Mecze Śląska Wrocław w tym sezonie? 21 bramek w 450 minut. Ekipa Jacka Magiery przyzwyczaiła nas do tego, że nie można się z nią nudzić. Że prędzej padną cztery gole niż zero. Dokładnie tak wyglądał więc rewanżowy mecz z Araratem. Na Dolnym Śląsku obserwowaliśmy prawdziwy rollercoaster – Śląsk prowadził, przegrywał, znów prowadził i w końcu zremisował. Kibice na stadionie wrocławskiego klubu zobaczyli sześć trafień, a mogło ich być zdecydowanie więcej.
Niezależnie od której strony zabierzemy się do relacjonowania tego spotkania, będziemy mogli mówić o sporych emocjach. Początek meczu? Szybki gol, nudy nie było. Końcówka pierwszej połowy? Znów bramki, znów coś się działo. Druga część spotkania? Śląsk odrabia straty, lepiej nie wychodzić do kuchni, bo można sporo przegapić. No i koniec meczu – gol, kilka “setek”, nikt nie zwalniał, nikt nie bawił się tak, jak w pamiętnym meczu Polaków z Japonią na mistrzostwach świata w Rosji.
Ciężko chyba o lepszy dowód na to, że po prostu dobrze się dziś bawiliśmy.
Śląsk – Ararat. Robert Pich trzyma formę
Cztery mecze, pięć bramek i asysta. Każda drużyna chciałaby mieć gościa, który wciągnie ją w sezon tak, jak Robert Pich wciąga Śląsk. W pucharach nie ma mocnych na Słowaka, który już w drugiej minucie napoczął Ararat. Ok, pomógł mu w tym bramkarz rywali, bo po płaskim podaniu Victora Garcii golkiper ormiańskiej drużyny wypuścił piłkę z rąk. Ale przecież Pich musiał tam być, musiał do końca czyhać na tę okazję, a także poniekąd ją wymusić. 33-latek to zrobił i pokazał, że nie każdy stary Słowak musi kojarzyć nam się negatywnie. Zwłaszcza że Pich nie był dziś jedynie gościem od dokładania szufli. Dwoił się i troił, żeby poprowadzić wrocławian do kolejnego awansu.
- 15. minuta – próbował przymierzyć z dystansu i postraszył bramkarza
- 33. minuta – piękny drybling w polu karnym i dogranie na piąty metr
- 43. minuta – minimalnie niecelny strzał po kapitalnej, górnej piłce od Rafała Makowskiego
- 46. minuta – strzał w słupek po rzucie rożnym
W drugiej połowie liderowi Śląska szło równie dobrze, co zakończyło się wykorzystaniem dośrodkowania Patryka Janasika. Drugi raz w meczu Robert Pich dał więc wrocławianom prowadzenie. Wiele więcej zrobić się już nie dało, Słowak nie może mieć do siebie pretensji. My za to możemy go nazwać twarzą tej dobrej części wesołej gry drużyny Jacka Magiery.
Dziurawa defensywa
Bo jest niestety także twarz zła. Ta, która sprawia, że Śląsk strzela w meczu trzy gole, ale nie potrafi odnieść wygranej. Zespół z Dolnego Śląska w tyłach przecieka jak durszlak pod kranem. Szybko strzelony gol sprawił, że w tyłach wjechał tryb chillout. Już po 10. minucie widać było, że nie zmierza to w dobrym kierunku. Tam z dystansu strzelał Mory Kone, potem szansy poszukał Dimitrije Pobulić. A potem Ormianie, wyraźnie rozochoceni biernością Śląska, zaczęli też wjeżdżać w pole karne. Duet Kone – Deble rozklepał sobie akcję tak, że ten drugi powinien urządzić sobie marsz pokutny za to, że zmarnował kapitalną szansę. Zdecydowanie więcej można było też wyciągnąć z akcji, w której Ararat dograł piłkę na piąty metr. Aż w końcu strata piłki na własnej połowie dała gościom to, na co czekali. Kilka szybkich podań, Kone świetnie utrzymał linię spalonego i wpakował futbolówkę do siatki. Niedługo potem napastnik Araratu ukąsił też po raz drugi – tym razem po zagraniu z prawej strony boiska.
I właśnie dlatego Śląsk, który miał zejść do szatni z podniesionymi głowami, na przerwę udał się przegrywając 1:2.
Śląsk – Ararat. Udana pogoń
Na szczęście dla wrocławian w ciągu 15 minut udało się ich trochę pobudzić. Nie wiemy, czy do szatni wjechała kawka, czy klasyczne “kilka męskich słów” od trenera Magiery, ale efekt był natychmiastowy. Pięć minut zajęło Rafałowi Makowskiemu strzelenie wyrównującego gola i choć chwilę później został on anulowany (Makowski przypadkowo zagrał ręką), to był to jasny sygnał, że zabawa się skończyła. Niedługo potem te sygnały zaczęły śmigać nam przed oczami jak fajerwerki w Sylwestra.
- Sobota miał kapitalną okazję po zgraniu piłki przez Exposito, ale nie przymierzył
- Golla świetnie zgrał piłkę na dalszy słupek do Golli, który z bliska wpakował ją do siatki
- Janasik obsłużył Picha po niezłej, zespołowej akcji
- Exposito przepchnął obrońcę i był o włos od strzelenia bramki w sytuacji sam na sam z bramkarzem
Śląsk dominował, Śląsk szedł jak walec. Wszystko wskazywało na to, że wrocławianie już tego nie wypuszczą i nie tylko awansują dalej, ale i przedłużą passę wygranych w Europie w tym sezonie do czterech z rzędu. W końcówce jednak do maszynki Magiery znów wkradł się jednak mały error i goście doprowadzili do wyrównania. Co prawda można było powtórzyć wyczyn z Armenii i zapakować Araratowi czwarte trafienie, ale wtedy gospodarze dwukrotnie przegrali starcia z bramkarzem rywali. Szczególnie szkoda okazji Fabiana Piaseckiego, który dośrodkowanie Makowskiego kończył efektownymi nożycami.
Ale cóż, nie wpadło, szkoda. Trochę szkoda, bo 4:3 na tablicy wyników wyglądałoby znacznie lepiej. Płakać jednak nie będziemy, bo Śląsk wciąż jest w grze o Ligę Konferencji. A że jest w niej z bilansem 3-1-0 i 11:6, a nie 4-0-0 i 11:0?
To tylko didaskalia.
Śląsk Wrocław – Ararat 3:3
Pich 2′, 66′, Lewkot 58′ – Kone 40′, 42′, Silue 89′
fot. Newspix