Reklama

Wybory, których nie ma

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

18 lipca 2021, 12:36 • 5 min czytania 126 komentarzy

W wyborach na prezesa PZPN nie ma debat publicznych. Ale co dziwniejsze: nie ma nawet debat wewnętrznych. Kandydaci nie mają gdzie i kiedy się zmierzyć.

Wybory, których nie ma

W piątek miało odbyć się spotkanie klubów Ekstraklasy z kandydatami na prezesa PZPN, Cezarym Kuleszą i Markiem Koźmińskim. Miało się odbyć, z inicjatywy Wojciecha Cygana, nowego wiceprezesa ds. piłkarstwa profesjonalnego, ale odbyło się… tak tylko trochę. A to dlatego, że w aktualnych wyborach nie chodzi o żaden program, nie chodzi o argumenty i wypracowanie rozwiązań, które mogłyby podnieść nasz futbol. Chodzi wyłącznie o podział wpływów i wiele osób nawet nie udaje, że piłka jako taka ma tu znaczenie.

Na spotkaniu nie pojawili się przedstawiciele kilku czołowych klubów Ekstraklasy, bo urlop, imieniny cioci, przebita opona albo wesele kolegi. Legia więc nie dojechała, Lech nie dojechał, Jagiellonia oczywiście też nie. Trudno nie odnieść wrażenia, że to zorganizowana próba sabotowania wszelkich debat, gdyż poukładane z Cezarym Kuleszą kluby (Jagiellonia, Legia i Lech idą pod rękę) wolą do takich otwartych debat na wszelki wypadek nie doprowadzać. Chodzi nie tylko o niepewność, kto taką debatę by wygrał, ale też o wywołanie wrażenia, że nie ma o czym dyskutować, bo tak naprawdę wszystkie karty zostały rozdane, a głosowanie to formalność.

W piątek rozmawiały Śląsk Wrocław, Wisła Kraków, Wisła Płock, Stal Mielec, Termalica Nieciecza, Piast Gliwice, Warta Poznań, Górnik Łęczna, Raków Częstochowa oraz Pogoń Szczecin. W przeszłości w wyborach było tak, że Ekstraklasa SA organizowała spotkania klubów ze wszystkimi kandydatami i np. Zbigniew Boniek musiał czekać w poczekalni, aż swój program przedstawi klubom Edward Potok. Tym razem ESA udaje, że wyborów nie ma. O tyle to wszystko śmieszne, że w piątek Cezary Kulesza był w Warszawie, ale na spotkanie z klubami ESA się nie pofatygował.

To też pokazuje tylko, jak traktowani są w tym wszystkim kibice piłkarscy. Bo oczywiście można wyjść z założenia, że to nie oni głosują, tylko 118 delegatów (to prawda), ale jednak to właśnie kibice finansują cały ten bałagan i te wszystkie rauty, podczas których rozdawane są na prawo i lewo stołki. Z czystej przyzwoitości wypadałoby doprowadzić do sytuacji, w której kandydaci publicznie będą musieli się zmierzyć i ze sobą, i z wyzwaniami, jakie czekają polski futbol. Kibic ma prawo wiedzieć, kto i dlaczego chce zostać prezesem związku. Tymczasem w Polsce kibic ma tylko bezrefleksyjnie płacić, ale absolutnie niech niczym więcej się nie interesuje. Debat publicznych nie ma, a teraz kuriozum: ma nie być nawet wewnętrznych (!), bo po co kusić los i ryzykować, że taką debatę wygra druga strona? Wypada tylko przypomnieć, że jednak mówimy o funkcji bardzo, bardzo publicznej i to, jak sobie kandydat radzi w przestrzeni medialnej – ale nie dla niego komfortowo przygotowanej przez odpowiedniej agencje PR czy koneksje – też jest ważne. Nie najważniejsze, ale ważne.

Reklama

Na dzisiaj żaden z kandydatów nie może być pewny zwycięstwa, chociaż wygrywa Kulesza. Każdy z nich ma ponad 40 pewnych głosów (60 potrzeba do zwycięstwa) i jest spora grupa delegatów niezdecydowanych lub też „możliwych do odbicia”. Trzeba przyznać, że w kampanii dobrze radzi sobie duet Kulesza + Mioduski, którzy po prostu podeszli do zadania metodycznie, są zorganizowani w kwestii PR-u, kont społecznościowych, prasy, wiedzą, jak i z użyciem kogo uderzyć w słabsze punkty konkurenta. Przede wszystkim udało im się wewnątrz części środowiska piłkarskiego wywołać wrażenie, że przecież „wybory już zostały wygrane”, „nie zostań na peronie, jak zwycięski pociąg odjeżdża”, „lepiej być w obozie wygranych” itd. To główny argument. Do tego dochodzi wątpliwość, którą da się wyczuć tu i tam, tzn. czy wybory aby na pewno będą tajne, czy też da się potem odtworzyć, kto jak zagłosował. Bo jeśli się da, to może lepiej rzeczywiście głosować na zwycięzcę? Wielu się na to łapie.

Koźmiński znalazł się w defensywie, jakby nie do końca mając plan na przebicie się przez narrację konkurenta i dał się zagonić do narożnika – np. zaczął się tłumaczyć z działalności jako wiceprezes ds. szkolenia, jednocześnie nie potrafiąc doprowadzić do sytuacji, w której rywal będzie tłumaczył się z działalności jako wiceprezes ds. futbolu zawodowego (chyba nic tak nie podupadło w ostatnich latach, jak nasz futbol zawodowy, będący totalnie na marginesie). Koźmiński przez PR-ową maszynkę łączony jest z tym, co w PZPN było złe lub niewystarczające, jednocześnie w ogóle nie jest łączony z tym, co było dobre, z kolei Kulesza – który przez poprzednie lata był wyjątkowo biernym wiceprezesem – w ogóle nie jest w tej tematyce zaczepiany. Największą różnicą pomiędzy kandydatami wydaje się jednak to, że Kulesza jest znacznie sprawniejszym i doświadczonym biesiadnikiem i podczas przeróżnych bankietów systematycznie odbijał Koźmińskiemu pojedyncze związki wojewódzkie.

Ale wciąż Koźmiński ma za sobą pewnych 6 wojewódzkich związków piłki nożnej i kolejne 2, na które może liczyć przy tajnym głosowaniu. Ponadto w większym stopniu popiera go pierwsza liga, natomiast języczkiem u wagi będą głosy pozostałych (nie Legia, nie Lech, nie Jagiellonia) klubów Ekstraklasy.Na dziś obaj kandydaci mogą kilka z nich sobie dopisać, ale spora grupa lawiruje. Wiadomo, że mamy tu do czynienia z pewnym rozwarstwieniem – bogatsi idą razem, co już pokazali przy podziale pieniędzy z praw telewizyjnych, biedniejsi zastanawiają się, czy znowu zostaną zepchnięci na margines, jak przyjdzie co do czego.

Wybory zaplanowano na 18 sierpnia. Kandydaci mogą zgłaszać się jeszcze do jutra do północy. Mówiło się, że chrapkę na start last minute ma Józef Wojciechowski.

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

126 komentarzy

Loading...