Kolejny mecz polskiej drużyny w eliminacjach do europejskich pucharów, kolejny powód do uśmiechu. Śląsk podtrzymał passę zwycięstw, pokonał Ararat po trudnym spotkaniu. Na dobrą sprawę wynik nie oddaje tego, co działo się na boisku. Wrocławianie mogli bowiem stracić ze dwa gole więcej, popełniali ogrom błędów w defensywie. Ale, co w tej chwili najważniejsze, dwubramkowa zaliczka wraca do Wrocławia. Martwić będziemy się później, to już zresztą rola trenera Jacka Magiery. Możemy z pełnym przekonaniem WKS pochwalić, bo nawet mimo chwiania się na nogach potrafił zadawać zabójcze ciosy.
Ararat – Śląsk. Dwie strony medalu
Początek meczu nie wyglądał dla Śląska najlepiej. Widzieliśmy niemrawą drużynę, nie tak zaangażowaną jak Ararat. Tak było przez pierwszy kwadrans, kiedy w walce fizycznej przeważali Ormianie. W końcu stworzyli sobie dobrą sytuację, którą zmarnował Kone po strzale w polu karnym obok słupka. Chwilę później Śląsk odbił się w drugą stronę, zaczął grać odważniej. Efektem był strzał Picha prosto w bramkarza i rzut rożny, po którym padł gol. Dobre dośrodkowanie dał Mączyński, głową w gąszczu obrońców skończył Golla. Podopieczni Jacka Magiery zdobyli pewność, nerwowości w zagraniach (jak na przykład złe przyjęcia piłki Lewkota) było już mniej. Nie znaczyło to jednak, że Ararat można zlekceważyć. Choćby Kone w ataku wyglądał na gościa, który w każdej chwili mógłby zrobić Szromnikowi krzywdę. Tak naprawdę to jedno zdanie można było powtarzać aż do ostatniego gwizdka.
Około 30. minuty Śląsk mógł podwyższyć prowadzenie. Fajną prostopadłą piłkę do Piaseckiego zagrał Mączyński. Napastnik WKS-u wbiegł w pole karne, ale dwukrotnie nie potrafił pokonać bramkarza. W takich sytuacjach było widać gołym okiem, że wystarczy lekko przycisnąć Ararat, żeby ten zaczął się gubić. Z tym że im dalej w las, tym bardziej rywale wrocławian zaostrzali grę, nie pomagali w podtrzymaniu płynności akcji. Po dwóch kwadransach Kone, Deble i Malakyan mieli już po żółtej kartce.
Generalnie o pierwszej połowie dało się powiedzieć tyle, że Ararat wyglądał na drużynę lepszą piłkarsko. Poszczególni zawodnicy pokazywali, że są dobrze wyszkolenie technicznie, lepiej od tych z Wrocławia, szczególnie w środku pola. Piłka przy nodze im nie przeszkadzała, udawało im się tworzyć zagrożenie. Gorzej było z dyscypliną pod własną bramką, trzymaniem formacji w ryzach czy kontrolą emocji. Ale nie będzie herezją stwierdzenie, że Śląsk śmiało mógł stracić przynajmniej jedną bramkę. Może nawet powinien, Szromnik musiał interweniować trzy razy.
Ararat – Śląsk. Druga połowa była istną strzelaniną!
W drugą połowę Ararat wszedł z impetem. Szromnik znów musiał stanąć na wysokości zadania, obronił niełatwy strzał z 16. metra. Niestety, analogicznie do strzelonego gola przez Śląsk, rzut rożny po interwencji bramkarza został zamieniony na trafienie. Szromnik źle ocenił dośrodkowanie, zrobił pusty przelot. Bravo wykorzystał ten błąd i na spokojnie dołożył głowę na pustaka.
Chwilę później Exposito poszedł z indywidualną akcją wzdłuż pola karnego rywali i znalazł Piaseckiego na długim słupku. Piłka leciała na tyle długo, że golkiper Araratu powinien do niej wyjść. Był jednak bierny, dał sobie wcisnąć futbolówkę metr przed linią bramkową. Śląsk odpowiedział błyskawicznie.
WKS po tej bramce zdobył kontrolę nad meczem. Wypady Araratu do ofensywy były sporadyczne, raz Kone wychodził jeden na jeden ze Szromnikiem, ale Golla w świetny sposób zagarnął mu piłkę wślizgiem. Rozochocili się Exposito, Garcia czy Janasik, którzy podejmowali próby dryblingów. To w dużej mierze się udawało, stwarzało przewagę. Z biegiem czasu coraz mocniej pachniało kolejną bramką dla WKS-u, bo Ararat opadał z sił. No i w 70. minucie mieliśmy tego potwierdzenie.
Robert Pich wziął piłę w środku pola, minął jednego, drugiego, trzeciego i w końcu lewą nogą w polu karnym dokończył dzieła. Bramka przypominała tę Bartosza Kapustki z wczorajszego meczu Legii, bramka ładnej urody. Ale też nie ukrywajmy: Ormianie zrobili typowego stojanowa. Szli na raz, o asekuracji nie było mowy. Ale Śląsk nawet mimo strzelenia bramki nie mógł być spokojny, bo nie zapowiadało się, żeby Ararat złożył broń.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
W końcówce spotkania Śląsk popełnił serię błędów, która kosztowała bramkę. Ogółem piłkarze z Polski w defensywie zaczęli grać kryminał. Najpierw chwilę po stracie Garcia myślał, że piłka wyjdzie na aut. Toczyła się wolno, źle to ocenił. Zawodnik Araratu dostał okazję do kontry za darmo, podał do lepiej ustawionego kolegi, który z kolei zagrał do Hakobyana. 25-letni Ormianin miał masę miejsca i czasu, obrońcy WKS-u nie mieli siły doskoczyć. No i stało się to, o co sami się prosili. Prosili się o kłopoty. Napastnik Araratu strzelił z dystansu przy samym słupku, Szromnik był bez szans. Sytuacja się powtarzała, podopieczni Jacka Magiery wyglądali momentami tragicznie. W głupi sposób tracili piłki na własnej połowie i prowokowali groźne sytuacje.
Ale na ich szczęście wcale lepszy w defensywie nie był Ararat. Wystarczył jeden wypad w 90. minucie, jedno celne dośrodkowanie Exposito od dłuższego czasu, żeby zdobyć czwartego gola. Hiszpan wziął na plecy obrońcę, obrócił się w narożniku boiska i celnie zagrał do Picha, który w niełatwej sytuacji zmieścił futbolówkę w siatce. Strzelał głową, musiał się trochę wygiąć. Wynik zatem wygląda naprawdę dobrze, są dwie bramki zapasu przed rewanżem we Wrocławiu. Ale niech ten fakt nie zmyli nadmiernych optymistów. Gra defensywna Śląska wołała niekiedy o pomstę do nieba. Widzieliśmy istny koncert błędów, braku koncentracji i zapewne efektów zmęczenia. Przed starciem z mocniejszym rywalem będzie trzeba o tym pamiętać.
Co więcej, niestety dla Jacka Magiery ten mecz musiał zostać okupiony urazami. Przez problem mięśniowy zszedł z boiska Janasik, trudy spotkania odczuł też Mączyński, którego musiał zmienić Schwarz. Okaże się za niedługo, jak poważne są to kontuzje.
Ararat – Śląsk Wrocław 2:4 (0:1)
Bravo 49′, Hakobyan 84′ – Golla 20′, Piasecki 50′, Pich 70′ i 90+1′
Fot. Newspix