Reklama

Problem ładnego rejsu – czy kierunek jest dobry? (14)

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

24 czerwca 2021, 09:02 • 7 min czytania 41 komentarzy

Znowu zagraliśmy całkiem ładnie do przodu. Znowu stworzyliśmy sobie kilka świetnych sytuacji, znowu odrobiliśmy straty, znowu strzeliliśmy dwa gole. Po raz kolejny mieliśmy więcej celnych strzałów, więcej strzałów, większe posiadanie piłki, więcej rzutów rożnych. Po raz kolejny jednak straciliśmy trzy gole, po raz kolejny wyglądaliśmy niebywale chwiejnie w defensywie, no i nade wszystko – po raz kolejny przegraliśmy mecz.

Problem ładnego rejsu – czy kierunek jest dobry? (14)

Choć Paulo Sousa pracuje z Polską od niedawna, już osiągnął niebywałą powtarzalność, jak by to ujął jego poprzednik – zarówno w ofensywie, jak i w defensywie. Po raz pierwszy odkąd pamiętam, z małą przerwą na 2016 rok, Polska gra tak, że nie bolą zęby, Miewa gorsze chwile, jak cała pierwsza połowa, ale generalnie jest w stanie zaskoczyć przeciwnika jakąś kombinacyjną akcją, zmyślnie poprowadzonym atakiem pozycyjnym czy szarżą na którymś ze skrzydeł. Potrafi odrabiać straty, nie załamuje się po pierwszym golu dla rywala, nie stanowi tła dla każdego kolejnego przeciwnika, ale odważnie bierze grę na siebie, prowadzi ją, czasem płacąc za to wysoką cenę straconych kolejnych bramek. Ostro stawia się rywalom z najwyższej półki, potrafi się im odwinąć, czy to Hiszpania, czy Anglia.

Ale jednocześnie ciągle się myli. Ze Słowakami. Z Węgrami. Islandią, Rosją czy Szwecją. Traci gole na potęgę, rozdaje prezenty, zatrważa defensywną apatią i to jest bardzo przemyślany dobór słów. Bo momentami naprawdę można zacząć się martwić o stan defensorów czy pomocników, gdy podczas ataków rywala zamieniają się w żywe kukły. To znaczy w sumie trudno określić, czy żywe – bo mimo wszystko bardzo nieruchome. Łatwo dajemy się kontrować, gole strzelają nam najbardziej oczywiści przeciwnicy w najbardziej oczywisty sposób (Skriniar, Forsberg, znów Forsberg po rajdzie Kulusevskiego).

Nic dziwnego, że we mnie – ale pewnie i w wielu z nas – biją się wielki optymista i wielki pesymista.

Optymista sądzi, że prawdziwy obraz to ten Lewandowski strzelający na 2:2 i ciągnący drużynę do trzeciego trafienia. Że trzeba pamiętać o naszej ofensywnej finezji, o wysokim współczynniku xG oraz postępach, jakie robimy w grze piłeczką. Że defensywne niedoróbki to wyłącznie efekt zbyt krótkiej wspólnej pracy, albo nawet nieudolności piłkarzy, którzy nie potrafią odczytać wskazówek selekcjonera. Według tej wizji, Sousa przejmując kadrę pół roku wcześniej, zdołałby ugrać w tej grupie 7 punktów. Przejmując kadrę od razu po Nawałce, dzisiaj bilibyśmy się z Francuzami o miano głównego faworyta całej imprezy.

Reklama

Nie przeczę, jest w tym rozumowaniu trochę logiki, zwłaszcza, że podlanej obficie naszymi tęsknotami. Wiele razy oglądając Holendrów czy Hiszpanów wzdychaliśmy – a czemu my byśmy tak nie mogli. Spoglądając, jak podopieczni Jerzego Brzęczka piłkę dostają raz na kilkanaście minut, gdy rozpoczynają od środka po straconej bramce, zastanawialiśmy się – czy jesteśmy na to gówno skazani? Na tę podróbę piłki nożnej, na to bieganie pomiędzy Włochami czy Holendrami uprawiającymi nasz piękny sport? Gdy przychodzi ktoś, kto ratuje nas od tego antyfutbolu, plus jeszcze dodaje parę fajerwerków na koniec, chwytamy się go jak pijany płotu. I już go nie puścimy, bo tak mocno chcemy wierzyć, że wreszcie przyniesie nam futbolowe światło gry opartej na czymś więcej, niż “laga na Dawidka”.

Ale przecież jest w tym wszystkim też druga strona. Po tej drugiej stronie jest na przykład Kamil Jóźwiak. Absolutnie kluczowy przy dwóch straconych golach – ze Słowacją i na początku meczu ze Szwedami. To jest świetny chłopak, mocny skrzydłowy, fajny drybler, zaliczył przekozacką asystę oraz parę cennych zrywów do przodu. Ale dwukrotnie zamotał się w defensywie. Kosztowało nas to bardzo, bardzo drogo, nie ma chyba nawet sposobu, by określić jak wysoka była to cena, zwłaszcza wczoraj. Jóźwiak nie wystawił się na wahadle sam, umieścił go tam Paulo Sousa. Liczył, że wychowanek Lecha z przodu pokaże swoją wielką jakość, a z tyłu jakoś to będzie. Ta filozofia okazała się błędna – dwukrotnie nie udało się osiągnąć stanu “jakoś to będzie”, dwukrotnie straciliśmy na tym ryzykownym manewrze Sousy gole.

Nie chodzi naturalnie o to, by robić z Sousy czy Jóźwiaka głównych winowajców porażki na Euro. Chodzi o to, by pokazać pewne ciągi przyczynowo-skutkowe. Dlaczego graliśmy na wahadle zawodnikiem 11. zespołu Ekstraklasy, który w ubiegłym sezonie w bardzo wymagającej polskiej lidze strzelił jednego gola i dołożył do tego jedną asystę? Czemu na lewe wahadło wszedł prawy skrzydłowy? Jak daleko można się posunąć w naginaniu ludzi do wizji, zamiast choćby szczątkowego nagięcia wizji do ludzi? Czy jeśli później ci “nagięci” rozczarowują i zawodzą – jaką część winy ponosi “naginający”?

Jestem zakochany w 3-4-2-1, ale im dłużej w takim czy podobnym ustawieniu gramy, tym częściej widać, że są pewne luki przy wykonawcach. Zgadzam się z ujęciem: a gdzie tu są dociągnięcia, a gdzie my mamy wykonawców. Natomiast ustalmy: o wiele prościej w warunkach braku wykonawców jest próbować najprostszych środków. Nie masz na ciasto z truskawkami? Zjedz samą bułkę, a nie kupujesz zamiast tego pół truskawki i proszek do pieczenia. Mamy zresztą pewne porównanie, choćby z Czesławem Michniewiczem. W kadrze, gdzie potencjał miał nieco niższy od rywali, układał zespół pod ostrą defensywę. W Legii, gdzie od razu dostał kilku zawodników z charakterystyką wahadłowych, postawił na wahadła i bardzo ofensywną, momentami widowiskową grę. Mam przeczucie, że Sousa i w kadrze U-21, i w Legii, i w Podbeskidziu wprowadziłby swoje 3-4-2-1. I nie wiem, czy to jest dobra wiadomość.

To jest pewne ryzyko. Wyruszenie w drogę, która ma piękny cel, a i sama podróż jest przyjemna. Chcemy grać ładnie i skutecznie. Już zaczęliśmy grać ładnie, skuteczność jeszcze dołożymy. Ale nie dzisiaj, raczej też nie jutro. Dni mijają, gra jest ładna, cel jest ładny, ale skuteczności nadal trochę brakuje. Nic się nie zmienia miesiącami, miesiące zmieniają się w lata i zaczynasz się zastanawiać – może to ta pierwotna idea, ten pierwotny cel był zły? Może trzeba było iść na skróty, może trzeba było sobie oszczędzić tego pięknego eksperymentowania?

Z całego serca chciałbym wierzyć że nie. Chciałbym, by wygrał we mnie ten optymista, który kupuje siwego bajeranta. Zwłaszcza, że przecież są pewne symptomy, są pewne sygnały, jest remis z Hiszpanią. Ale zaraz odzywa się pesymista ze swoim naczelnym: “wygrał tylko z Andorą”. I znów króluje u mnie niepewność.

Reklama

Jedno jest jasne – nie dowiemy się, jeśli teraz nagle się wycofamy. Trzeba do końca eliminacji mundialowych sprawdzić, czy ten cały rozwój i nauka to faktyczny proces, czy tylko sousowe gadu-gadu. W najgorszym wypadku dowiemy się, że nie tyle wykonanie, co pomysł był niedobrany do reprezentacji Polski. Warto było za to spróbować.

***

Ostatnio to już niemal tradycja, no ale widzę tutaj zbyt dużo punktów stycznych, by o tym nie wspomnieć. Jak nie interesuje was kolejna analogia z ŁKS-em, to dziękuję za uwagę do tego miejsca i zapraszam jutro.

Reszcie opowiem, jak to wyglądało u nas w klubie. ŁKS też sobie zamarzył, że będzie grał ładnie. Będzie zatrudniał kolejnych szkoleniowców typowo pod ten cel, byli nimi Kazimierz Moskal czy Wojciech Stawowy. Początki były obiecujące, z każdym mogliśmy wygrać, każdemu strzelić kilka goli. Natomiast zdarzały się też gafy w defensywie. Jedna, druga, sto piętnasta. Z czasem ŁKS przestał być chwalony za fajną grę w piłkę i kolejną całkiem uroczą porażkę. zaczął być bardzo mocno krytykowany za grę obrony. Obaj szkoleniowcy zapewniali, że już nad tym pracują, że już zidentyfikowali błąd, teraz trzeba tylko to naprawić, teraz trzeba się pozbyć indywidualnych kiksów, które kosztują nas punkty.

Oczywiście nikomu niczego się naprawić nie udało, nadal całkiem ładna gra do przodu była nierozerwalnie związana z abstrakcyjną grą w tyłach. W klubie też to zauważono, więc z zadaniem ogarnięcia gry obronnej zatrudniony został Ireneusz Mamrot. Mamrot zapowiedział, że naprawi tyły, a przód utrzyma w dawnej formie, spokojna rozczochrana. Będzie pragmatyczniej, ale nadal fajnie, wszyscy zobaczycie. No i co? No nie było fajnie. Mamrot pozbawił ŁKS swoich atutów z otwartej gry do przodu, a defensywy i tak załatać nie zdołał. Spoiler: klub już stwierdził, że trzeba zawrócić na dawną ścieżkę, za Mamrota w roli pierwszego trenera zatrudniony został Kibu Vicuna, czyli przedłużenie myśli Moskala czy Stawowego.

Jaki z tego morał dla kadry? Najgorsze, co można zrobić, to zejść ze ścieżki w trakcie podróży. Bo może i faktycznie wchodzisz nie na tę górę, na którą powinieneś, może i faktycznie płyniesz nie do tego portu, do którego planowałeś. Ale już wejdź, dopłyń, skończ – i wtedy dopiero koryguj kurs. Innymi słowy – przekonajmy się najpierw na sto procent, czy siwy to bardziej siwy bajerant, czy bardziej siwy wizjoner. A wówczas będziemy w stanie osądzić i pomysł, i jego wykonanie. Dziś jest na to zwyczajnie za wcześnie.

Fot.FotoPyK

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Felietony i blogi

Komentarze

41 komentarzy

Loading...