Reklama

Mityczne porażki i islandzka trauma. Czy Pogoń wreszcie przepędzi demony przeszłości?

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

22 lipca 2021, 16:04 • 9 min czytania 6 komentarzy

Szczecinianie 20 lat czekali na wydarzenie tej rangi. Nic dziwnego, że mecz z NK Osijek w ramach II rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy wzbudza u kibiców „Portowców” tak dużą ekscytację. Wciąż czekają na pierwsze w historii zwycięstwo Pogoni w europejskich pucharach (nie licząc Pucharu Intertoto). Nieco starsi fani przede wszystkim wierzą w to, że wreszcie będą mogli pozytywnie wspominać europejską przygodę, zamiast przywoływać wstydliwą, wręcz ogromną wpadkę z Fylkirem Reykjavik. Tamto spotkanie po dziś dzień dla wielu z nich jest traumą. Ale podopieczni Kosty Runjaicia mogą napisać nową historię, która nie będzie kojarzyć się z goryczą porażki.

Mityczne porażki i islandzka trauma. Czy Pogoń wreszcie przepędzi demony przeszłości?

Natomiast już na początku zmagań nastąpi weryfikacja możliwości „Dumy Pomorza”, sprawdzian dojrzałości piłkarskiej. Oczywiście to dopiero pierwszy mecz. Najprawdopodobniej nie rozstrzygnie losów rywalizacji. Tyle że – po pierwsze – do Szczecina zawitał zespół bardziej doświadczony na arenie europejskiej, otrzaskany w meczach o większą stawkę. Po drugie – w Grodzie Gryfa są duże oczekiwania względem postawy granatowo-bordowych. Może i nie jest to hurraoptymizm, większość zainteresowanych racjonalnie podchodzi do sprawy, ale pragnienie zerwania z bolesnymi doświadczeniami z przeszłości wysuwa się na pierwszy plan. Piłkarze z pewnością będą odczuwać ciężar nadziei szczecińskich fanów.

No, bo ileż można w kółko wracać do mitycznych batalii z lat 80. i gloryfikować „piękne” porażki? Ileż można odnosić się do pierwszego w XXI wieku eurowpierdolu polskiego zespołu, w dodatku zaistniałego w kuriozalnych okolicznościach?

W przypadku niepowodzenia na „Portowców” nikt nie powinien wylewać wiadra pomyj. Wszak ekipa rywala nie składa się z piłkarzy trenujących sobie po pracy, ani też nie znajdziemy tam graczy przeżartych i wyplutych przez słabsze ligi. Nie zmienia to jednak tego, że dzisiejsze starcie jest dla miasta świętem, a najważniejsze, by nie zamieniło się w stypę, po której rewanż będzie wyłącznie ciekawostką.

Styczność z zachodnią piłką

O ile mieszkańcy Szczecina w latach 80. – z racji położenia geograficznego i obecności w porcie zagranicznych okrętów – mieli w pewnym stopniu dostęp do elementów świata kapitalistycznego, o tyle z zachodnim futbolem spotykali się incydentalnie. Marynarze z całego świata handlowali produktami trudno dostępnymi na polskim rynku, lokale miejskie były przepełnione zagranicznymi przybyszami, którzy tymczasowo odpoczywali po długim rejsie. Z kolei większy świat piłki nożnej nie gościł często w tym mieście. Dość powiedzieć, że reprezentacja Polski zagrała tam kilka mniej istotnych spotkań w latach 60., Pogoń wystąpiła w kilku meczach Pucharu Intertoto. Poza tym? Największą atrakcją były mecze ligowe i zmagania krajowego pucharu.

Reklama

Zainteresowanie najważniejszymi rywalizacjami było ogromne. W 1983 r., w starciu decydującym o mistrzostwie Polski z Widzewem Łódź (0:1), na stadionie przy ul. Twardowskiego zasiadło około 35 tysięcy osób. Ludzie wchodzili na rosnące tuż przy trybunach topole. Znajdowali się na bieżni, w pobliżu linii bocznej. Istne szaleństwo. Tak samo duże poruszenie wywołało starcie z FC Koeln w ramach I rundy Pucharu UEFA 1984/85.

Spotkania z Kolonią i Hellasem Werona są dla mnie niesamowitymi wspomnieniami. Wprawdzie Szczecin znajdował się blisko NRD, tuż po Stanie Wojennym mnóstwo ludzi wyjechało do RFN, niemniej Niemcy Zachodnie i Bundesliga stanowiły dla nas zupełnie inny świat. Pamiętam, że na specjalnie organizowanych giełdach, można było kupić w Szczecinie gazetę „Bravo”, „Kickera”. Nabywało się te egzemplarze głównie dla plakatów piłkarzy, również graczy Kolonii. Zainteresowanie meczem przekroczyło normalną skalę. Na stadionie trzeba było pojawić się kilka godzin przed wydarzeniem, by móc zająć dobre miejsce do obserwacji i spokojnie zdążyć na pierwszy gwizdek. Ludzie na trybunach robili różne rzeczy: pili wódkę, grali w karty, czytali gazety. Jeden wielki piknik. Na samym meczu stadion został zaś szczelnie wypełniony. Do przerwy było 0:0. Potem rzut karny dla Pogoni, lecz Adam Kensy uderzył w spojenie słupka z poprzeczką. Następnie Marek Leśniak nie wykorzystał jedenastki. No i w końcu goście z RFN objęli prowadzenie. Z wielkich marzeń – w Kolonii przegraliśmy 1:2 – nic nie pozostało. Obrazek, który po meczu na zawsze zapadł mi w pamięć, to kilkanaście rozpalonych ognisk z gazet służących jako zabezpieczenie siedzisk przed wilgocią – opowiada Michał Elmerych, szczeciński dziennikarz, od dziecka związany z Pogonią jako kibic.

„Kurier Szczeciński” zatytułował relację z tego starcia: „Nie wygrali lepsi, lecz szczęściarze”. I rzeczywiście – według relacji świadków – Pogoń zagrała wówczas bardzo dobre spotkanie. Kibice byli dumni z piłkarzy, choć lekko zawiedzeni ostatecznym rozstrzygnięciem. Przegranej z zespołem bundesligowym w żadnym wypadku nie określano jako plamy na honorze. Na dobrą sprawę te porażki stały się nierozłącznym elementem szczecińskiej martyrologii. Próżno znaleźć w Polsce drugi zespół, który tak spektakularnie tracił szanse na sukcesy. Nie może zatem dziwić, że po latach do tych „pięknych” porażek fani wracają z nostalgią i sentymentem.

Pogoń poradzi sobie z Osijek? Kurs 2.65 w Fuksiarz.pl

W 1987 roku Pogoń drugi raz w swojej historii stanęła do rywalizacji w Pucharze UEFA. Przeciwnikiem szczecinian był Hellas Werona. Włoski futbol miał wówczas swój „prime time”. Do Grodu Gryfa ponownie zawitała uznana marka i piłkarze o statusie europejskich gwiazd. Ale nie tylko ich obecność dodawała atrakcyjności.

– Najlepiej wspominam to spotkanie. Piłkarzy z Italii w Szczecinie traktowano prawie jak mistrzów świata. Zresztą, każdy zespół z Zachodu wzbudzał ekscytację. Nawet teraz, gdyby Pogoń trafiła, dajmy na to, na Union Berlin byłoby to ogromne wydarzenie. Natomiast drużyna Hellasu był wówczas unikatowym zjawiskiem – kolorowa, mnóstwo fanów z Włoch przyjechało do naszego miasta. Warto podkreślić, że zupełnie inaczej zachowywali się na trybunach niż nasi. Nawet udało mi wymienić szalikami, tak więc do dziś posiadam barwy przeciwnika z tamtego meczu. Niezwykle cenna pamiątka – wspomina Michał Elmerych.

Batalia w Szczecinie zakończyła się remisem 1:1. Z kolei w rewanżu Hellas pewnie wygrał 3:1.

Reklama

Wielka klęska z Fylkirem

Od momentu dwumeczu z Hellasem Verona minęło wtedy 14 lat. Pogoń w sezonie 2000/01 zajęła w lidze drugie miejsce. Sukces? Niekoniecznie. Naszpikowana gwiazdami ekipa celowała w mistrzostwo. Turecki właściciel Sabri Bekdas snuł plany o wielkiej potędze. W Szczecinie znów zapanowała moda na Pogoń. W poprzedniej dekadzie szczecińska drużyna dryfowała pomiędzy zapleczem ówczesnej 1. ligi a elitą. Klub borykał się z ogromnymi problemami finansowymi. Za sprawą szczodrego dobrodzieja do portowego miasta przybyli uznani zawodnicy, m.in: Grzegorz Mielcarski, Kazimierz Węgrzyn czy Jerzy Podbrożny. Pogoń ostatecznie musiała uznać wyższość Wisły Kraków, a sielankowa atmosfera powoli odchodziła w zapomnienie. Gdy dla szczecińskiego futbolu przyszły potem chude lata, ten okres był mitologizowany. Tak naprawdę już wiosną 2001 r. pojawiły się pierwsze rysy na szkle.

Właściciel popadł w konflikt z miastem, pieniądze przestały regularnie trafiać na konto piłkarzy, a po wicemistrzowskim sezonie drużynę opuściło kilku graczy. Tyle że trzon zespołu pozostał. W dalszym ciągu powinien spokojnie odprawić z kwitkiem Islandczyków, którzy zajmowali się futbolem w ramach dodatkowego zajęcia: rybacy, bibliotekarze itd.

Jednak stało się zupełnie inaczej. „Portowcy” zapoczątkowali serię niechlubnych porażek polskich drużyn w europejskich pucharach. Wyjazdowe spotkanie stanowiło bardzo poważny sygnał ostrzegawczy: granatowo-bordowi przegrali 1:2. Taki wynik można było usprawiedliwić – marnym, bo marnym – tłumaczeniem: a bo daleki lot, a bo sztuczna murawa. Klasyczek. Z tym że w rewanżu mieli udowodnić, iż są zespołem o lepszej klasie piłkarskiej.

I wszystko szło zgodnie z planem. Już w 6. minucie Dariusz Dźwigała sprytnie uderzył z rzutu wolnego – piłkarze Fylkiru nie zorientowali się, że stały fragment będzie wykonany bez gwizdka arbitra, a futbolówka po precyzyjnym strzale wturlała się do bramki.

 


Komiczna sytuacja. Sęk w tym, że najbardziej kuriozalna scena wydarzyła się doliczonym czasie. Tym razem szczecińskim fanom absolutnie nie było do śmiechu. Otóż bramkarz „Dumy Pomorza”, Wojciech Tomaszewicz przy rzucie rożnym zaliczył pusty przelot, a następnie nie był w stanie złapać piłki, która tocząc się do bramki, wręcz „płakała”. Rzecz jasna nie trzeba dodawać, kto został głównym winowajcą. Postacią, z której fani szydzili w następnych latach.

Inni piłkarze zaś nie próbowali zrzucić odpowiedzialności na kolegę. Wiedzieli, że rozczarowali wszystkich, zwłaszcza samych siebie. – W tamtym czasie było nam ogromnie żal, bo odpadliśmy w okolicznościach, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Straciliśmy gola w doliczonym czasie gry, stąd bolało nas to jeszcze mocniej. Byliśmy strasznie zawiedzeni. Każdy z nas czuł się winny w tej sytuacji. Islandczyków mieliśmy obowiązek wyeliminować. Uważam, że niepotrzebnie czekaliśmy tylko na ostatni gwizdek sędziego. Sądziliśmy, że jakoś dowieziemy te 1:0, i dwumecz będzie przeszłością. No i skarcił nas przeciwnik za minimalizm. Choć aż tak fatalnie nie graliśmy w tym meczu. Mieliśmy swoje okazje, nie wykorzystaliśmy ich, a potem, tuż przed końcem, zaczęło się wyczekiwanie. To nie tak, że zlekceważyliśmy Islandczyków – mówi Jerzy Podbrożny, ówczesny gracz Pogoni.

Szczecińska publiczność potrafiła zaś docenić sukces kopciuszka. Nagrodzili gości gromkimi oklaskami, a ekipa gospodarzy, gdy opuszczała boisko, słyszała tylko przeraźliwe gwizdy i „komplementy”. – Bardzo wymowną sceną było zejście trenera Mariusza Kurasa do szatni. Zejście człowieka na nabuzowanego, samotnego, który czuł się odpowiedzialny za klęskę. Akurat na tym meczu byłem korespondentem „Radia Zet”. Szczerze? To była moja najtrudniejsza relacja ze spotkania Pogoni. Musiałem poinformować słuchaczy z całej Polski, że odpadliśmy. Głos mi się łamał – relacjonuje Michał Elmerych, szczeciński dziennikarz.

*

Tak to już bywa, że z biegiem czasu żal mija. Kibic staje się odporny na traumatyczne chwile z przeszłości. Obecnie starsze pokolenie fanów „Portowców” z delikatną nutą nostalgii wspomina mecz z islandzkim prześladowcą. Oczywiście zawsze musi się przewinąć nazwisko golkipera. Jednak można usłyszeć w głosie pewną dumę, że uczestniczyli w tym wydarzeniu. Fraza: byłem na Fylkirze, widziałem to na własne oczy, z czasem stała się synonimem pamięci o czasie, gdy Pogoń na chwilę zagościła w ligowej czołówce. Że przecież też występowała z europucharach. Z kiepskim skutkiem, ale, mimo wszystko, miała swoje epizody.

Czy Pogoń otworzy nowy rozdział?

Biorąc pod uwagę wyniki losowania innych polskich drużyn występujących w Lidze Konferencji, szczecinianie trafili na najtrudniejszego przeciwnika, a i tak uniknęli jeszcze gorszej opcji. Z pewnością przewagą chorwackiej drużyny będzie wspomniane wcześniej doświadczenie w spotkaniach tej rangi. Piłkarze NK Osijek wystąpili łącznie w europejskich pucharach (włącznie z eliminacjami) 274 razy, podczas gdy granatowo-bordowi 171, a w dodatku Michał Kucharczyk (67) jest zmuszony pauzować. Mało tego, dla ekipy z Bałkanów to czwarta z rzędu kampania na Starym Kontynencie, choć wcześniej nie udało jej się przedostać do zmagań grupowych. Należy też wspomnieć, że dla Kosty Runjaicia będzie to pierwszy mecz na ławce trenerskiej w rozgrywkach europejskich.

Nie ma co ukrywać – faworytem starcia są Chorwaci. Ale to też nie tak, że w Pogoni wystąpią zawodnicy, którzy nie doświadczyli meczów o duża stawkę. Kacper Kozłowski ma na swoim koncie dwa mecze na Euro 2020. Rafał Kurzawa posmakował gry na mundialu w 2018 r. Alex Gorgon rozegrał 22 spotkania na arenie europejskiej. Kapitan, Damian Dąbrowski, wystąpił w pięciu meczach europejskich pucharów. Kilku graczom nogi nie powinny zadrżeć.

Jasne, to tylko liczby, ciekawostki. Co najważniejsze – Pogoń w poprzednim sezonie wielokrotnie pokazała wyrachowany futbol, oparty na dobrej organizacji gry, realizacji założeń taktycznych. W rywalizacji z NK Osijek to właśnie ta konsekwencja, żelazna defensywa może okazać się kluczem do tego, by podopieczni Kosty Runajcia wreszcie odczarowali obiekt przy ul. Twardowskiego. Niestety w przypadku gry ofensywnej „Dumy Pomorza” nierzadko szwankowało rozegranie, odpowiednie tempo akcji. I w tym elemencie koniecznie musi pokazać więcej niż w rozgrywkach ligowych.

Owszem, „Portowców” czeka trudne zadanie, ale do Szczecina nie przyjechała wielka europejska marka. Wszystko jest w nogach i przede wszystkich głowach piłkarzy. Dwumecz z zespołem Nenada Bjelicy wcale nie musi być kolejną  smutną kartą w historii klubu.

fot. Newspix

Najnowsze

Liga Narodów

Po co komu Mbappe, gdy pod bramką szaleje Rabiot? Francja wygrywa z Włochami w Lidze Narodów

Michał Kołkowski
1
Po co komu Mbappe, gdy pod bramką szaleje Rabiot? Francja wygrywa z Włochami w Lidze Narodów

Liga Konferencji

Komentarze

6 komentarzy

Loading...