentarzy

Loading...