Musimy zachować jakąś podstawową konsekwencję. Bez niej, nie uda się sformułować niczego.
Przed dwumeczem Bodo/Glimt było przedstawiane jako arcymocny rywal, szczególnie jak na ten etap. Mistrz Norwegii. Solidna drużyna. Jeszcze bodaj tydzień czy dwa przed grą z Legią wygrali z kimś horrendalnie wysoko w lidze. Do tego kolejne potencjalne wymówki pisały się same – sztuczna murawa. Norwegowie w trakcie sezonu, my nie.
Przecież słyszeliśmy te argumenty milion razy.
Argumenty, z których Legia nie skorzystała, bo Legia wygrała.
Oba mecze, zapewniając nam bezcenne punkty do rankingu.
Wygrywając tak na tej legendarnej sztucznej murawie w dość szalonym meczu, ale i 2:0 u siebie. Nie zamierzam udawać, że były to mecze perfekcyjne. Mogło się potoczyć inaczej, gdyby Bodo/Glimt w Warszawie wykorzystało patelnię na 1:0 w pierwszej połowie. Ale się nie potoczyło, niech raz w sztuce gdybania wprawiają się Norwegowie, nie my. Awansował zespół bezdyskusyjnie lepszy i tego należy się trzymać.
Natomiast nie kupuję deprecjonowania teraz tego dwumeczu. Teraz, skoro Legia wygrała, i to dość gładko, Bodo/Glimt jest przedstawiane przez niektórych jako w sumie cienias, nic szczególnego. To ja może zapytam:
Czy polski klub jest w ogóle w stanie wygrać z mocnym zespołem?
Czy mocny zespół jednak nie istnieje, bo mocny zespół by z polskim klubem zwyczajnie wygrał?
A jak z polskim klubem przegrał, to widać jest słabeusz?
Czy potrafimy uznać za mocny zespół maksymalnie taki, który polskiemu przystawił nóż do gardła, prowadził 3:0, stracił decydującego gola fartem, i wtedy jak się ślizgniemy?
No nie. Trzeba zachować jakąś konsekwencję. Bodo/Glimt było najtrudniejszym rywalem, jakiego mogła trafić Legia na tym etapie. Bodo/Glimt to solidna drużyna. Legia tę solidną drużynę ograła, koniec pieśni. Tak samo jak solidne drużyny pokonywał rok temu Lech w eliminacjach – zdemolowany 5:0 Apollon został potem wicemistrzem Cypru.
***
Trwało Euro, więc nie miałem jeszcze okazji zabrać głosu w temacie Lukasa Podolskiego w Górniku Zabrze.
Nie wierzyłem, i mój cynizm został pokarany. Sypię głowę popiołem. Uchylam Poldiemu czapki. Wam powiem, że biorąc pod uwagę, w jak wiele rzeczy nie wierzę – tudzież w ich stanie się – oby mój cynizm był karany częściej, bo świat byłby ewidentnie od tego piękniejszy. Tak, jak piękniejsza jest Ekstraklasa z Poldim.
Nie zgadzam się z dewaluacją tego ruchu. I to zdając sobie sprawę, że Lukas Podolski będzie łączył grę w Górniku z występami w Das Supertalent, a także że, po prostu, nie jest w jakiejś szokującej formie. W minionym sezonie strzelił mniej bramek, niż nowy napastnik Termaliki.
Ale kurczę, no przecież to jest ikona futbolu.
To, co zdarzyło się wokół jego transferu w mediach, także tych będących daleko od piłki… Słynne już przez swoją kuriozalność sł0wa, które Poldiego, Górnik i Ligę Mistrzów wymieniały w jednym zdaniu, mają też drugie dno – sprawą Poldiego zajmował się człowiek, który na co dzień z piłką nie ma nic wspólnego. Ale został do komentowania tego zdarzenia zagoniony potrzebą chwili. To uzmysławia, że futbol ekstraklasowy wyszedł nagle, na moment, ze swojej piwnicy tak, jak świat polskiej literatury wylazł na moment na wierch po Noblu dla Tokarczuk.
Ekstraklasie się to nie zdarza. Kibiców reprezentacji Polski, którzy nie potrafiliby wymienić dziesięciu drużyn ESA jest legion, wierzcie mi.
Górnik nie wygrał o Podolskiego rywalizacji z jakimś klubem z Regionalligi, bo Poldi mógł grać choćby w Queretaro. Kiedyś robiłem materiały o lidze meksykańskiej – jest horrendalnie bogata. Podolski na pewno rezygnował z jakiejś potężnej gaży. Kilka lat temu Queretaro zatrudniało Ronaldinho. Podolski miał iść tam na podobnych prawach – nie łudźmy się, to piłkarz o zasięgu globalnym. Zastanawiałem się nad najgłośniejszym transferem do polskiej ligi i nie odbył się wcale tak dawno, był to powrót Błaszczykowskiego. Ale choć powrót Błaszczykowskiego był powrotem piłkarza po wspaniałej karierze zagranicznej, tak Błaszczykowski nie był ikoną globalną. Nie był piłkarzem, który miał ściągać na trybuny widzów w Lidze MX.
Co ja wam zresztą będę mówił – wystarczy, że sami zapytacie siebie, czy jesteście ciekawi pierwszego meczu Poldiego w Górniku Zabrze.
Zaznaczyłem „pierwszego”, bo nie da się ukryć, emocje mogą opaść. Lukas Podolski ma za sobą wspaniałą karierę, ale nie jest piłkarzem, który z obecnego Górnika Zabrze zrobi kandydata do mistrzostwa Polski. To tak nie działa. Futbol jest sportem na wskroś zespołowym, jeden Poldi, nawet jakby złapał super gaz, cudów nie zrobi.
Myślę, że oczekiwania – mistrz świata, znany na całym globie piłkarz w naszej paździerzowej lidze – są tak wygórowane, że nie ma szans do nich doskoczyć. Szczególnie, z całym szacunkiem, w obecnym Górniku Zabrze. Który w tym samym okienku sprowadza Roberta Dadoka, piłkarza o, by rzec eufemistycznie, umiarkowanych umiejętnościach.
Wybaczcie mi Górnicy, ale jest nowy trener, Jan Urban. Reset nigdy nie jest korzystny dla mocarstwowych planów. W dodatku sam Urban… kiedy ostatnio mu w trenerce wyszło? Ostatnio to znalazł się na dużym aucie. A i poszukajmy klubu, z którym zrobił wynik ponad stan. Tu także mam umiarkowaną wiarę.
Przed Górnikiem Zabrze, według mnie, sezon przejściowy. Nie będzie żadnej walki o utrzymanie, to jasne, ale to jest skład na środek tabeli, nawet z Podolskim, nawet jeśli spełniłby nierealne oczekiwania, jakie wokół niego krążą.
Natomiast, sezon przejściowy, w którym jako kibic Górnika możesz oglądać Lukasa Podolskiego w swoich barwach? Cóż, słyszałem o mniej ekscytujących sezonach przejściowych. A właściwie, nie słyszałem o bardziej ekscytującym pomyśle na sezon przejściowy.
Co do Lukasa, to nie mam złudzeń – w tym momencie oczekuje się od niego, że prawem swojego nazwiska, swojego CV, zje tę ligę. Zrobi coś niemożliwego w niej. Natomiast chłodna ocena – a może znów mój cynizm? – każe sądzić, że tak nie będzie, że królem strzelców nie zostanie, że dwudziestu asyst w Górniku nie zrobi. Ale uważam, że to też będzie problem oceny Podolskiego z wysokości nierealnych oczekiwań. Jeśli podejdziemy do niego na spokojnie, szukając inteligencji w zagraniach, tego, jak spróbuje prowadzić ten zespół – zapewne będzie bardzo dobrze. Jeśli będziemy oczekiwać hat-tricka w każdym meczu – cóż, to nie FIFA, ani nie Championship Manager.
Ja chciałbym, żeby wzbogacił ligę. Paru piłkarzom nie tylko Górnika pokazał to i owo. Dał się zapamiętać czymś boiskowym, nie tylko nazwiskiem. Wygrał Górnikowi, ale jakiś ważny mecz. Nie sezon.
Napisał fajną historię, nie musi być bajkowa. Dość bajkowe jest już to, że tu ostatecznie trafił.
To, myślę, że spokojnie jest do zrealizowane i wtedy taką przygodą Poldiego będę usatysfakcjonowany.
***
Zmarł Stanisław „Leon” Sętkowski. Nie odszedł tylko kibic. Nie odeszła tylko ważna dla Górnika Zabrze postać. Z pełnym przekonaniem, bez cienia przesady – uważam, że odeszła legenda Ekstraklasy. Postać, która nie tyle zasługuje na zapamiętanie, co po prostu zostanie zapamiętana – bo tak dzieje się z legendami. Do pamiętania legend zmuszać się nie trzeba.
„Leona” znali w tej lidze wszyscy. Działacze. Trenerzy. Dziennikarze. Piłkarze innych drużyn. Oczywiście nie tak, że jedli razem makowca, a w niedzielę do siebie dzwonili – ale nikomu nie musiałeś tłumaczyć, kim jest Stanisław Sętkowski. Każdy kibic w kapciach również wiedział o kim mowa.
Pan Leon swoimi pomysłami – kogutami, dzwonkiem – dodawał uroku i klimatu tej lidze w stopniu większym, niż wielu nawet dobrych piłkarzy. Był nieodłącznym elementem ligowej kolejki. Tak nieodłącznym, że później już się czasem tego nie zauważało – a zauważy się, jak zwykle w takiej sytuacji. Zauważy się, gdy tego dzwonka braknie.
Pan Leon sprawiał, że ta liga stawała się bliższa ciału. Pomagał tworzyć jej unikalny folklor. Czy wprost, czy pośrednio, jak z pamiętnym „Będę go zjadł” Nakoulmy, które zapisało się w ligowym słowniku na dobre.
Cieszę się, że odejście pana Leona zostało szeroko dostrzeżone. Nie tylko ze względu na pana Stanisława i pamięć o nim, ale ze względu na wszystkie postacie takie jak on, które funkcjonują w swoich klubach. Czasem są pracownikami, jak świętej pamięci Eugeniusz Głoziński, który pół wieku przepracował w Lechu Poznań, nadając często ton szatni, ale absolutnie unikając rozgłosu medialnego. Czy jak świętej pamięci Wojciech Walda, fizjoterapeuta w Widzewie, który przy Piłsudskiego pracował ponad 40 lat. O nich się nie mówi, a wpływają na klubowe DNA w większym stopniu, niż gracze. Zostawiają swój ślad. Takich postaci jest więcej, niż się wydaje, więcej, niż się mówi – każdy sam może się zastanowić, kto jest kimś takim w jego klubie.
W tym, co dał lidze pan Stanisław, jest oczywista inspiracja. Nie chodzi już nawet o przywiązanie, ale że to było przywiązanie kreatywne – jeden człowiek, kibic, a zapewnił całemu Górnikowi pewne nowe, unikalne elementy, do pewnego stopnia już ikoniczne.
Mam wielką nadzieję, że Górnik Zabrze z nich nie zrezygnuje.
Że znajdzie się zawsze na trybunach ktoś, kto będzie miał dzwonek pana Stanisława i zrobi z niego użytek. Że koguty dalej będą przyznawane.
Byłby to raz, że wyraz szacunku dla klubowej legendy, a dwa – że to już cząstka Górnika Zabrze. Nie jak herb, nie jak barwy, to jasne, nie przeceniam. Ale też nie jak coś, z czego jest sens rezygnować.
Większy materiał o panu Stanisławie zrobił Piotrek Stolarczyk, serdecznie polecam.
Leszek Milewski