– Spojrzałem w górę na telebim i zobaczyłem tam Dave’a Seamana… Dla moich kolegów, z którymi wtedy grałem, już nic nie zmienię, to zawsze będzie bolało. Ale co mnie cieszy, to to, że daliśmy im i wszystkim ludziom nowe wspomnienie, nowy dzień do zapamiętania, teraz musimy to powtórzyć również w Rzymie – powiedział tuż po meczu Anglii z Niemcami Gareth Southgate, zapytany o to, czy serce biło mocniej z uwagi na fakt, że to właśnie on zmarnował decydującego karnego w trakcie serii jedenastek z Niemcami na pamiętnym dla Anglików Euro 1996.
Zabrzmi to straszliwie banalnie, ale jest w tym jednak uniwersalna piłkarska prawda. Jeśli Anglia jest w stanie pokonać Niemców na Mistrzostwach Europy dokładnie 25 lat później, a w dodatku kluczową rolę znów odgrywa Gareth Southgate, to opcje są dwie:
- albo wszyscy jesteśmy zamknięci w jakimś cudacznym reality show, w którym każdy piłkarski scenariusz jest już dawno spisany przez profesjonalnych twórców historii i te ćwierć wieku temu autorzy całej epopei wiedzieli już, że 25 rozdziałów później uśmiercony przez nich bohater spektakularnie zmartwychwstanie.
- albo w piłce nigdy nie stawiamy kropki, zawsze zdanie zakończone jest następnym przecinkiem, zawsze jest jeszcze jakieś “później”.
Ta historia jest o tyle piękna, że w Anglii Euro 1996 jest ciągle żywe. Firmy odzieżowe bezustannie wypuszczają modele nawiązujące do pamiętnych stalowoniebieskich koszulek. Foden zafarbował się na Gazzę. O cieszynce Gascoigne’a nawet nie ma sensu wspominać, podobnie jak o wylewającym się z każdej nory zaśpiewie, że “it’s coming home, it’s coming home”. Anglia ogólnie ma bardzo mocno rozwiniętą “kulturę futbolową”, na rynku jest pewnie więcej biografii angielskich chuliganów niż polskich piłkarzy, a to tylko taki najbardziej absurdalny wierzchołek. Muzyka. Prasa. Liczba mediów obiektywnych, ale też tych klubowych, kibicowskich. Podcasty, radia, konta w mediach społecznościowych, seriale, muzea, cała kultura pubowo-klubowa.
To wszystko w Anglii jest diabelnie mocne bez względu na epokę, ale gdy tylko wjeżdża temat Euro 1996 – można przebierać w ofertach. When we were lions. When football came home. My Euro 1996 story Stuarta Pearce’a. Nie zdziwiłbym się, gdyby na rynku dało się odnaleźć autobiografię chłopca od podawania piłek w którymś ze spotkań oraz album z 60 remiksami kultowego utworu.
Wszędzie przewija się Southgate. Ten, który to spieprzył. Który sprawił, że nie udało się powtórzyć historii z 1966 roku, gdy Anglicy wygrali u siebie wielki turniej.
I jakie mamy wczoraj okoliczności? Gareth Southgate nie wsiadł tutaj do pociągu napędzanego przez kogoś innego. Bezpośredni winowajca tamtej porażki z Niemcami dzisiaj jest nie tylko selekcjonerem. Jest gościem, który z Niemcami zagrał va banque i to rozdanie niemal własnoręcznie wygrał. Nie wierzę, że w przypadku niepowodzenia misji, na szczycie listy przegranych znalazłoby się inne nazwisko. Kurczę, prowadzisz prawdopodobnie jedną z najbardziej kreatywnych w ofensywie drużyn w ostatnich latach angielskiej piłki i wystawiasz ośmiu zawodników o defensywnej charakterystyce. Ryglujesz środek dwoma defensywnymi pomocnikami, zresztą jeden łapie żółtko w pierwszym kwadransie. Masz dwóch stoperów i ustawionego jako trzeci stoper Walkera, których obudowujesz dwoma wahadłowymi – ale to też są boczni obrońcy z systemu z czwórką defensorów, a nie skrzydłowi, jak choćby Jóźwiak u Sousy. Na ławce zostaje Phil Foden. Na ławce zostaje Mason Mount. Na ławce zostają Grealish, Rashford, Sancho.
Widzę już te tabloidowe nagłówki, Mini-Gareth i Gareth w tym wozie Jasia Fasoli, karcony za przesadne asekuranctwo. Gareth, nie miałeś odwagi na Wembley, miej odwagę i podaj się do dymisji. Wielka brama Wembley z kłódką na środku, malutkie south i wielkie “GATE CLOSED”. Dobra, byłbym słabym szefem brytyjskiego tabloidu, ale generalnie w tę stronę by to poszło, tylko lepiej i kreatywniej.
Wystarczyłoby, żeby Mueller wykorzystał swoją setkę i nagle okazałoby się, że ten wjazd all-in nie był aż tak rozsądny. Natomiast historię piszą zwycięzcy. I dzisiaj Southgate może triumfować – nasi wahadłowi mieli po prostu pressować rywala, nie pozwolić, by Niemcy rozwinęli żagiel, by Gosens powtórzył to, co zrobił z Semedo w trakcie starcia grupowego z Portugalią. Tabloidy mogą chwalić, eksperci mogą wyjmować ze statystyk – tylko trzy celne strzały Niemców, tylko trzy rzuty rożne, posiadanie piłki niemal po równo, mimo że przecież to Niemcy grali w zdecydowanie bardziej ofensywnym zestawieniu.
Nie chcę oczywiście sugerować, że dopisujemy sobie tezy do faktów, że gdyby Werner nie był Wernerem, a Mueller nie miał pecha, to Niemcy by to pewnie wygrali. Ale Southgate miał wczoraj ze sobą nie tylko własny kunszt taktyczny i nos trenerski do wyborów (Shaw!), ale też to, czego kompletnie nie miała przez lata cała reprezentacja Anglii. Ten malutki łut szczęścia, ten uśmiech od losu, gdy sytuacja jest na ostrzu noża.
To jest historia o wielkim odkupieniu win. O tym jak piłkarz, który spieprzył Euro z Niemcami, teraz przechodzi w Euro dalej tychże Niemców pokonując jako trener, i to pokonując pewnym fortelem. Ale to też historia o tym, że czasem na zwrot podatku trzeba bardzo cierpliwie poczekać. Że pech, który zepsuł ci lato 1996, może wrócić jako szczęście z lata 2021. Wie o tym Southgate, natomiast czy nie przekonał się o tym Joachim Loew, mistrz świata, który odchodzi w ogniu krytyki po dwóch nieudanych turniejach?
Wszystko ma dla Anglików taki wyjątkowy smak również dlatego, że faktycznie “football is coming home”. To jest już wyższy poziom mistycyzmu – w teorii to nie jest turniej w Anglii, to nie jest ani 1966, ani 1996 rok. Ale w praktyce Synowie Albionu swoje Wembley opuszczają tylko na jeden mecz, w dodatku z kompletnie nieprzekonującą Ukrainą w Rzymie. Ukrainą wyniszczoną walką ze Szwedami, Ukrainą, która z grupy nie tyle wyszła, co wypełzła. Potem jest już tylko półfinał i finał w Londynie. Potem jest już tylko pełne odkupienie Garetha Southgate’a, potem jest już tylko drugi triumf ojców futbolu w całej historii futbolu.
Jestem pewny, że na tym Euro aż spuchniętym od dobrych historii, Anglia jeszcze jedną napisze. Pesymista powie – wykładając się na tym najprostszym rywalu, na jedynym meczu poza domem, z reprezentacją, która może pomarzyć o takich zawodnikach w pierwszym składzie, jakich Anglia ma na ławce. Optymista nic nie powie. Zaśpiewa: “it’s coming home, it’s coming home”.