Za tę niepewność, czy jutro w ogóle nastanie. Czy jeszcze będą mecze, jeśli tak, to jakie, czy z kibicami. Ilu z nas do tego czasu zbankrutuje? Ile z naszych klubów ogłosi upadłość, jak wiele biznesów wokół futbolu będzie musiało splajtować? Czy dogramy w ogóle sezon 2019/20? Czy może trzeba będzie to wszystko zamknąć na cztery spusty i otworzyć na nowo w lepszych czasach, gdy ludzie znów będą spragnieni rozrywki, a nie zwykłego spaceru do parku, który też im został brutalnie odebrany.
Za te godziny spędzone przed streamami ligi białoruskiej, jedynej, która się nie zatrzymała. Za te białoruskie łamaki, gdy po przerwie przegrywający faworyt nagle odzyskiwał rezon. Za te kolejki, w których co mecz, to sensacja, co spotkanie, to bardziej kuriozalny przebieg. Oczywiście za te godziny spędzone na Twitterze, gdy Górnik Zabrze grał z ŁKS-em w statki, gdy jakieś inne kluby postawiły na kółko i krzyżyk, gdy rósł e-sport.
Za ten czas, gdy stadion widzieliśmy tylko w telewizji, i to na archiwalnych ujęciach. Za te chwile, gdy futbol wrócił – bez dopingu, bez kibiców, bez normalnych cieszynek po bramkach, bez opraw. Gdy trzeba było solidnie się namachać, by zmusić samego siebie do przekonania: tak, to nadal ta sama dyscyplina sportu. Gdy straszyły puste krzesełka, ale przede wszystkim “puste” mecze. Za Erlinga Haalanda świętującego strzelenie gola przed puściuteńką Żółtą Ścianą. Z jednej strony radość, że futbol nie umarł, z drugiej strony wątpliwość: czy na pewno nie umarł? Czym to, co widzimy, różni się od śmierci?
Za cały ten czas, gdy byliśmy zmuszani do wysłuchiwania dopingu z formatu .mp3. Gdy radość po golach wybuchała kilkanaście sekund po tym, jak piłka trafiała do siatki, Te dźwięki podnieconego tłumu, gdy następował faul w środku boiska, te przyśpiewki o Śląsku Wrocław na Podbeskidziu, o Feyenoordzie w Barcelonie. Za kartonowe postacie na trybunach, za te telebimy, na których kibice mogli wykupić sobie miejsce i ulokować tam własne zdjęcie. Za rozłożone na całych sektorach płachty z nazwami sponsorów, za tych fanatyków na wysięgnikach, którzy z łódeczki na szczycie dźwigu oglądali mecze swoich klubów. Za teksty o latach trzydziestych czy czterdziestych, bo przecież ucieczka w historię to czasem jedyne wyjście.
Za te wszystkie zamknięte bramy, od których się odbiliśmy, czy to w meczach na własnym terenie, czy to na wyjazdach. Za te wycieczki, które kończyły się w szczerym polu, bo policja mocno dbała, by w dobie pandemii żadna zorganizowana grupa wyjazdowa nie dotarła pod obiekt piłkarski. 25%. 50%. 25%, ale bez gości. 50%, ale z tego połowa z potwierdzonym szczepieniem. Za te wszystkie matematyczne wygibasy, gdy próbowaliśmy wejść do naszego drugiego domu. Za karnety, z których wykorzystaliśmy kilkanaście procent kwoty. Za zbiórki na rzecz utrzymania klubu, za wspieranie budżetów naszych lokalnych stowarzyszeń, gdy samemu modliliśmy się o to, by nie obudzić się jako bezrobotny.
Za te wszystkie zamknięte boiska, zakłódkowane orliki, za włamania na teren stadionu, gdy w kilkanaście osób, przeskakując przez siatkę, przygotowywaliśmy się do nowej rundy w A-klasie. Za te wszystkie odwołane mecze w niższych ligach. Za te mecze przełożone z uwagi na COVID, za te walkowery, za wszystkie kuriozalne przerwy, gdy trzeba było odsuwać w czasie kolejne spotkania. Za te termometry, testy, paszporty szczepionkowe. Za PCR-y, za Pfeizery, za “dżonsony”. Za rękawiczki i maseczki, zakładane w drodze na ukochany sektor, za te przerwy z pustymi krzesełkami, które czasem nawet dla zgrywy zachowywaliśmy.
Za czas, gdy piłki nożnej nie było. Za czas, gdy piłka nożna wróciła połamana, poszarpana, bez swoich ubrań, bez swojego blasku i czaru. Za czas, gdy zaczęła wracać do zdrowia, gdy zaczęła się rozkręcać, gdy uwierzyliśmy, że jeszcze będzie normalnie, że jeszcze wróci wszystko to, co tak szczerze kochamy.
Za to wszystko nam się TAKI turniej należał. Za to wszystko nam się TAKI finał należał.
Za te wszystkie pieprzone mecze w statki, w kółko i krzyżyk, za Soligorsk i Borysów, za sierpniowe Final Eight Ligi Mistrzów, za grane w pośpiechu mecze reprezentacji, za puste trybuny – należało nam się nabite Wembley z dużym udziałem Włochów, 120 minut emocji i genialna pod względem narracyjnym seria jedenastek.
Drogi futbolu. Nigdy więcej od nas nie odchodź. Bo znowu będziesz musiał przepraszać tak, jak w czerwcu i lipcu 2021 roku, gdy przeżyliśmy wspólnie najpiękniejszą przygodę od wielu lat.
Fot.Newspix