– Wzięliśmy się bardzo mocno do pracy. Zaczynając od podstawowych rzeczy, czyli taktyki i dyscypliny w graniu. Sandecja w dziesięciu meczach straciła 29 bramek. Dlatego pierwsze co zrobiliśmy to poprawa gry w destrukcji. I to się opłaciło – powiedział Dariusz Dudek w ostatnim odcinku Weszłopolskich. Zapraszamy do lektury wywiadu z trenerem Sandecji Nowy Sącz.
Prowadził pan w pewnym momencie najlepszy zespół na świecie, a ostatnio jakaś zadyszka. Co się stało?
Nie sądzę, żebyśmy kiedykolwiek byli najlepsi i nie sądzę, byśmy złapali zadyszkę. Przypominam, że w niedzielę wygraliśmy mecz, a wcześniej mieliśmy passę siedemnastu meczów bez porażki. Ja staram się swoją pracę wykonywać rzetelnie, a od was zależą późniejsze oceny.
A jak pan ocenił te pierwsze problemy Sandecji? Trzeba było dotrzeć do głów zawodników, czy coś nie działało z taktyką, z ustawieniem?
Na pewno przejmując Sandecję w momencie, gdy ona w dziesięciu kolejkach zdobyła jeden punkt, dostrzegłem wiele problemów. To nie tak, że szwankował tylko jeden element taki jak taktyka. Oceniłem, że najważniejsze dla mnie jest, że spada jeden zespół, więc Sandecja na pewno pozostanie w 1. lidze. Byłem o tym od początku przekonany. Widziałem w szatni w miarę niezłą drużynę z niezłym zawodnikami. Dużo, dużo rutyny. Dawid Szufryn, Maciej Małkowski, Maciek Korzym – bardzo doświadczeni piłkarze. Ale było też dużo młodzieży. Wzięliśmy się bardzo mocno do pracy. Zaczynając od podstawowych rzeczy, czyli taktyki i dyscypliny w graniu. Sandecja w dziesięciu meczach straciła 29 bramek. Dlatego pierwsze co zrobiliśmy to poprawa gry w destrukcji. I to się opłaciło. W pierwszym meczu pod moją wodzą przegraliśmy 0:1 z Koroną Kielce, a później – jak dobrze państwo wiedzą – było siedemnaście spotkań bez porażki. Z meczu na mecz czuliśmy się lepiej fizycznie i psychicznie. Ciężka praca.
Tak biorąc pod uwagę pana karierę, miał pan z tyłu głowy czarne myśli? To był trudny moment dla pana po dwóch spadkach w jednym sezonie, a objął pan zespół znajdujący się w fatalnej formie i fatalnym położeniu w tabeli.
Gdy obejmowałem zespół z Nowego Sącza, większość ludzi skreśliła i mnie i Sandecję. Skazywano nas na spadek. Ale ja tylko podpowiem, że jestem byłym komandosem. Chyba jedyny jako trener mam takie doświadczenia. I mam duszę wojownika. Decyzja była trudna, ale przemyślana. Pewnie niejeden trener by się nie zdecydował na to, by objąć zespół, który przegrał dziesięć spotkań.
Miał pan inne propozycje?
Miałem dwie bardzo dobre oferty z 2. ligi i jeszcze jedną z 1. ligi. Ale to już jest za mną. Wybór padł na Sandecję. Przekonał mnie do tego Arek Aleksander, który jest prezesem, a wcześniej miałem okazję z nim grać. Czy bardziej on ze mną, bo to ja jestem starszy. Miałem pewność, że się dogadamy jeżeli chodzi o prowadzenie zespołu. Praktycznie w jeden dzień doszliśmy z prezesem do porozumienia. Wybrałem bardzo dobrze. Ale moment rzeczywiście był dla mnie trudny. Nawet wasz portal pisał, że z Sandecją będzie ciężko. Przypominano moje wyniki w GKS-ie Katowice i w Zagłębiu Sosnowiec. Ja muszę powiedzieć, że krzywdzące jest dla mnie mówienie, że spadłem dwa razy w jednym sezonie. Zrobiłem awans z Zagłębiem startując z ostatniego miejsca, po jedenastu kolejkach w Ekstraklasie odszedłem sam. W tamtym czasie chciałem wzmocnień i nasze drogi z prezesem się rozeszły. Trener Ivanauskas dostał dziewięciu nowych zawodników. Przypisywanie mi tego spadku jest krzywdzące.
Nie wstydzę się ani mojej pracy w Katowicach, ani drugiej kadencji w Sosnowcu. Zostawiłem ten klub na dziewiątym miejscu, a wziąłem go z piętnastego. GKS po moich transferach i po moim okresie przygotowawczym wygrał wszystkie mecze na wyjazdach. U siebie nam nie szła, bo tak duża presja jak jest w Katowicach potrafi przytłoczyć. Ale swoich wyników się nie wstydzę.
Nie wiem, czy dobrze pana zrozumiałem. Pan twierdzi, że tamten sezon gdy Zagłębie spadło z Ekstraklasy do 1. ligi a GKS Katowice z 1. ligi do 2. indywidualnie w pana wykonaniu był udany? Kiedy wszyscy ludzie mówią, że był bardzo zły?
Czy pan mi powie o tym, że ja spadłem dwa razy w tym samym sezonie, kiedy trener Ivanauskas prowadził zespół przez 26 kolejek?
A pan zostawiał Zagłębie Sosnowiec na bezpiecznym miejscu w tabeli?
Powiem szczerze – tak. Natomiast GKS Katowice to była dobra gra. Zwłaszcza w drugiej rundzie, gdy mogłem ściągnąć swoich piłkarzy i zrobić swoje przygotowania. Gdyby podliczyć tylko tę rundę, GKS byłby na szóstym miejscu w tabeli. Zgadza się, że kiedy przejmowałem tę drużynę, to mogło mi trochę brakować doświadczenia. Wtedy nie wziąłem pod uwagę, że gramy sześć spotkań co trzy dni włącznie z Pucharem Polski. Ale ostatecznie zabrakło mi tylko jednego punktu do utrzymania. Sami dobrze wiecie, że kiedy przychodziłem do Katowic, wszyscy mówili, że podejmuję się misji niewykonalnej. Okej, przegrałem, biorę to na klatę…
Obstawiasz najpopularniejsze zdarzenia sportowe? Chcesz dostać nawet 50% zwrotu stawki za przegrany kupon? Sprawdź Cashback bez końca na Fuksiarz.pl!
Kto tak konkretnie mówił? Mnie się wydaje, że GKS miał kadrę na walkę o awans do Ekstraklasy. Przynajmniej patrząc na wydatki na płace. Jakub Wawrzyniak, Adrian Błąd – całkiem niezła kapela jak na 1. ligę. Choć oczywiście spadek to nigdy nie jest wina jednego człowieka.
Mogę tylko powiedzieć, że gdyby Sandecja w tym sezonie spadła, to ja jestem za to odpowiedzialny. A nie trener Mandrysz. Ja to w ten sposób interpretuję i takie jest moje zdanie.
W przypadku GKS-u Katowice jednak tak pan do tematu nie podchodzi.
Ja zawiniłem i jestem odpowiedzialny za spadek GKS-u Katowice. Biorę to na klatę. To moja porażka. Natomiast za Zagłębie Sosnowiec proszę rozliczać włodarzy i trenera Ivanauskasa, bo to oni doprowadzili do spadku.
Tak tylko w ramach uzupełnienia – pozostawił pan Zagłębie na piętnastym miejscu, w strefie spadkowej.
Tego już nie pamiętam. Chyba miałem siedem punktów po jedenastu kolejkach.
Tak jest. Ale zostawmy już przeszłość, skupmy się na przyszłości. Kiedy Sandecja pod pana wodzą miała tę wspaniałą serię zwycięstw, łączono pana w zasadzie z każdym klubem, który aktualnie poszukiwał trenera albo przymierzał się do zmiany szkoleniowca. Są jakieś konkrety, czy nastawia się pan raczej na to, że będzie pracował w przyszłym sezonie w Nowym Sączu?
Powiem tylko tyle, że dopóki nie wszystkiego na papierze, nie warto o tym mówić. Chcę zrobić jak najlepszy wynik w Nowym Sączu.
Pan sam o sobie powiedział, że jest trenerem-strażakiem. Nie obawia się pan tej łatki „motywatora”? Jaki pan ma pomysł na swój rozwój trenerski? Z jakiej szkoły chce pan czerpać, gdzie się pan wybiera na staże?
Dla mnie każdy rok w 1. lidze jest rokiem wyjątkowym. Zawsze chciałem być trenerem – od początku chciałem zrobić UEFA Pro, skończyłem również pięcioletni AWF w Katowicach. Choć nie musiałem go robić, ale chciałem się rozwijać jako trener. Miałem ułatwione zadanie, żeby być na różnych stażach. Takie możliwości miałem przez mojego brata – w Rotterdamie, Madrycie czy Liverpoolu. Kiedy robiłem staż związany z uzyskaniem licencji UEFA Pro, obserwowałem Brendana Rodgersa z Liverpoolu. To były takie czasy, w których zupełnie inaczej patrzyłem na piłkę. Jako były zawodnik, a nie jako trener. W tej chwili – będąc na takich stażach – zwracam uwagę na zupełnie inne elementy. Interesują mnie szczegóły. Wcześniej moją uwagę przykuwał taki typowy coaching, relacje trenera z piłkarzami. Dzisiaj chcę dowiedzieć się jak najwięcej o treningu, taktyce, ustawieniu. Ostatnio byłem u Michała Probierza, u Darka Żurawia. Miałem okazję zobaczyć, jak oni pracują. W Lechu Poznań byłem dopuszczony do treningów i do odpraw. Byłem też u mojego przyjaciela Marcina Brosza w Górniku Zabrze. Podpatrywałem najlepszych polskich trenerów. Chcę się cały czas rozwijać.
***
Cały odcinek Weszłopolskich – polecamy.
fot. NewsPix.pl