Reklama

Mamrot i Jagiellonia? Małżeństwo z rozsądku

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

05 czerwca 2021, 11:29 • 5 min czytania 18 komentarzy

Razem przeżyli dobre chwile (wicemistrzostwo, finał Pucharu), razem mierzyli się z wypaleniem związku, obie strony miały do siebie uzasadnione pretensje. A potem podziękowały sobie za wspólnie spędzony czas i poszły w swoje strony. Ale zarówno Mamrot, jak i Jagiellonia, nie mogą powiedzieć o sobie, że wygrały to rozstanie. Tu nie było zwycięzców, byli sami ranni. A teraz, po kilku nieudanych próbach, stworzą klasyczne małżeństwo z rozsądku. Tylko czy małżeństwa z rozsądku mają sens?

Mamrot i Jagiellonia? Małżeństwo z rozsądku

Ireneusz Mamrot – źle poprowadzona kariera

Ireneusz Mamrot miał wszystko, by awansować do roli trenera premium. Przyszedł do Jagiellonii jako fachowiec, który broni się długoletnią pracą na poziomie pierwszej ligi. W Chrobrym śmiano się nawet, że jest polskim Fergusonem. Jagiellonia miała być dla niego życiową szansą. I koniec końców – choć został pogoniony – wykorzystał ją. Przy negocjacjach z kolejnymi pracodawcami miał w swoich rękach sporo kart, którymi mógł dyktować warunki i na mało perspektywiczne oferty odpowiadać „nie, dzięki, poczekam na coś lepszego”.

Mógł liczyć na solidny klub z Ekstraklasy, z porównywalnymi ambicjami, co Jagiellonia? Oczywiście, że tak. Może jeszcze nie na Legię czy Lecha (choć dlaczego nie?), ale na takie Zagłębie, Śląsk, Lechię czy Pogoń? Prędzej czy później dostałby telefon od kogoś, komu zależy na czymś więcej niż przetrwanie w okolicach dziesiątego miejsca. Nie musiał degradować się do roli strażaka. Nie musiał być gościem, który bierze wszystko, co mu podsuną pod nos.

Mamy wrażenie, że Mamrotowi nie pomógł głód pracy. Zamiast czekać na telefon i przebierać w ofertach, przejął… nie chcemy powiedzieć, że pierwszą-lepszą drużynę, bo byłoby to bardzo krzywdzące dla Arki. Ta misja miała podstawy, ale tylko patrząc w szerokiej perspektywie. Szanse na utrzymanie klubu były bardzo małe, Mamrot przychodził raczej z myślą o przebudowie Arki pod rządami nowego właściciela i szybkim powrocie na salony. Przyjął projekt długofalowy, z którego śmietankę mógł spić najwcześniej za 1,5 roku. Sam zdegradował siebie do roli trenera pierwszoligowego.

Reklama

W Arce nie wyszło. Mamrot nie potrafił dogadać się z Kołakowskim, Kołakowski nie potrafił dogadać się z Mamrotem. Zamiast awansu z miejsca bezpośredniego, przed Arką kreśliła się wizja walki o baraże. I wtedy, gdy już został pożegnany, znów nie zamierzał czekać. Znów przyjął pierwszą w miarę poważną ofertę, która się nadarzyła.

Znów z pierwszej ligi.

W ŁKS-ie Mamrot najbardziej popsuł swoje CV. Łódzki klub, zatrudniając trenera-pragmatyka, jasno dał do zrozumienia, że na chwilę zmienia swoją koncepcję. Nie zależy mu na hiszpańskiej grze i fajerwerkach, które za Stawowego, owszem, mogły się podobać, ale na dłuższą metę nie przyniosły oczekiwanych wyników, nawet mimo tego, że ŁKS wszedł w pierwszą ligę z buta. Mamrot miał być człowiekiem, który nie zabije tego ofensywnego sznytu, ale też mocniej postawi na defensywę. Zamiast grać na 4:3, wybierze spokojne 1:0. W Łodzi można było usłyszeć, że nawet nie pracują na treningach nad atakiem, a w kółko tłuką grę w obronie.

I znów – porażka na całej linii. ŁKS nie dość, że nie wyeliminował żenujących baboli pod swoją bramką (mecze z Miedzią i Arką…), to jeszcze zabił wszystko to, co mogło się w jego grze podobać. Wcześniej łodzianie grali pięknie, ale nieskutecznie. Wiosną grali brzydko i nieskutecznie.

Jagiellonia – stracone dwa lata

Największy zarzut do Mamrota jesienią 19/20? Gra w kratkę. Jagiellonia nie potrafiła złapać stabilizacji – raz wygrywała, raz przegrywała. Następca trenera z Trzebnicy błyskawicznie osiągnął stabilność. I głównie przegrywał.

Iwajło Petew miał na papierze CV, którym nie mógł się pochwalić żaden inny trener w Ekstraklasie. Budowanie potęgi Łudogorca, z którym zdobył mistrzostwo będąc beniaminkiem. Dinamo Zagrzeb. Omonia Nikozja. Reprezentacja Bułgarii. Trochę inny świat, do którego nasi rodzimi szkoleniowcy nie mają jeszcze dostępu.

Reklama

Wiosną zawiódł, a potem odszedł z Jagiellonii, na czym Jaga musiała ucierpieć także finansowo. Petew chciał zrobić w składzie czystkę, a w klubie stwierdzono, że łatwiej wymienić jednego trenera, który w dodatku zawodzi, niż kilka filarów drużyny. Jagiellonia zwolnieniem Mamrota, delikatnie sprawy ujmując, nie uratowała sezonu. Pod Petewem zakończyła go na ósmym miejscu.

I do żadnej kadrowej rewolucji nie doszło. Jagiellonia uznała, że nie będzie bawić się w żadne sezony przejściowe i zaatakuje czołówkę 20/21 tym, co ma. Czyli całkiem solidnym składem, w którym nową iskrę miał wzniecić Bogdan Zając, dla którego Jaga była pierwszą szansą w roli trenera-sternika. Jak na dłoni widzimy tu miotanie się w wizji rekrutacji szkoleniowca – obcokrajowca z bogatym życiorysem zastąpił Polak-debiutant. I znów – to kolejny kompletny trenerski niewypał. Nie przesądzamy, że Zając powinien dać sobie spokój z trenerką, natomiast okresem w Jagiellonii w żaden sposób nie uwiarygodnił swojej postaci – od stylu gry, przez wybory personalne, po ludzką stronę tej pracy (niewytrzymywanie ciśnienia na konferencjach i ciągłe wojenki z dziennikarzami).

Małżeństwo z rozsądku

Ani Mamrot nie poprowadził dobrze swojej kariery, ani Jagiellonia nie znalazła trenera, który dałby jej choćby tyle, co schyłkowy Mamrot. Jagiellonia zwalniając go miała szereg zastrzeżeń. Dopiero kolejne miesiące pokazały, że jednak da się trafić z trenerem znacznie gorzej.

Mamrot może podziękować Petewowi i Zającowi, bo to głównie dzięki nim wraca do Ekstraklasy. Po sezonie – niezależnie od awansu bądź jego braku raczej nie zostałby dłużej w Łodzi – już nie byłby tak rozchwytywanym trenerem. A i sam szkoleniowiec kierował do Jagiellonii sporo zarzutów, choćby w naszym wywiadzie, gdy narzekał na to, że w klubie nie ma działu skautingu i analityka. Niedawno Jagiellonia zadbała o to, by taki dział utworzyć. I pewnie to też w jakiś sposób zachęciło trenera, który pierwszą pracę w Jagiellonii kończył z poczuciem, że nie jest to najbardziej profesjonalny klub świata. Mamrot przyznaje się do błędu – jednak chce pracować w klubie, który wcześniej nie stworzył mu odpowiednich fundamentów. Jaga przyznaje się do błędu – zatrudnia trenera, którego nie tak dawno temu oceniła negatywnie.

Mniej więcej dlatego sądzimy, że żadna ze stron nie wygrała rozstania i dopiero szersza perspektywa sprawiła, że Mamrot i Jaga stwierdziły: – A może razem nie było tak źle?

Pytanie tylko, czy to nie myślenie życzeniowe, że skoro kiedyś było całkiem nieźle, to teraz też nie będzie inaczej.

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

18 komentarzy

Loading...