20. minuta meczu pomiędzy Wisłą Płock a Zagłębiem Lubin. Jewgienij Baszkirow dopada do bezpańskiej piłki na własnej połowie, z braku lepszego pomysłu wycofuje ją w kierunku Dominika Hładuna. W teorii bardzo bezpieczny wybór pomocnika kończy się jednak tym, że futbolówka zatrzymuje się w stojącej w szesnastce wodzie. Dopada do niej Łukasz Sekulski. Przekłada Lorenco Simicia, oddaje piłkę do Damiana Warchoła. Ta znów spowalnia przez kałużę, ale Nafciarz oddaje strzał. Obroniony, ale dobitka Rafała Wolskiego jest już skuteczna.
Wyciągnęliśmy wam na wstęp opis akcji bramkowej, kuriozalnej oczywiście, żeby od razu zaznaczyć jedną rzecz. Ekstraklasa sama w sobie często ma niewiele wspólnego z futbolem, a dziś w Płocku zalana murawa była dodatkowym elementem, który wprowadzał przypadek w poczynania obu drużyn. Ale jedna ekipa potrafiła się w tych warunkach odnaleźć, a druga nawet za bardzo nie spróbowała.
Wisła Płock – Zagłębie Lubin. Beznadziejni goście
Jak tak dalej pójdzie, kibicom Miedziowym ciśnienie będzie skakać na samą myśl o spotkaniu wyjazdowym. Poprzedni sezon kończyli dostając w cymbał 0-4 od Wisły Płock, a powtórka z wątpliwej rozrywki przyszła błyskawicznie. Pomiędzy był jeszcze oklep 0-3 od Wisły Kraków, więc rywale zapewne nie mogę się doczekać kolejki, w której będą gościć zbieraninę Dariusza Żurawia.
Spokojnie, zaraz przejdziemy do chwalenia tych, którzy zasłużyli, bo kilku gości na wodzie czuło się nieźle. Ale najpierw musimy wyrazić to, jakie – za przeproszeniem – gówno zagrali dziś Miedziowi. Sam trener Zagłębia dopiero w 39. minucie – przy stanie 0-2 – zauważył, że jego drużyna nawet za bardzo nie potrafi zagościć na połowie rywala i przeprowadził dwie zmiany. Może spod tej wiaty i parasola, gdzie się zabunkrował, widoczność była słaba, bo szkoleniowiec rywali, któremu zmoknięcie było mniej straszne, nie miał podobnych problemów. Nie chcemy dorabiać nie wiadomo jakiej teorii do tego, że jeden szkoleniowiec wolał wracać do domu suchy, ale to taki symbol, bowiem w tym przypadku całkiem nieźle zachowanie trenerów odzwierciedla postawę ich drużyn na boisku.
Inną sprawą jest to, że te roszady na niewiele się zdały. Nawet wpuszczenie wysokiego Podlińskiego, na którego można było lagować, bowiem przez całą drugą połowę goście z Lubina nie oddali nawet jednego celnego strzału, a i niecelnych prób mieli mniej niż wcześniej. Najbliżej gola byli wtedy, jak Vallo trącił piłkę po wrzutce i prawie zasadził swojaka.
Jeśli tak wygląda gonienie wyniku za wszelką cenę, to fajnie, naprawdę fajnie.
Wisła Płock – Zagłębie Lubin. Świetny Wolski
W tych trudnych warunkach najlepiej odnalazł się Rafał Wolski. To dość zaskakujące, bo to przecież żaden siepacz. Ale były gracz Legii Warszawa był dziś w takiej formie, że goście prawdopodobnie nie zatrzymaliby go nawet wtedy, gdyby w okolicach szesnastki wykopali fosę i wpuścili do wody krokodyle. Pomocnik Wisły Płock sprawiał dobre wrażenie, co robi praktycznie zawsze, ale do tego był mega konkretny. Maczał palce przy wszystkich czterech bramkach:
- posłał piękną piłkę na głowę Sekulskiego,
- dobił strzał Warchoła, o czym wspominaliśmy,
- zagrał wzdłuż bramki, co ponownie na gola zamienił Sekulski,
- jego podobne zagranie z prawej strony wykończył nie napastnik Wisły, a Ian Soler.
Było blisko noty marzeń, pewnie przy kolejnych dwóch-trzech akcjach nawet byśmy się nie wahali. Na uwagę zasługuje fakt, że odważnie podszedł dziś do kwestii składu Maciej Bartoszek. Szkoleniowiec Nafciarzy dokonał 6 zmian w podstawowej jedenastce i w zasadzie każdy jego pomysł wypalił. Do bramki wrócił Krzysztof Kamiński i choć może nie miał bardzo wiele roboty, to czyste konto zachował. Dusan Lagator jako lider bloku obronnego wypadł przekonująco. Kristian Vallo na prawym wahadle był aktywny w ofensywie, a debiutujący w lidze Marcel Błachewicz z drugiej strony nie popełniał rażących błędów, choć był moment, że Zagłębie chętnie sprawdzało, czy jest gotowy na ten poziom. Bardzo dobrze wyglądał cofnięty do środka pola Mateusz Szwoch, a zastępujący go za plecami napastnika Damian Warchoł był aktywny i tworzył zagrożenie. Wprowadzenie Sekulskiego za Kolara skończyło się strzelenie dwóch goli przez piłkarza, który w poprzednim sezonie średnio wypadał w pierwszej lidze.
Napastnik Nafciarzy chcąc skorzystać z warunków dał też nura w polu karnym i oczekiwał jedenastki. Sędzia wycenił jego skok na główkę na żółtą kartkę, ale chłop przynajmniej przyznał w przerwie, że mu trochę wstyd. Ciekawe, czy piłkarze Zagłębie też będą mieli tyle odwagi.