Livaković w bramce, Orsić, Petković i Ivanusec w formacji ofensywnej. Ten kwartet półtora miesiąca temu współtworzył jedno z najfajniejszych widowisk piłkarskich ostatnich miesięcy, gdy Chorwacja w zdumiewający sposób postawiła się Hiszpanom, doprowadzając do szalonej dogrywki w 1/8 finału Mistrzostw Europy. Chorwaci z czwórką z Zagrzebia wśród powołanych najpierw wyszli z grupy, a następnie porządnie nastraszyli późniejszego półfinalistę z plejadą gwiazd LaLiga w składzie. Pięciu zawodników (bo przecież jeszcze Juranović) z tamtego meczu zagrało wczoraj przy Łazienkowskiej i myślę, że to najlepsza recenzja rozstrzału pomiędzy mistrzem Polski a poważnym futbolem.
Próbuję sobie wyobrazić taką sytuację, no i niestety – nie idzie. Dominik Livaković, 26-latek, w Dinamie od 2015 roku, w reprezentacyjnej bramce podmienił zasłużonego Subasicia, który udał się na emeryturę. Przecież to tak, jakby Legia wciąż miała w składzie Radosława Majeckiego, albo jakiś odpowiednik Bartłomieja Drągowskiego. Luka Ivanusec, 22 lata, już dwa mistrzostwa na koncie, wczoraj absolutnie kluczowy przy golu, w pamiętnym spotkaniu z Hiszpanią zastąpił na murawie samego Modricia. Ile razy już by został sprzedany, gdyby był Polakiem w Lechu czy Legii? Być może już by powoli wracał, jak Kapustka? A może wędrował z wypożyczenia na wypożyczenie w Serie B?
Bruno Petković, 26 lat. Zlatko Dalić, selekcjoner reprezentacji Chorwacji, mówił przed turniejem, że bardzo dużo od Petkovicia zależy, że to jego pierwszy wybór na dziewiątce. Użył nawet sformułowania, które może brzmieć jak świętokradztwo – Petković musi zagrać tak, jak Mandżukić grał w Rosji, w 2018 roku. Wtedy Dalić ze swoją ekipą zrobił mundialowe srebro. Zachowując pewne proporcje – to tak, jakby Nawałka po Euro 2016 o którymś napastniku Legii mówił, że musi wejść w buty Lewandowskiego. To się nie stanie, nie wydarzy, taka sytuacja nie może mieć miejsca. Tak, Petković to jest nietypowa historia, on przecież właśnie ma w CV wędrówkę po tych wypożyczeniach we włoskich ligach, ale Dinamo ściągnęło go do siebie prosto z Bolonii, wcale nie w wieku emerytalnym.
No i wreszcie Mislav Orsić, gość, który załadował hat-tricka Tottenhamowi, ogółem w dwóch ostatnich sezonach strzelił 45 bramek i nadal występuje w drużynie mistrza Chorwacji.
Jeśli ktoś chciałby się pokusić o lekceważenie roli pieniędzy w futbolu, niech się bardzo dobrze zastanowi, który z polskich klubów byłby w stanie utrzymać w składzie 28-letniego skrzydłowego, który w dwa sezony zapakował 45 goli, po drodze wyrzucając z Ligi Europy Tottenham. Zdaję sobie doskonale sprawę, jak zepsute są podstawy tej wielkiej piramidy z Zagrzebia, że ta pozycja została zdobyta nie tylko sposobem, ale też cwaniactwem i szeregiem nadużyć, pisałem o tym przed tygodniem. Natomiast fakty są takie, że gramy w kompletnie innej lidze, poruszamy się w kompletnie innej rzeczywistości. W tym sezonie zresztą po raz pierwszy udało nam się do tego towarzystwa doszlusować poprzez ogranie rywali w początkowych fazach. Dzięki temu możemy zobaczyć, jak zmieniła się ta średnia półka w Europie.
Żyliśmy cały czas tymi momentami, gdy do różnych zespołów pokroju Slavii, Dinama, Crvenej Zvezdy czy innego Ferencvarosu traciliśmy naprawdę niewiele. Byliśmy gorsi i biedniejsi, ale to nie była przepaść. Tymczasem po paru latach kopania się i odpadania z europejskim planktonem, wracamy w zupełnie innym położeniu, z zupełnie innym potencjałem. Już słychać dygotanie przed Slavią, która z gry o Ligę Mistrzów odpadła w starciu z mistrzem Węgier. I jest to dygotanie słuszne, uzasadnione, właściwie racjonalnie umotywowane sytuacją obu klubów.
Wrócę do Dinama, a konkretnie do Daniego Olmo. Pięć mistrzostw Chorwacji z Dinamem. Mistrzostwo Europy U-21 w 2019 roku, na tamtym turnieju zresztą obecność w “Team of the Tournament” oraz tytuł zawodnika meczu w finałowym starciu. W szóstej kolejce Ligi Mistrzów tamtego sezonu zdobył bramkę kolejki, UEFA wybrała go też do “Breaktrough XI”. To wszystko działo się w 2019 roku, gdy Olmo miał też już pierwszego gola w dorosłej reprezentacji Hiszpanii, a tytułami z Chorwacji (piłkarz roku, jedenastka sezonu, najlepszy młody piłkarz roku i tak dalej) mógł sobie wytapetować sypialnię. Już pal licho, że Dinamo było go w stanie wyskautować i ściągnąć z Hiszpanii w wieku szczenięcym. Bardziej zwróciłbym uwagę na dalszy ciąg. Olmo nie został sprzedany jako nastolatek z występami w seniorskiej lidze. Nie został sprzedany też po pierwszym wyśmienitym sezonie, w którym obchodził 20. urodziny. Nie został sprzedany ani bezpośrednio po młodzieżowym Euro, ani po dobrych występach w Europie.
Dinamo zamieniło go na ponad 20 milionów euro, w momencie gdy dzięki jego grze na europejskich arenach zarobiło już pewnie połowę tego na boisku.
Ten komfort… Jakże nam tego brakuje. Jakże nam brakuje gotówki na to, by zatrzymać młodziaków na jeszcze 12 miesięcy. Brakuje na ich kontrakty, ale brakuje też na asertywność. Dzień po odpadnięciu Legii z walki o Ligę Mistrzów pojawia się informacja z Bałkanów, że Juranović jest o krok od Celtiku. Zresztą, i tak długo wytrzymał w Warszawie, gdy zastąpił Sime Vrsaljko na prawej obronie w reprezentacji Chorwacji, byłem pewien, że informacja o transferze ukaże się jeszcze zanim Vatreni odpadną z turnieju. Nie stać nas na zatrzymywanie Karbowników, nie stać nas na ściąganie z powrotem gwiazd ligi, nie stać nas na duże ruchy, nie stać nas na podwyżki dla piłkarzy, którzy zaczynają przerastać średni poziom drużyny.
“Cash rules everything around me” to oczywiście stan permanentny, tu nic się nie zmienia. Natomiast trudno nie zauważyć, że Legia miała szansę grać w tej lidze. Miała szansę robić duże transfery, miała szansę utrzymywać wychowanków jeszcze przez pół roku czy rok i sprzedawać ich wówczas o X tysięcy euro drożej. Ale Legia zamiast wrzucić wyższy bieg w momencie posiadania wysokiego rankingu w Europie, logicznego zestawu młodych zawodników, kasy z Ligi Mistrzów, rozbiła się o drzewo w okresie, gdy kierowcy pokłócili się o to, kto ma trzymać stery.
Z dzisiejszej perspektywy widać, jak wiele dzieli Dinamo i Legię. Na boisku to detale, przebłyski poszczególnych zawodników, wyższa kultura gry, lepsza skuteczność, panowanie nad piłką. To można zamaskować taktyczną konsekwencją, czasem jakimś fortelem. Natomiast nie da się zamaskować pewnych oczywistych braków. Ktoś na Twitterze napisał – pomoc, która wymagała wzmocnienia, została osłabiona odpuszczeniem Antolicia i Gwilii, a potem doprawiona kontuzją Kapustki. Legia nie reagowała. Pewnie również dlatego, że nie miała za co zareagować. A nie miała za co reagować, bo swój najlepszy moment roztrwoniła Jozakami, Klafuriciami i wiecznymi “świetnymi pomysłami, które maja szansę wypalić”.
Co jest w piłce w sumie najładniejsze – to sport, który dużo wybacza. Legia, ale też pozostali pucharowicze z tego sezonu, w kolejnych rozgrywkach będą już mieć odrobinkę łatwiej. Eliminacje Ligi Konferencji to zresztą miejsce, gdzie będzie można nahukać trochę punktów, a może i trochę zarobić. Trzeba jedynie być konsekwentnym, cierpliwym, gromadzić w spokoju zapasy. Robić to wszystko, czego nie robiła Legia przez swój pięcioletni rozbrat z fazą grupową europejskich pucharów. Na razie nieosiągalny jest poziom, w którym czterech piłkarzy mistrza Polski gra w 1/8 finału Euro w barwach reprezentacji Polski, ale przecież limitem jest niebo.
Po tegorocznej przygodzie z pucharami widać jak na dłoni, że Legia pierwszy krok ma już za sobą. Zatrudniła trenera. To zawsze dobry pomysł na start – mieć w klubie trenera…