Reklama

Jak Radomiak, Bruk-Bet i GKS Tychy w Ekstraklasie grały

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

13 czerwca 2021, 08:41 • 15 min czytania 15 komentarzy

Siedem sezonów. To doświadczenie w Ekstraklasie kandydatów do awansu z 1. ligi. Wszystkich trzech, łącznie, więc mówimy o sytuacji absolutnie wyjątkowej. To duża zmiana po latach, w których do najwyższej ligi wracały zespoły, które mogły się pochwalić mistrzowskimi trofeami w gablocie, albo miejscem w TOP 25 historycznego rankingu tych rozgrywek. Powiew świeżości? Jak najbardziej. Ale nie jest też tak, że w najwyższej lidze obejrzymy zupełnych kopciuszków.

Jak Radomiak, Bruk-Bet i GKS Tychy w Ekstraklasie grały

Sezon 2013/2014. Z głośników słychać charakterystyczny głos Krzysztofa Cugowskiego, a kiedy jego wokal dobiega ze stadionu, można w ciemno zakładać, że trwa święto Górnika Łęczna. Tak właśnie było, bo ekipa z Lubelszczyzny wywalczyła awans do Ekstraklasy. Razem z nią do najwyższej ligi wracał GKS Bełchatów. Niedawny wicemistrz Polski, ale jednocześnie klub, który na salonach błyszczał przez lekko ponad dekadę. Wynik górników ze wschodu był wtedy jeszcze skromniejszy: cztery sezony na szczycie, choć tylko w sensie hierarchii ligowej w Polsce, bo największym sukcesem łęcznian było 7. miejsce w mistrzostwach kraju.

Siedem lat temu po raz ostatni zdarzył się sezon, w którym w 1. lidze brylowały zespoły bez wielkiej ekstraklasowej przeszłości. W późniejszych latach w gronie beniaminków zawsze był ktoś historycznie mocny.

  • Zagłębie Lubin – dwukrotny mistrz Polski
  • Arka Gdynia i Wisła Płock – TOP 25 tabeli wszech czasów, zdobywcy Pucharu Polski
  • Górnik Zabrze – 14-krotny mistrz Polski, sześć Pucharów Polski
  • Zagłębie Sosnowiec – TOP 15 tabeli wszech czasów, czterokrotny zdobywca Pucharu Polski; Miedź Legnica – zdobywca Pucharu Polski
  • ŁKS Łódź – dwukrotny mistrz Polski, zdobywca Pucharu Polski
  • Stal Mielec, Warta Poznań – dwukrotni mistrzowie Polski

Na tle obecnych beniaminków – bo dwie ekipy z zestawu Bruk-Bet Termalica Nieciecza, GKS Tychy, Radomiak Radom na pewno do Ekstraklasy zawitają – to kapitalne wyniki.

Ale i nasze świeżaki mają w swojej krótkiej, ekstraklasowej historii piękne momenty.

Reklama

GKS Tychy – wicemistrz Polski 1976

Być trzy lata w Ekstraklasie i zdobyć medal – to duża sztuka. Zwłaszcza jeśli awans splata się z trzecimi urodzinami klubu. A spaść z ligi jako jej medalista i uczestnik europejskich pucharów? Też mocne. Kibice GKS-u na nudę narzekać nie mogli i nie ma co się dziwić, że w tamtych latach stadion w Tychach pękał w szwach. – Mając punkt przewagi nad Ruchem, podejmowaliśmy go na naszym boisku. Na kameralnym stadionie mecz oglądało 20 tysięcy widzów i atmosfera była niesamowita – opowiadał w „Sporcie” Marian Piechaczek, członek tamtej drużyny.

GKS Tychy w Ekstraklasie - statystyki

10, 15, 20 tysięcy. To normalna frekwencja na trybunach tyskiego klubu w sezonie 1975/1976. Każdy chciał zobaczyć jak GKS gra. A grał świetnie. Po rundzie jesiennej mógł się pochwalić domowymi zwycięstwami nad Wisłą Kraków i Legią Warszawa. – Nigdy wcześniej ani później takie piłkarskie cuda w tym mieście się nie działy. W 1976 roku w naszej lidze było kilku mocarzy z medalistami mistrzostw świata w składzie, ale wszystkich mógł pogodzić GKS Tychy – pisze Antoni Bugajski w książce “Był sobie piłkarz…”, w której opowiada historię Kazimierza Szachnitowskiego, najlepszego strzelca w historii klubu i jednego z bohaterów tamtego sezonu.

Nie byłoby jednak srebra tyszan bez partnera Szachnitowskiego z ataku, Romana Ogazy. To medalista olimpijski, reprezentant Polski. Po latach nazywany najlepszym piłkarzem, jakiego przyszło oglądać kibicom w koszulce GKS-u. – Można powiedzieć, że byłem jego asystentem, bo wiele bramek zdobył z moich podań, ale przecież bywało także odwrotnie. Niemal od pierwszego meczu bardzo dobrze się rozumieliśmy. Przychodząc do drużyny Roman miał być zawodnikiem, który odegra jedną z pierwszoplanowych ról. Dostał duży kredyt zaufania i trzeba powiedzieć, że nas nie zawiódł – opowiadał Szachnitowski w rozmowie z portalem “Nasze Miasto”.

Walka o tytuł była w tamtym sezonie niezwykle zacięta. Lider zmieniał się kilka razy, GKS czuł się jak na przejażdżce kolejką górską. – Po rundzie jesiennej byliśmy na drugim miejscu, mając tyle samo punktów, co Ruch Chorzów. Tak szliśmy do 19. kolejki, w której wykorzystaliśmy ich potknięcie i zostaliśmy liderami. Potem przegraliśmy z Ruchem 0:1, jednak odzyskaliśmy pozycję lidera w 23. serii spotkań. Po 25. kolejce mieliśmy dwa punkty przewagi nad Ruchem i cztery nad Stalą, która włączała się do mistrzowskiego wyścigu – relacjonuje w “Sporcie” Piechaczek.

I wtedy tyszanom wszystko zaczęło się sypać. Przyszła przerwa reprezentacyjna, zniknęła forma zespołu prowadzonego przez Aleksandra Mandziarę. Stal doskoczyła jeszcze bliżej, kiedy wygrała mecz bezpośredni (2:0). Cztery dni później Wisła Kraków zlała GKS 5:0, a potem wygraną w Tychach wyszarpało Zagłębie Sosnowiec (2:1). Tyski klub pokonał jeszcze Legię, dzięki czemu pozostał w grze o tytuł. Zdecydować miała ostatnia kolejka, a jej scenariusz był filmowy. Stal i GKS po 36 punktów. Wisła i Ruch po 35. GKS, który był o krok od mistrzostwa, w pewnym momencie spadł za podium. Co nam to przypomina…

Reklama

Szczecinianie wyrównali, spiker ogłosił, że spadamy na czwarte miejsce. Nie pozostało nam nic innego jak szturm – kontynuuje swoją opowieść obrońca tyszan. Szturm się udał. – W 89. minucie zawodnik Pogoni Jatczak przepuścił pod nogę piłkę, dopadł jej Ogaza, wjechał w pole karne i gdy minął bramkarza Pogoni, został złapany za nogę – czytamy w relacji z ostatniego spotkania. Tyle że GKS-owi nic to nie dało. ROW Rybnik przegrał ze Stalą Mielec 2:5. Stal została mistrzem dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu. Oczywiście – nie brakowało spekulacji i domysłów.

Piłkarze z Rybnika odgrażali się, że nie odpuszczą, że w ogóle nie ma mowy, że tytuł mistrza Polski będzie na Górnym Śląsku. Naprawdę im uwierzyłem. Dlatego później byłem rozczarowany, bo stało się coś odwrotnego – tłumaczy w książce Bugajskiego Szachnitowski.

1. liga w Fuksiarz.pl!

GKS Tychy wygra z ŁKS-em? Kurs 2,35!

Ale szukanie spisku jest raczej przesadzone. Stal Mielec rozjechała przecież ligowego przeciętniaka. Ta sama Stal, która chwilę później grała z Realem Madryt, dlatego tamten wynik nie wzbudza kontrowersji. Gorzej, że według wspomnień piłkarzy GKS-u, PZPN nawet nie przygotował dla nich medali, co musiało zaboleć. Tak samo, jak i kibiców zabolał fakt, że ledwie rok później srebrna ekipa się rozleciała. Nie osłodził tego nawet pucharowy dwumecz z FC Koeln, bo rewanż zagrano na Stadionie Śląskim, a nie w Tychach i znów można było gdybać, czy tyszanie nie napisaliby piękniejszej historii, gdyby zagrali u siebie. Bo Niemcy do tego stopnia bali się wpadki, że gdy doprowadzili do wyrównania, ich szkoleniowiec z radości wystrzelił w powietrze na ławce rezerwowych i rozciął sobie głowę, uderzając o dach. To były ostatnie podrygi srebrnej ekipy.

Za dużo było odcinania kuponów, za mało porządnej pracy. Latem bezsensownie pojechaliśmy do Ameryki (GKS udał się na tournée po USA i Kanadzie – przyp.). Traciliśmy czas, nie skupialiśmy się na piłce i doszło do katastrofy – analizował Szachnitowski.

Oczywiście nikt wtedy nie przypuszczał, że po 1977 roku Ekstraklasa wróci do Tychów tylko raz i to za sprawą przeciwnego tworu zwanego Sokołem, który był ewolucją Tygodnika Miliarder Pniewy. Niemniej to kawałek wspaniałej historii. Choćby z powodu takich smaczków, jak to, że tyszan do najwyższej ligi wprowadził trener Jerzy Nikiel, który w trakcie drugiej wojny światowej wylądował na Syberii. Albo jak historia o tym, jak GKS zimą 1976 roku robił za reprezentację Polski B i zmierzył się z Kuwejtem, który był wyraźnie rozczarowany, że wśród zawodników tyskiej drużyny nie ma Kazimierza Deyny.

Tak, może i GKS Tychy był w Ekstraklasie krótko, ale nie można się dziwić, że opowieści z tego pobytu są wspominane aż po dziś.

Radomiak Radom – jesienią o podium, wiosną o utrzymanie

O tym, że spadniemy z ligi, zadecydowano zimą w trakcie przerwy w rozgrywkach. Niestety, taki był wtedy układ wśród klubów ekstraklasy – te słowa Marka Wojdaszki to już radomska legenda. Radomiak w najwyższej lidze grał przez rok, ale i on dostarczył historii na lata. Niestety dla radomian stało się tak za sprawą przedziwnych okoliczności, w których „Zieloni” ligę opuścili. Chronologicznie wyglądało to tak:

  • 3. kolejka – niepokonany Radomiak na czele Ekstraklasy
  • 15. kolejka – Radomiak kończy jesień na 5. miejscu w tabeli
  • 26. kolejka – ok. dwa tygodnie przed końcem ligi Radomiak jest 10.
  • 30. kolejka – Radomiak zajmuje 15. miejsce, pierwsze spadkowe

Sam awans na ligowy szczyt nie był wtedy niespodzianką. Radomiak na początku lat 80. był czołową drużyną zaplecza. W 1982 roku pojechał nawet na tournée po Syrii, gdzie z powodzeniem imitowała polską kadrę. Piekielnie silną grupę wschodnią radomianie zakończyli wówczas na trzecim miejscu, pierwszy był Motor. Rok później Radomiak był już nie do zatrzymania – przegrał tylko cztery mecze, w trzydziestu meczach stracił zaledwie 13 bramek. Wspominamy o tym, żeby zaznaczyć, że choć “Zieloni” do Ekstraklasy wchodzili po raz pierwszy, to nie byli kopciuszkiem. I bardzo szybko to potwierdzili.

Jak było do przewidzenia, przewaga w tym pojedynku należała od pierwszych minut do miejscowych. Prowadzenie zdobył pozyskany z Górnika Zabrze Szymanek, golem bardzo efektownym. Gdynianie ograniczyli się jedynie do sporadycznych ataków. Sam mecz stał na średnim poziomie, a Radomiak zaprezentował się z jak najlepszej strony. Debiut zostanie zapamiętany na długo jako wspaniały spektakl sportowy – oceniała wygraną z Bałtykiem Gdynia (3:0) w 1. kolejce lokalna prasa. Potem lista skalpów tylko się powiększała. A to o mistrza, Lecha Poznań, a to o zdobywcę Pucharu Polski, Wisłę Kraków. Później przyszedł historyczny i pełen kontrowersji remis z Legią Warszawa.

Radomiak Radom w Ekstraklasie - statystyki

Odebrałem piłkę, zagrałem do Benesza, który wyszedł sam na sam. Bramkarz odbił piłkę, spadła mi pod nogi. Została praktycznie pusta bramka, był tylko Stefan Majewski. Walnąłem po długim, trafiłem w niego. Sędzia stwierdził, że w rękę i dał nam karnego (później okazało się, że był to błąd – przyp.). To był dziwny mecz, wyrównany, bo my się Legii nie baliśmy. Poszła akcja, Andrzej Buncol strzelił z pięciu metrów i było 1:1. Tyle że wtedy był spalonywspominał w rozmowie z nami Włodzimierz Andrzejewski, autor trzech bramek dla Radomiaka w Ekstraklasie.

Dwa tygodnie później w Radomiu sensacyjne poległ grający w europejskich pucharach Widzew Łódź. W ogóle stadion Radomiaka przy ul. Struga 63 był niezdobytą twierdzą. Prasa pisała, że beniaminek stał się groźny nawet dla najlepszych drużyn w kraju. Mecze w Radomiu wyglądały tak, jak wspomniane wcześniej spotkania w Tychach. – Ludzie siedzieli na ławkach poupychani jak śledzie, zajęli cztery maszty przygotowane na oświetlenie, okupowali ogrodzenie i drzewa. Nie licząc tych, którzy oglądali mecz z okolicznych budynków, szacuje się, że na stadionie zgromadziło się 20 tysięcy osób, a niektóre źródła podają nawet 22 tysiące – czytamy w książce “110 wydarzeń na 110-lecie Radomiaka”.

Po jesieni Radomiak tracił cztery punkty do podium, a piłkarze beniaminka byli powoływani do drugiej reprezentacji Polski. Jeśli w tamtych czasach istniało pojęcie “pompowania balonika” to balon o kolorze zielonym przypominałby raczej ten, który można podróżować, niż ten, którym ozdabia się urodzinowe imprezy.

To nas chyba trochę zgubiło. Wkradło się takie samozadowolenie. Z kolei trener Antoniak się podpalił, pojechaliśmy na obóz w góry. On był znany z ciężkich przygotowań, ale wtedy… Było bardzo ciężko. Tak jak mówię, wtedy dyskusji nie było, robiliśmy to, co kazał. Wyszło tak, że wiosną było dużo kontuzji. Na pierwszy mecz pojechaliśmy do Bałtyku i było jeszcze 0:0, a potem to się już rozlazło. Szkoda, bo ekipa była taka, że mogliśmy się utrzymać – to znów Andrzejewski.

Ciężko jednak myśleć o utrzymaniu, gdy w 16-zespołowej lidze nie wygrywasz dziewięciu meczów z rzędu. W dodatku Radomiak strzelił wtedy tylko trzy gole, w tym jednego z rzutu karnego. Oczywiście, po ograniu Wisły Kraków (jedyny zespół w Ekstraklasie, który nie urwał radomianom ani punktu), nadzieje jeszcze żyły. Ale powoli jasne stawało się, że walka o utrzymanie to będzie walka na noże. A w tamtych czasach wypadało mieć nie tylko niezłe ostrze, ale i równie mocne „plecy”. Zwłaszcza kiedy najważniejsze decyzje miały zapaść w ostatniej kolejce. Bo dobrze wiemy, jak w poprzednim stuleciu wyglądały niektóre sezony na finiszu.

1. liga w Fuksiarz.pl!

Radomiak - Korona BTTS Tak? Kurs 2,05!

Sprawy miały się tak, że Radomiak musiał wygrać z Górnikiem Wałbrzych i jednocześnie liczyć na wpadkę Bałtyku Gdynia, Lechii Gdańsk (punkt więcej) lub Śląska Wrocław, Pogoni Szczecin czy GKS-u Katowice (dwa „oczka” przewagi). Radomianie wygrali, ale zbyt wiele wyników ułożyło się nie po ich myśli.

  • Bałtyk Gdynia ograł zdegradowaną już Wisłę Kraków 3:2
  • Lechia wygrała ze Śląskiem, ale „bezpiecznie”, 3:2
  • Pogoń niespodziewanie urwała punkty walczącej o tytuł Legii Warszawa
  • GKS Katowice podzielił się punktami z Motorem

Skąd brały się spiski? “Echo Krakowa” pisało wprost, że po trybunach krążą plotki, że ktoś mecz puścił i Bałtyk wygra, bo zwycięstwa potrzebuje. Śląsk nie mógł przegrać wyżej niż jednym golem i bramkę na 2:3 zdobył tuż przed końcem meczu. – Sędziowie? Coś tam było, różnie bywało. Jedziemy do Sosnowca, wygrywamy do 80. minuty 1:0. Ostatnie minuty spotkania, Jan Urban strzela nam dwie bramki, przegrywamy 1:2. Mogliśmy jeszcze się utrzymać, Śląsk przegrał z Lechią, ale przegrał bezpiecznie, 2:3, strzelając gola w ostatnich minutach. Nie mogli przegrać więcej niż jedną bramką. Nam tej jednej bramki zabrakło, ale jak pan Wiesław Karolak panu Włodzimierzowi Ciołkowi ustawia trzy rzuty wolne na 16 metrze, to wiadomo, że w końcu trafi. Były takie mecze, ale ja nigdy nie byłem człowiekiem, który szuka drugiego dna – opowiadał nam Andrzejewski.

Ale nawet on “puszcza oczko”. Bo skoro mowa o dziwnych wynikach, to ciężko nie wspomnieć o tym, że Radomiak, który potrzebował wysokiej wygranej, żeby ewentualnie wyprzedzić np. ten Śląsk, wygrał akurat 5:1.

Rzecz jasna w Radomiu do dziś na sędziów, tak profilaktycznie, są szczególnie wyczuleni. Bo Radomiak tak jak GKS z momentem spadku stracił Ekstraklasę na zawsze. W międzyczasie musiał nawet stratować od IV ligi. Na szczęście dla „Zielonych” dziś w najwyższej lidze o “plecy” martwić się już nie trzeba. Chyba że chodzi o szczelną defensywę, bo w takim znaczeniu – jak pokazały Podbeskidzie, czy Zagłębie – mocne zaplecze zdecydowanie się przyda.

Bruk-Bet Termalica Nieciecza – historyczne podium

W przypadku “Słoni” trudno o tak barwne opowieści sprzed lat, bo Bruk-Bet historię ma znacznie krótszą. Przynajmniej tę związaną z piłką na wysokim poziomie. Z drugiej strony nie zapominajmy o tym, jaki szał wywołała ekipa z gminy Żabno samym wejściem do ligi. Przypominamy – pod Tarnów dotarła wówczas niemiecka ZDF, która nakręciła reportaż o beniaminku Ekstraklasy.

Podobnych treści nie brakowało też w polskich mediach. “Przegląd Sportowy” i wizyta Izabeli Koprowiak w Niecieczy.

– Gdyby nie państwo Witkowscy, to by tu się krowy pasły. A zamiast pastwiska mamy ekstraklasę. Jak będzie chciał, to nam tu i Cristiana Ronalda sprowadzi – mówi mężczyzna po czterdziestce, nieufnie spoglądając w naszą stronę. Z mieszkańcami Niecieczy nie jest łatwo porozmawiać o klubie. Zrazili się do dziennikarzy za żartobliwe komentarze, nieprawdziwe ich zdaniem materiały.

– Wszyscy mówią o tej kukurydzy. A w Stanach Zjednoczonych ten, kto ma pola kukurydzy, jest królem. Pokazali kiedyś w telewizji jedną krowę i koguta na studni. A czemu tych zadbanych ogródków, nowoczesnego gospodarstwa nie pokazaliście? Przecież ja, jako sołtys, robię teraz komasację, rewitalizację całej wioski, na wzór systemów niemieckich. Kanalizacja, internet, światłowody, wszystko tu mamy. Staramy się iść do przodu, a jednak ciągle mówią: no czemu na tej wiosce jest klub, który zagra w ekstraklasie – sołtys, jak i mieszkańcy, nie kryje rozżalenia”.

Prywatny klub, postawiony praktycznie od zera, który reprezentując niewielką miejscowość w około dekadę pokonuje drogę z Klasy A do Ekstraklasy. A potem zostaje jej liderem, bo taki obrazek…

Bruk-Bet Termalica Nieciecza liderem Ekstraklasy

… zapewne wisi w jakiejś ramce na klubowym korytarzu do dziś. Bruk-Bet Termalica Nieciecza nie jest zespołem, który w takiej sytuacji znajdował się na co dzień. Mimo wszystko jej bilans w Ekstraklasie jest przeciętny. 13., 8. i 15. miejsce. Za każdym razem więcej bramek straconych niż strzelonych. Zdecydowanie więcej. Ale jednak z tej przygody bije kilka promyków, które sprawiają, że na Bruk-Bet można spojrzeć jak na “najlepszy klub pod SŁOŃcem”. Tak zwany agrowpierdol spuszczony Legii to już absolutny klasyk.

“Do Niecieczy przyjechała dziś Legia. Naprzeciw siebie stanęły drużyny spośród których: jedna nie wygrała wiosną żadnego meczu, druga wygrała wszystkie, jedna w tabeli zsunęła się w okolice strefy spadkowej, druga szybko awansowała na pozycję lidera”pisaliśmy po tamtym spotkaniu, co tylko dodaje wagi tej wygranej. Nie zrozumcie nas źle: gdyby Bruk-Bet był w sztosie, to wciąż byłaby ogromna niespodzianka. Ale że nie był, to jedna z większych wpadek Legii w historii. Choć z drugiej strony, zamiast pisać o jednym meczu, możemy podsumować wszystkie trzy wypady stołecznej ekipy do gminy Żabno.

  • 3 mecze
  • 3 porażki
  • Bilans 1:6

W Niecieczy takich triumfów nie oglądało może 20 tysięcy widzów, ale niczego to nie zmienia. Mimo wszystko największym sukcesem okrzykniemy jednak erę Czesława Michniewicza. Krótką, bo krótką. Przerwaną w takim stylu, że pokusiliśmy się wtedy o zasłużoną szyderkę. Bo to ten trener jest odpowiedzialny za fotel lidera w gminie Żabno. To za jego kadencji “Słonie” przez tryptyk Lech, Lechia, Legia przemaszerowały tak, jakby to była armia Czyngis-Chana, a nie ekipa, w której – z całym szacunkiem – liderami byli Bartłomiej Babiarz, Vladislavs Gutkovskis czy Mateusz Kupczak.

Bruk-Bet Termalica Nieciecza w Ekstraklasie - statystyki

Po 3. kolejce drugie miejsce, po 6. trzecie, po 9. pierwsze, po 12. trzecie, po 15. trzecie. Czyli w połowie sezonu byli na podium. Po 18. kolejce trzecie miejsce, po 21. zaczęło się “psuć”, piąte miejsce. Po 24. piąte i w końcu w kolejce numer 26 spadli na szóste miejsce i pani prezes Niecieczy powiedziała dość. Trzeba zwolnić trenera. W następnym sezonie spadła z ligi. Przez większość pracy w Niecieczy trener Michniewicz zajmował miejsce na podium tabeli. Co to jest w ogóle za absurd, Termalica na podium. Oni nigdy potem nie zbliżyli się do tych osiągnięćto fragment “Stanowiska”, w którym przybliżaliśmy, dlaczego tamten okres faktycznie można zaliczać na plus.

Ale jest jeszcze jedna rzecz, za którą Niecieczę wyróżnimy. To klimat. Dla jednych przaśny jednak od wewnątrz, naprawdę wyjątkowy. Wystarczy spojrzeć na to z perspektywy piłkarza. Na przykład Jakuba Wróbla, który pochodzi z tych okolic i dostał szansę w lokalnym klubie.

Wszyscy mają z tego bekę, bo na mecze przychodzą ludzie ze wsi czy pracownicy Bruk-Betu, ale to nie znaczy, że są gorsi. Sam pochodzę z Żabna, to miasteczko, w którym żyje 5000 osób, każdy się zna. Idziesz do fryzjera i wszystkiego się dowiesz! Mieszkamy na jednej ulicy. Co mnie łapie za serce – można dostać tam bardzo dużo serdeczności, ci ludzie są uprzejmi, jest w nich dobroć. Doceniają to, co mają – mówił nam obecny napastnik Resovii.

Bez dwóch zdań: nigdzie w Ekstraklasie czy 1. lidze nie znajdziemy klubu, którego praktycznie wszyscy kibice mogą spotkać swoich idoli praktycznie dzień w dzień. Nawet w kolejce po zakupy na śniadanie.

1. liga w Fuksiarz.pl!

Bruk-Bet wygra do zera? Kurs 2,02!

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
2
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Betclic 1 liga

Komentarze

15 komentarzy

Loading...