Jestem kiepskim typerem, zazwyczaj trafiam kulą w płot, a gdy jakaś drużyna ma po raz pierwszy w historii wygrać mecz z danym rywalem – zrobi to akurat, gdy mam jej porażkę na kuponie. A jednak, losy Holandii przewidziałem bezbłędnie, w kilku miejscach, już po pierwszym spotkaniu turnieju. Gdy Holendrzy ogrywali 3:2 Ukrainę, widziałem bowiem ten sam mecz, który oglądałem już tysiąc razy.
(całość w programie Dwaj zgryźliwi tetrycy, który prowadzimy z Leszkiem Milewskim)
Piękna gra. Ale taka naprawdę piękna, gdzie za tym epitetem idą konkretne wybory zawodników – gdy możesz zagrać piętą, to graj piętą, gdy możesz wybrać rozwiązanie trudniejsze, ale bardziej widowiskowe – próbuj. Jeśli możesz ośmieszyć, to ośmieszaj, jeśli masz podjąć ryzyko – podejmuj. Gdy się udaje – jest naprawdę ładnie. Przypomina mi się jedna znamienna sytuacja, charakterystyczny wybór Wijnalduma. Zamiast uderzenia, na które zdecydowałoby się pewnie 90% pomocników ze wszystkich reprezentacji biorących udział w Euro, Wijnaldum wybrał podanie zewniakiem do boku, prezentując Dumfriesowi patelnię.
To się ogląda, to dobrze wygląda w skrótach, to można śmiało zamieścić w swoim wideo-CV. Nawet w tym fatalnym ze strony Holendrów spotkaniu z Czechami, Memphis Depay miał jeden świetny drybling i jedną bardzo sprytnie stworzoną sytuację dla Malena. A co dopiero gdy idzie karta? De Jong poszerzył swój katalog „mad skills 2021” o kilkanaście kolejnych sekund dzięki swoim pomysłowym akcjom z Macedonią Północną. Zresztą, dobrze wyglądają wówczas nawet stoperzy – Blind z dokładnych, dopieszczonych długich piłek mógłby zrobić osobną kompilację, płaskie podania od stoperów do zawodników ofensywnych to swoją drogą jeden z fundamentów takiego grania.
Ale potem Jarmołenko dostaje piłkę na skrzydle, a defensywa Holandii rozkłada już przed nim czerwone dywany, zapraszając do śmiałego i komfortowego wpakowania piłki do siatki.
Uczciwie przyznam: nie wiem, w jaki sposób to jest powiązane. Ale jakoś musi być, skoro każda kolejna drużyna preferująca takie granie mierzy się dokładnie z tym samym problemem. Otóż gdy w ofensywce wszystko robisz na maksymalnym ryzyku, z naciskiem na fantazję i widowiskowość, możesz być pewny, że z tyłu coś się totalnie spartoli. Czasem to będzie po prostu strata stopera, któremu nakazałeś szukać trudnych piłek przez środek, wtedy jeszcze można to jakoś uzasadnić. Ale częściej będzie to pogubienie głowy przy najprostszych rzeczach. Głupiuteńki faul czy ręka w polu karnym. Zaćmienie przy stałym fragmencie. Samobój w kuriozalnych okolicznościach. Brak doskoku, gdy nawet junior wie, że trzeba doskoczyć. Brak wybicia piłki, gdy cały naród przed telewizorami i na trybunach błaga: wybij.
Wczoraj oglądaliśmy właściwie kumulację klątwy takich drużyn, na przestrzeni kilkudziesięciu sekund. Najpierw z przodu idzie akcja ładna dla oka, przyjemna, efektowna, nietypowa, bo zagraniem na obieg już się obrońców mija coraz rzadziej. Malen jednak oko w oko z bramkarzem, mając mnóstwo miejsca i czasu, przegrywa pojedynek. Idzie kontra, ale taka niespieszna – dość powiedzieć, że kontrolę nad futbolówką ma de Ligt. No ale jest to de Ligt naciskany przez napastnika, więc kto kibicuje takim drużynom, już przeczuwa, co się stanie.
De Ligt zaryzykował, nie chciał prostego wybicia na aut, cofnięcia do bramkarza, chciał utrzymać piłkę w posiadaniu. Niestety dla Holendrów, popełnił błąd. Ratował się więc przerwaniem akcji w najgłupszy możliwy sposób, zagrywając piłkę ręką. Otrzymał czerwoną kartkę. Zamiast 1:0 dla Holendrów, mamy bezbramkowy remis i przeciwnika grającego w dziesiątkę. Ale potem jest jeszcze epilog: Holendrzy nawet grając w dziesiątkę starają się budować akcje, ich ambicje sięgają wyżej, niż tylko dotrwania do dogrywki i karnych. De Boer reaguje zmianą, ale nie wprowadza stopera – choć mogłoby się wydawać, że najbardziej oczywiste będzie przejście z ustawienia 5-3-2 na 5-3-1. No ale to jest przecież poza DNA drużyn takich jak Holandia.
Natomiast to i tak nie jest koniec charakterystycznych zachowań. Pierwsza bramka? Zupełnie niepotrzebny, głupi faul pod linią boczną. Centra ze stałego fragmentu, niepewność bramkarza, błędy w kryciu. Druga bramka? Dumfries i Wijnaldum kompletnie się gubią, niemal wpadają na siebie, zamiast przerwać akcję. Zachowują się jak dwa słonie w składzie porcelany. Albo po prostu – dwaj zawodnicy ofensywni zaprzęgnięci do typowo defensywnej gry.
Być może to jest po części odpowiedź? Grając w ten sposób siłą rzeczy stawiasz na zawodników ofensywnych. Za stoperów robią ci goście, którzy w innych okolicznościach byliby defensywnymi pomocnikami, za bocznych obrońców masz urodzonych skrzydłowych, na szóstce biegają ósemki, na ósemce dziesiątki. Ale to chyba zbyt proste. Przecież de Ligt nie zagrał ręką, bo nie potrafi grać w obronie. Potrafi, po prostu w określonych okolicznościach, w określonym systemie, stoperowi musi odciąć prąd.
Pamiętam doskonale Ajax i jego prześliczną przygodę z Ligą Mistrzów. Przygodę, zakończoną bardzo boleśnie przez Tottenham. Kurczę, aż chce się płakać, gdy się ogląda sam skrót. Ajax prowadzi 2:0, zresztą gola strzela de Ligt. I jak oni trwonią to prowadzenie? Przecież druga bramka to jest jakiś wielopoziomowy kabaret, tam w pewnej chwili dochodzi do takiej sytuacji:
Jak z tego może paść gol? No jak?!
Ajax jeszcze przy stanie 2:2 miał słupek, mógł ten mecz wygrać. Ale potem, w piątej minucie doliczonego czasu gry, znów jakieś zaćmienie stoperów, znów jakaś przegrana głowa, potem walka o pozycję. 2:3. Wypad z Ligi Mistrzów w półfinale.
Być może to jest szerszy problem? Być może hołdując pewnej filozofii futbolowej po prostu jesteś skazany na taki los? Niedawno Guardiola znów poległ w Lidze Mistrzów, tym razem w finale. Nadal jego jedyny triumf w tych rozgrywkach to czas najmocniejszej Barcelony. Holandia zresztą też w całej swojej historii piłkarskiej ma tylko jedno złoto, za Mistrzostwa Europy w 1988 roku, za to aż osiem medali w innych kolorach. Wygrywanie ligi, gdzie liczy się regularność i powtarzalność – okej, do zrobienia. Ale gdy w grę wchodzi gigantyczna presja, gdy zaczyna się bój o wszystko – nagle zupełnie wyluzowani, finezyjni i solidni obrońcy zaczynają się potykać, ślizgają się na suchutkiej murawie, łapią piłkę w ręce, albo kopią do własnej bramki.
A może prawda jest zdecydowanie prostsza? Może gdy ciągnie cię na turnieju Denzel Dumfries, prawy obrońca PSV, drugiej drużyny ligi holenderskiej, to na ćwierćfinał jesteś za krótki? Byłoby to wygodniejsze, niż życie ze świadomością, że każde ofensywne piętki, przewrotki i inne cudawianki to kredyt u piłkarskich bogów. Którego spłatą są zupełnie losowe i totalnie niewytłumaczalne gafy w obronie.
Fot.Newspix