Nie zdziwimy się, jeżeli po dzisiejszym wyścigu Le Mans do kibicowskiego określania czasu dojdzie nowa jednostka. Wszyscy wiemy, ile wynosi jedna Wenta, czy też jedna Gołota. Tym razem możemy mówić o jednej Kubicy, wynoszącej dwie minuty. Właśnie tyle dzieliło Polaka od zwycięstwa w prestiżowym wyścigu 24h Le Mans, który – jak sama nazwa wskazuje – trwa dwadzieścia cztery godziny. Dwadzieścia cztery godziny. Dwie minuty. Powiedzieć, że ORLEN Team WRT w swoim debiucie utracił szansę na zwycięstwo, to nic nie powiedzieć. W tak długim wyścigu przegrana w ostatnich stu dwudziestu sekundach to porażka o kosmyk włosa.
Na samym wstępie wyjaśnijmy to, czym w ogóle jest klasa LMP2, w której jeździli Polacy. Jest to druga pod względem prestiżu kategoria samochodów – wyżej znajduje się klasa hypercar. Jednak ta w ostatnich latach przeżywa spadek zainteresowania, ze względu na duże dysproporcje w budżetach poszczególnych zespołów. Monotonia wynikająca z przepaści technologicznej przekłada się negatywnie na oglądalność. Z tego względu wiele zespołów woli startować w klasie LMP2. Koszty są mniejsze, a wyścigi o wiele bardziej wyrównane przez ograniczenia w parametrach samochodów. Dość powiedzieć, że w klasie hypercar startowało zaledwie sześć aut, podczas gdy w LMP2 rywalizowały dwadzieścia cztery pojazdy. W tym zespół ORLEN Team WRT z Robertem Kubicą za kółkiem.
Czy zespół Polaka mógł na cokolwiek liczyć w Le Mans? Cóż, przed startem było kilka pozytywów. Po pierwsze, świetnie przygotowany samochód. Zespół WRT wykonał kawał dobrej roboty, której efekty widać było już w eliminacjach, w których team Polaka zajął drugie miejsce w swojej klasie. Po drugie, dobrzy kierowcy. Fakt, Kubica nie miał praktycznie żadnego obycia w Le Mans, podobnie zresztą jak Yifei Ye. Najbardziej doświadczony Louis Deletraz posiadał zaledwie kilka takich występów w dwudziestoczterogodzinnych wyścigach. Szwajcar śmiał się nawet, że Robert to najstarszy świeżak, jakiego dane mu było poznać. Ale zawodnik ORLEN Teamu to uznana marka. W formule 1 wręcz słynął z wyciskania maksimum możliwości z bolidu, jednocześnie nie doprowadzając do zajechania maszyny. Zatem to kierowca idealny do wyścigów, w których ważniejsza od samej szybkości jest wytrzymałość i odpowiednie dbanie o stan techniczny pojazdu.
Od początku wyścigu widać było, że najpoważniejszym rywalem ORLEN Teamu będzie bliźniacza konstrukcja WRT z numerem 31. Ale to mniej doświadczony zespół jechał o wiele pewniej. W czym oczywiście Polak miał swój udział. Kiedy pierwszy raz usiadł za kółkiem, przyszło mu rywalizować w deszczu i świetnie sobie poradził w trudnych warunkach. Ale na sukces w samochodowym maratonie – poza pracą całego sztabu – składa się jazda trzech kierowców. Oni również bardzo dobrze sobie radzili, tak jakby znaleźli złoty środek pomiędzy dobrym tempem i odpowiednią eksploatacją pojazdu.
Tak się przynajmniej wydawało przez dwadzieścia trzy godziny i pięćdziesiąt osiem minut wyścigu. Bo właśnie wtedy, na dwie minuty przed końcem, jadący na ostatniej zmianie Yifei Ye… po prostu stanął. Awaria pojazdu. Cholerne dwie minuty – tyle dzieliło Kubicę od historycznego wyczynu pozostania pierwszym Polakiem, który wygrał Le Mans – jeden z najbardziej znanych i prestiżowych wyścigów na świecie. Ostatecznie zawodów nie udało się ukończyć, a zespół został sklasyfikowany na dziewiętnastej pozycji w klasie LMP2.
Na pocieszenie dodajmy, że zawody na bardzo dobrym, piątym miejscu ukończył zespół Inter Europol Competition. Jest to polski zespół w którym startuje między innymi Jakub Śmiechowski. To jedno z największych osiągnięć tej ekipy w historii jej startów i gratulujemy świetnego wyniku. Lecz przy tym szkoda, że ich występ zostanie przysłonięty porażką Roberta Kubicy, który był dosłownie o krok od osiągnięcia jednego z największych sukcesów w historii polskich sportów motorowych.
Fot. Newspix