Z trzech beniaminków Bruk-Bet do tej pory można było opisywać mianem tego, który jest najbardziej nieokreślony. Górnik Łęczna przegrywa, bo patrząc na ten skład – musi przegrywać, Radomiak był na drugim biegunie, skoro wygrał z Legią i zremisował z Lechem, pewnie nadal jest mimo porażki z Wisłą Płock. A ekipa Lewandowskiego? Podoba się z gry, ale punktów jednak brakuje. I cóż – spotkanie z Lechem nie ułatwia roboty.
BRUK – BET vs LECH. BRZYDKIE SPÓŹNIENIE
Gdyby bowiem przyszło do nas dwóch facetów w czerni, wyjęło ten swój gadżet i wyczyściło pamięć z pierwszych 205 sekund tego spotkania, stwierdzilibyśmy – no, no, całkiem nieźle wygląda ta banda. Gra z Lechem na przyzwoitym poziomie, nie boi się faworyta. Brawo. Ale niestety, żadni ludzie z magicznym długopisem (czy czymś tam) nie przyszli, więc pierwsze 205 sekund pamiętamy.
A były one dla gospodarzy koszmarne. Z racji miejsca rozgrywania tego spotkania, powinni mieć na stadion bliżej, a to oni nie dojechali na czas. Lech był punktualnie, nie minęły cztery minuty i już prowadził 2:0. Najpierw dość głupi faul z boku boiska zaliczył Wasielewski. Do piłki podszedł Douglas, popatrzył, przymierzył i załadował kapitalnie. Loska nie miał nic do powiedzenia. To był najlepszy Douglas, jakiego kojarzymy z pierwszej przygody w Poznaniu – tak zrywać pajęczyny lewą nogą w swoim czasie potrafił tylko on.
Natomiast jeśli uznamy, że tutaj więcej zależało od kunsztu Szkota, a nie od postawy Bruk-Betu, to co powiedzieć o drugim golu? Loska po prostu podał piłkę do Amarala, kiedy przecież nie grają w jednym zespole. Amaral przyjął, minął na szybkości obrońcę i zapakował piłkę do siatki, przypominając Losce, że kolor niebieski wygląda inaczej niż pomarańczowy.
Dwa szybkie gongi. Siąść i płakać, patrząc z perspektywy Bruk-Betu. Wziąć i dobić, patrząc z perspektywy Lecha.
BRUK – BET vs LECH. GOSPODARZE GONILI, ALE NIE DOGONILI
Tyle że długo taki scenariusz nie był realizowany. Lech nie kwapił się do tego, by Bruk-Bet zmasakrować i zwolnił tempo. Owszem, trzeba pamiętać o niewiele niecelnych uderzeniach Amarala czy Skórasia, natomiast pierwsze minuty zwiastowały większą kanonadę. Z kolei gospodarze jak już odebrali broń po czasie, to nie chcieli jej od razu składać.
Jeszcze uderzenie Grzybka z bliska instynktownie obronił Van der Hart, ale potem do dnia życzliwości włączył się Ishak. Zupełnie idiotycznie pociągnął rywala na piątym metrze – samo w sobie jest to głupie, a tutaj jeszcze piłka była dość daleko. Wajda to wychwycił, wskazał na wapno, Wlazło pewnie zamienił jedenastkę na bramkę.
No i z prostej sytuacji zrobił się dla Lecha pewien kłopot. Tym bardziej że początek drugiej połowy wskazywał na coraz większą wiarę gospodarzy w korzystniejszy rezultat. Uderzenie Terpiłowskiego z dystansu – palce lizać. Mocna bomba, całkiem niespodziewana, ale na posterunku stał holenderski bramkarz Lecha. Jeśli dodać do tego mniejsze i większe zamieszania w szesnastce Lecha, mniej lub bardziej pokraczne próby Hlouska, zaczynało się robić dla Kolejorza nieprzyjemnie.
Natomiast trzeba mu oddać – przetrwał trudny moment, Bruk-Bet chyba nie wytrzymał tempa i Kolejorz znów zaczął przejmować kontrolę nad wydarzeniami. Ekipa Lewandowskiego broniła się już czasem rozpaczliwie, jak wtedy gdy Putiwcew w ostatniej chwili wyblokował uderzenie Tiby, ale w końcu skapitulowała.
Zagranie na długi słupek z rożnego, tam przytomnie główkuje Milić i Ishak odpokutował winy. Nie chcemy się znęcać nad Loską, ale nie był dziś zbyt pewny, również przy tej okazji – niby wychodził, ale nie wychodził, niby pilnował linii, ale nie pilnował. Przedziwny był to taniec. Nawet Beata Tyszkiewicz w Tańcu Z Gwiazdami nie byłaby wyrozumiała.
Czyli cóż, może jednak znamy odpowiedź na pytanie z początku tekstu? Mianowicie Bruk-Bet będzie tym beniaminkiem, który ma momenty, ale nie ma punktów? Nie życzymy tego, natomiast trzeba się nad sobą zastanowić. A Lech notuje trzecie zwycięstwo z rzędu i ten projekt Macieja Skorży wygląda coraz sensowniej. Cztery mecze, 10 punktów. Punkty się zgadzają, gra nadąża. I brawo!
Fot. Newspix