Andrzej Voigt mógłby sypać pieniędzmi na polską piłkę jak z rękawa. Legii daje 200 milionów euro, Lechii – 50 milionów euro. A do tego chce kupić warszawską oczyszczalnię ścieków Czajka za miliard euro. Mesjasz? Zbawca? Człowiek, którego powinno się całować po rękach? Nie! Polska piłka gardzi jego pomocą! Nie chce jej! Gość kreśli midasowe wizje, lecz nikt nie jest nimi zainteresowany!
Wystarczyłoby, by Legia i Lechia schyliły się po pomoc pana Voigta i jego wiarygodnych inwestorów. Jak to świadczy o tych klubach – mieć wywalone, gdy taka kasa leży na ulicy? Jak mają się rozwijać? Jak Legia chce wreszcie awansować do pucharów, jak Lechia ma wygrzebać się z kłopotów finansowych? Nic dziwnego, że biznesmen stracił cierpliwość i udzielił „Polsce Times” wywiadu, w którym oburza się na to, iż Legia i Lechia pogardzają jego pomocą.
Zachowajmy jednak chronologię.
Andrzej Voigt już raz pojawił się w polskiej piłce – w lutym 2012 został prezesem ŁKS-u. Mówiło się, że po spadku łódzkiego klubu zostanie jego właścicielem, a funkcja prezesa wzięła się z tego, że – jak wyjaśniał – „decyzji na paromilionowe kwoty nie podejmuje się w ciągu kilku dni”. Gdy przychodził, ŁKS wisiał już nad przepaścią. Niemal pewne było, że nie dostanie licencji na kolejny sezon. Voigt ratował sezon ściągnięciem Piotra Świerczewskiego (czyli na chaos), lecz nie wyszło – klub został zdegradowany, długi się powiększyły do tego stopnia, że później trzeba było zaczynać od zera. Sam Voigt uzyskał licencję na grę w I lidze, co odebrano jako sukces, ale już we wrześniu został odwołany przez radę nadzorczą.
W międzyczasie ludzie zaczęli powątpiewać w bogactwo, które rzekomo miał posiadać. Zwłaszcza, gdy przyplątali się do niego komornicy. O tym, jak karykaturalną postacią był, świadczą dwie historie. Pierwsza? Voigt wpadł na to, by przed derbami Łodzi zaśpiewała jego żona – niespełniona wokalistka. Planował też sprzedawać na stadionie jej płyty po promocyjnej cenie. Uznał, że to uatrakcyjni widowisko sportowe. Ktoś skutecznie mu jednak ten pomysł wyperswadował. Druga? ŁKS zabiegał o pozyskanie Patryka Małeckiego. Voigt wpadł do działu marketingu i nakazał, by jak najszybciej wyprodukować 2500 koszulek z nazwiskiem „Małecki”, które miały rozejść się jak świeże bułeczki. Skonsternowani pracownicy stwierdzili, że – mimo polecenia szefa – wstrzymają się z szyciem. Po dwóch godzinach Voigt zadzwonił z prośbą, by spróbować odkręcić ten temat.
We wspomnianym wywiadzie w „Polska Times” Voigt przedstawia spadek z ŁKS-em jako spisek polskiej piłki: – Wstrząsnął mną mecz z Zagłębiem Lubin, które również broniło się wtedy przed spadkiem. Na sędziego tego spotkania pan Zbigniew Przesmycki, szef sędziów PZPN, wyznaczył Marcina Borskiego, który wcześniej pracował w miedziowym koncernie, a w tamtym czasie zatrudniona w KGHM była jego żona. Mieliśmy 6 remisów z rzędu, tamto spotkanie także remisowaliśmy do 96 minuty… Wtedy arbiter dał przeciwnikom rzut karny. Po przypadkowym zderzeniu w szesnastce…
Zacznijmy od tego, że mecz z Zagłębiem nie odbył się po sześciu remisach z rzędu, a po trzech remisach i trzech porażkach. Sędzia Borski – jeden z nielicznych, który przetrwał aferę korupcyjną bez zarzutów – tak skręcił ŁKS, że ten a) miał karnego w 82. minucie, b) grał w przewadze od 88. minuty, bo Borski na końcówkę spotkania wyrzucił z boiska Bartosza Rymaniaka. No naprawdę – jawne drukowanie! Między innymi z powodu takich wypowiedzi Voigt był nazywany w Łodzi bajkopisarzem. Po ŁKS-ie zniknął z piłki. W 2020 roku zadeklarował, że wystartuje w wyborach na prezydenta Polski, ale zebrał tylko pięć tysięcy podpisów (na sto tysięcy wymaganych).
No, chyba już czujecie klimat. Nie jest to postać, która pozostawiła po sobie wrażenie osoby poważnej i wiarygodnej.
A teraz chce wprowadzić POTĘŻNE PIENIĄDZE do Legii i Lechii.
Zacznijmy od tej pierwszej, jako że byłaby to inwestycja o spektakularnym rozmachu. Voigt deklaruje, że on i jego partnerzy przeznaczyliby na Legię 200 milionów euro. Mają konkretny plan. Pierwszą bańka poszłaby dla miasta za spłatę stadionu, druga – na infrastrukturę. A konkretnie…
- halę widowiskowo-sportową na 15 tysięcy widzów,
- zadaszenie kortów tenisowych,
- bazę hotelową wokół hali.
Voigt mówi tak: – Złożyliśmy ofertę do magistratu i klubu, opiewającą w sumie na 200 milionów euro. Z przeznaczeniem połowy dla miasta jako zrefundowanie kosztów budowy stadionu, a drugiej – na opisane wyżej inwestycje w tę infrastrukturę. Zrefinansowanie kosztów budowy stadionu przy Łazienkowskiej z samorządowych, czyli publicznych pieniędzy obliczyliśmy tak, żeby była to kwota wystarczająca na odbudowę lekkoatletycznego stadionu na Skrze…
– Klub Legia Warszawa jest użytkownikiem czasowym stadionu, co 10 lat musi przedłużać kontrakt z miastem. I płaci z tego tytułu każdego roku milionowe kwoty właścicielowi za wynajem. Fundusz, który reprezentuję – duży angielski, z kapitałem amerykańskim i australijskim – chciałby przejąć stadion w dzierżawę na 30 lat. I jest skłonny zwolnić Legię z opłaty za użytkowanie, początkowo na przykład na 3-5 lat, co jasno wyartykułowaliśmy panu Mioduskiemu.
– Przygotowaliśmy zupełnie inną konstrukcję kapitałową. Taką, żeby Legia Warszawa nadal funkcjonowała pod kontrolą pana Mioduskiego i uwzględniającą miasto, jako właściciela obiektu.
– Dodam, aby była pełna jasność, że zaproponowaliśmy zawiązanie spółki celowej. Dzięki takiemu rozwiązaniu Legia stałaby się współwłaścicielem stadionu, a zatem gigantycznego majątku. I czerpałaby zyski z działalności komercyjnej obiektu, którego standard podnieślibyśmy o wspomniane 100 milionów euro.
Ale niestety nie wyszło, bo (znów cytujemy):
– Właściciel Legii uważa najwyraźniej, że sam sobie poradzi z finansowaniem sportowej spółki.
– Już szósty miesiąc czekamy jednak na odpowiedź… Rozumiem, że właściciel Legii ma inne priorytety, skoro nie znalazł czasu na spotkanie z prezesem zarządzającym Funduszu – Davidem Grose.
– Kilkukrotnie rozmawiałem z panem Mioduskim, ale nie otrzymałem wiążącej odpowiedzi. Za każdym razem twierdził, że nie bardzo rozumie tę konstrukcję finansową.
Najbardziej uroczy jest w tym wszystkim ton, w jakim Voigt się wypowiada. On odczuwa do Mioduskiego autentyczny żal i postrzega go jako gościa, któremu przeszła koło nosa życiowa szansa. Voigt przedstawił zajebistą ofertę, w której Dariusz Mioduski wprawdzie straciłby większościowy pakiet akcji w Legii, ale jednocześnie klub wciąż funkcjonowałby pod jego kontrolą (???). Mioduski nie był zainteresowany (jego prawo), więc teraz Voigt ma pretensje. Czytając to mamy przed oczami Voigta, który stoi pod stadionem Legii próbując dobić się do gabinetu Mioduskiego z kilkoma walizkami forsy, a ochroniarz ciągle sprzedaje mu kopy w tyłek.
Kurczę, a nie przeszło mu przez głowę to, że Mioduski nie jest zainteresowany sprzedażą akcji? Kupił ten klub w legalny sposób, ma jakąś tam wizję, ma ogromny zapał, uznaje Legię za projekt życia – dlaczego teraz miałby ją oddawać, tylko dlatego, że chce tego Andrzej Voigt? A skoro urwał z nim kontakt, to albo uznał, że oferta go nie satysfakcjonuje, albo miał wątpliwości, co do wiarygodności wielkich inwestorów.
Albo jest niezbyt roztropnym facetem, co zdaje się sugerować Voigt, któremu Mioduski nie dał się przekonać nawet do wypożyczeń (darmowych!!!) piłkarzy Borussii, Bayernu i PSG.
Fragment: – Miałem inne argumenty. Nie ukrywam, iż nie rozumiem, że pan Dariusz nie był zainteresowany – darmowym – wypożyczeniem zawodników z Borussii Dortmund, Bayernu Monachium i PSG, młodzieżowych reprezentantów Niemiec i Francji, co zaoferowałem – jak zakładałem – na początek dobrej współpracy w formie bonusu. Tym 21-latkom trzeba byłoby zapłacić kontrakty, ale wcale niewygórowane, na pewno mieszczące się w budżecie płacowym Legii. Z gwarancją jakości, ponieważ tę grupę inwestorską, którą reprezentuję, interesuje gra Legii wyłącznie w Lidze Mistrzów. Regularna.
Skandal, szok i niedowierzanie. Gość chciał ściągać za friko piłkarzy z najlepszych klubów świata, którym trzeba byłoby tylko opłacić pensję. A oni nie chcieli. Czaicie? Legia nie chciała piłkarzy Bayernu! Czy Jerome Boateng, który pożegnał się z Monachium, mógł zagrać Warszawie? Czy Legia okazałaby się dobrym miejscem dla Jamala Musiali? Albo dla innego kolejnego spektakularnego talentu na miarę Marcela Zylli? Te pytania zostaną już bez odpowiedzi. Być może piłkarzy czołówki ligi niemieckiej graliby dziś w Ekstraklasie, gdyby Mioduski nie działał na szkodę swojego klubu.
Kolejną historią jest Lechia Gdańsk, która miałaby zyskać 50 milionów euro. Pieniądze miałyby zostać przeznaczone na transfery. – Akurat w rozmowach z Lechią Gdańsk reprezentowałem zupełnie inną grupę inwestorską. Równie poważną, na czele której stoi jeden z pięciu najważniejszych menedżerów piłkarskich działających na rynku niemiecko-austriackim – mówi Voigt. Ów menedżer, zdaniem Voigta, posiada kluby w NBA, NFL i jeden z największych klubów Premier League. „Ten z Manchesteru”.
Do kolekcji brakuje tylko Lechii.
– Po 4 dniach otrzymaliśmy odpowiedź, że obecny właściciel Lechii nie jest zainteresowany zbyciem aktywów. Zarząd gdańskiego klubu nie podał nawet kwoty, od jakiej skłonny byłby podjąć negocjacje… (…)
– Dlaczego i w Gdańsku napotkał pan na opór?
– Zdaje się, że właściciele polskich klubów piłkarskich lubią władzę. I wolą tę naszą mizerię, marny poziom sportowy i kilkunastokrotnie mniejsze budżety i wartość zespołów niż ma na przykład Villarreal, posiadający siedzibę w 51-tysięcznym mieście. My mamy piękne nowoczesne stadiony, i… zero pomysłu na ich wykorzystanie. Ba, nie ma nawet chęci na skonsumowanie poważnego kapitału, który sam się o to prosi…
Kapitał sam się o to prosi, a Lechia mówi nie. Pięćdziesiąt milionów leży na ziemi, a im się nie chce nawet schylać. No jak to możliwe?
Ale być może Lechia poszła po rozum do głowy, bo – jak słyszymy – w Gdańsku coraz przychylniej patrzą na tę ofertę i mogą skusić się na wielkie miliony.
Czy warto? Mamy wątpliwości. Użytkownik Twittera DbAbsur dotarł do artykułów, w których partnerzy Voigta (ci od Legii) nie wyglądają na szczególnie uczciwe osoby. Mieli…
- budować w Tunezji nowy Dubaj (ale nie wyszło),
- budować lotnisko w Wietnamie (ale nie wyszło),
- dopuścili się w Mozambiku oszustwa na 130 tysięcy dolarów,
- ich australijska grupa finansowania nieruchomości upadła, a później wyszło, że rzeczoznawca manipulował wycenami poszczególnych budowli.
Hicior.
Czołowy polski dziennikarz zweryfikował poważny fundusz inwestycyjny, który chce włożyć 100 mln € w Legię.
15 minut researchu wystarczy, by dowiedzieć się o historii tego funduszu.
W Mozambiku zrobili gościa na 130tys.$ przy podobnej inwestycji. Wpłacił na due dilligence pic.twitter.com/5GXpVYWN0E— AbsurDB (@DbAbsur) July 14, 2021
No cóż, nie jest to przeszłość, która brzmi jak „inwestorzy Voigta stworzą krainę mlekiem i miodem płynącą”. Podobnie jak piłkarskie dokonania samego Voigta. Na koniec wywiadu „Polski Times” Voigt stwierdził, że ma też kupca na oczyszczalnie Czajka. Dawał miliard euro.
No i – jak to możliwe? – Warszawa nie była zainteresowana.
Co jest nie tak z tym gościem? Tym daje 50 milionów euro, tym 200, tym miliard. I nikt go nie chce. Polsko, opamiętaj się!
Fot. newspix.pl