Reklama

Nowy sezon, stary Lech. Mokra szmata znów poszła w ruch

redakcja

Autor:redakcja

23 lipca 2021, 23:04 • 4 min czytania 98 komentarzy

Mokra szmata w pysk. Jakoś przylgnęło to hasło do Lecha Poznań jako nawiązanie do sytuacji, w której Kolejorz, w szczególności władze tego klubu, zawodzi swoich kibiców. Kilka takich wątpliwych pieszczot fani wielkopolskiej drużyny w ostatnich tygodniach dostali, więc siłą rzeczy nawet przed inauguracją sezonu u siebie, goszcząc beniaminka z Radomia, o spokój było niełatwo. I cóż. Chyba możemy mówić o kolejnym razie. Jeśli nie mokrą szmatą z całej pety, to taką wilgotną i o odczuwalnej sile. 

Nowy sezon, stary Lech. Mokra szmata znów poszła w ruch

No bo przecież to jest ten sezon. Ten, czyli wystartowały rozgrywki, które skończyć mają się w roku stulecia klubu z Poznania. Tu ważny jest każdy mecz, a szczególnie ważny jest też dobry początek – by choć w minimalny stopniu odbić sobie brak pucharów tym, że można skupić się na lidze i punktować w czasie, w którym rywale skupieni są na Europie.

0-0 z beniaminkiem brzmi w tym kontekście po prostu bardzo źle. Bez niego też by brzmiało – jeśli oczywiście zakładamy, że Lecha bycie średniakiem uwiera jak kamyk w bucie.

Lech – Radomiak. Debiutant dał radę

A warto przypomnieć o tym, że Radomiakowi kilka dni temu wiatr dość mocno zawiał w oczy. W obliczu kontuzji Cezarego Miszty Legia Warszawa zawróciła z wypożyczenia Mateusza Kochalskiego, czyli jednego z lepszych bramkarzy I ligi poprzedniego sezonu, a także gościa, dzięki któremu beniaminek miał się nie martwić się o to, że na boisku przebywać musi przynajmniej jeden młodzieżowiec. Dariusz Banasik postanowił zaufać w tej sytuacji Filipowi Majchrowiczowi, który do tej pory:

  • nie grał w Ekstraklasie,
  • nie grał w I lidze,
  • na poziomie II ligi zaliczył ledwie trzy mecze (w barwach Resovii), do czego dołożył też występ w Pucharze Polski.

Brzmi to jak mokry sen rywala, który liczy na kilka bramek, ale nie tym razem. Wyjątkowe okoliczności wykreowały bohatera tego meczu. Majchrowicz nie ma doświadczenia, ale potencjału i silnej psychiki odmówić mu nie można. Kiedyś Tomasz Loska powiedział nam po wskoczeniu do bramki Górnika w młodym wieku, że najważniejsze to się nie obsrać. No i Majchrowicz się nie obsrał. W pierwszej połowie skutecznie powstrzymywał lechitów, w szczególności aktywnego Jakuba Kamińskiego. Miał też szczęście, bo gdy Mikael Ishak pięknie sieknął z dystansu, piłka odbiła się od poprzeczki i wróciła w pole. A gdy już przepuszczał futbolówkę do bramki po strzałach Salamona i wspomnianego przed chwilą Szweda, to okazywało się, że przeciwnicy byli na spalonym.

Reklama

W drugiej części gry na szansę, by się wykazać, czekał zaskakująco długo. Dopiero gdzieś przed 70. minutą dostał farfocla do złapania od Tiby. Potem piłka sprawiła mu psikusa przy jednym z wyjść, ale udało się zażegnać niebezpieczeństwo. I tyle, debiut na duży plus.

Lech – Radomiak. Kolejorz znów bezjajeczny

Z powyższego mogliście wywnioskować, że Lech w pierwszej połowie dawał radę, ale zabrakło skuteczności. To prawda. Akcje się kleiły, od piłkarzy czuć było energię, fajnie się to oglądało. Ale raz, że zabrakło tego gola, a dwa, że z czasem ta banda, która ma przekonanie o własnej sile, stała się nieprzekonującym zlepkiem indywidualności, który pamiętamy z zeszłego sezonu. A przecież prócz wspomnianego stulecia jest też jeszcze inny aspekt – mecze u siebie. W poprzednim sezonie Kolejorz wygrał tylko cztery. Tyle samo co Stal w Mielcu, Wisła w Krakowie i druga Wisła w Płocku – gorszych nie było. No i weź tu buduj pozytywną otoczkę wokół zespołu, gdy przez 45 minut twoimi jedynymi pomysłami są pałowanie w szesnastkę i nawalanie po trybunach, szczególnie przez Tibę. Niby Skorża później wpuścił Sobiecha, drugiego napastnika, więc w teorii jest kryty, spróbował. Ale to nie dało wyjścia z marazmu, prędzej go pogłębiło.

Czy Radomiak mógł wywinąć Lechowi jeszcze większy numer? Ano był bardzo ostrożny, ale kilka razy postraszył. Bardzo podobał nam się Filipe Nascimento, który mógł mieć piękną asystę, gdyby Machado trafił w bramkę, a nie w poprzeczkę. W niezłej sytuacji po zgraniu Abramowicza był też Radecki, ale nie wykorzystał, bo generalnie dziś chłop nie wykorzystałby niczego. Urocza była ta kontra Radomiaka, jedna z lepszych okazji, by zagrozić Lechowi w drugiej połowie, gdy uznał: “aaa, se strzelę” i ledwo dokopał.

No ale powrót do Ekstraklasy Radomiak i tak może zapisać sobie na plus. Bez podstawowego bramkarza (Kochalski), bez lidera defensywy w poprzednim sezonie (Rossi), bez chłopa, który wnosił sporo jakości do konstruowania ataków (Gąska), a jednak punkt na trudnym terenie jest.

No dobra, z tym trudnym to nas poniosło.

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

98 komentarzy

Loading...