Gdańsk ma swoją historię, dlatego mam nadzieję, że nie dopatrzycie się nadużycia w tym porównaniu – Żółta Łódź Podwodna przejęła miasto. Villareal wygrał i boiskowo, i melanżowo. Sprawdziliśmy, jak wyglądał od środka drugi w historii finał Ligi Europy na polskiej ziemi. Drugi – dodajmy – wygrany przez Unaia Emery’ego.
*
– Jak myślisz, kto wygra? – pyta mnie podczas rozmowy jeden z kibiców Villareal.
– Nie wiem, wszystko mi jedno. Jeśli miałbym komuś kibicować, to wam, bo bawicie się jakieś trzy razy lepiej.
– Szczerze? Mi też wszystko jedno! Manchester, Villareal, jakie to ma znaczenie? Jesteśmy tu dla imprezy! Zabawa!
*
Tak żółto-niebieski Gdańsk nie czuł się nawet w momencie, gdy Przemysław Trytko mówił słynne słowa o Arce, która miała rządzić w Trójmieście. Po lokalnych derbach ostatnimi czasy gdynianie – delikatnie sprawę ujmując – niekoniecznie mieli powody, by chodzić z wyprostowaną piersią po „wrogim” mieście, zalewając je swoimi barwami. Musiał przyjechać Villareal. I pomalował Gdańsk na żółto i na niebiesko.
– Chyba przyjechało więcej Hiszpanów, co? – zastanawiał się w zasadzie każdy, kto znalazł się w środę na mieście. Mityczna przewaga optyczna była zdecydowanie po ich stronie. Procent posiadania barw określilibyśmy na 75% do 25%. A przecież Hiszpanów przyjechało tyle samo, co Anglików – po dwa tysiące kibiców z każdego kraju.
Hiszpanie zlatywali do Gdańska już od poniedziałku i raczyli się urokami miasta. Anglicy? Typowe przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem przegrałem. Jako że Wielka Brytania nie znajduje się w strefie Schengen, przyjazd w poniedziałek czy wtorek wiązałby się – tak mówią przepisy – z kwarantanną. Czyli nie miałby za dużego sensu. Polskie władze – chcąc godnie przyjąć gości – zdecydowały nie wysyłać na kwarantannę każdego, kto przekroczy granicę w środę i zamierza wylecieć od razu po meczu. Podczas, gdy Hiszpanie poszli po finale na miasto balować, Anglicy pospieszyli na lotnisko, wsiedli w loty czarterowe i wrócili do siebie.
Gdzie… czeka ich kwarantanna zaordynowana przez brytyjskie organy. Każdy powracający z finału kibic musi oddać się w Anglii na dziesięciodniową izolację. Chyba że wykona po pięciu dniach test. Jeśli okaże się on negatywny – wychodzi na wolność, ale no właśnie – dopiero po tych pięciu dniach. Test trzeba wykonać przed wylotem, po powrocie, po dwóch i ośmiu dniach kwarantanny i – jeśli chce się skrócić izolację – jeszcze jeden w międzyczasie. Każdy test to jakieś sto funtów wydatku, a trzeba przecież doliczyć do tego przelot i płynny ekwipunek kibica – koszty robią się całkiem spore. Finał Ligi Europy nie był dla Anglików tanią rozrywką.
*
Styl kibicowania Hiszpanów? Kapitalny. Scenka z autobusu jadącego na stadion. Wsiadają kibice Villareal, ja i jeden sympatyk Manchesteru United – ubrany wprawdzie incognito, lecz szybko zostaje rozpoznany przez fanów Villareal. Reakcja hiszpańskich kibiców? Biorą go do środka i z uśmiechem na ustach śpiewają:
– Puta United, puta United!
Zero agresywnego tonu, zero zamiaru obrażenia kibica z drugiego obozu. Wesoła zaczepka, za którą idzie poklepywanie po plecach, stukanie się butelkami, wspólna zabawa.
Kibice zgromadzili się w centrum, okupili raczej okolice Fontanny Neptuna, ale nie będzie przesadą stwierdzenie, że atmosferę meczu było czuć w każdym zakątku Gdańska. Drobna sprawa, ale jakże budująca atmosferę – flagi na lampach. Rozwieszono ich w całym mieście aż dwa tysiące. Tysiąc z logo finału Ligi Europy i po pięćset z herbami obu klubów.
Tę flagę przywiesili akurat sami kibice Villareal – rosyjska babuszka przybrana w żółte barwy hiszpańskiego klubu.
Gdy już złapiesz szczęście, trzeba je mocno trzymać w garści.
*
Spotykamy się ze Zbigniewem Weinarem, koordynatorem finału Ligi Europy w Gdańsku.
– Czuć, że tu odbywa się mecz. Jest atmosfera święta.
Spodziewaliśmy się tego od razu, jak dowiedzieliśmy się, że jedna drużyna będzie hiszpańska. W 2012 roku, podczas Euro, mieliśmy Hiszpanię, Włochów, Irlandię i Chorwację. Hiszpanie od samego początku nakręcili wspaniałą atmosferę. Teraz mamy powtórkę z rozrywki. Może trochę w mniejszej skali, ale jest fajnie, wesoło. Hiszpanie są strasznie nakręceni tym przyjazdem. To ich pierwszy finał, wiedzą, że będą się czuć bezpiecznie. Incydenty mogą się zdarzyć, ale zadbaliśmy o to, by wyjeżdżali stąd weseli i zadowoleni.
– Mogą się czuć jak u siebie też za sprawą flag.
To pomysł, który mieliśmy jako jedyne miasto przy organizacji Euro. Wszystkie szesnaście krajów miało u nas swoje flagi. Zdarzało się, że przedstawiciele danej nacji używali konkretnej lampy z ich flagą jako miejsca spotkań. To serdeczne i miłe przywitanie. Także autobusy i tramwaje są zdobione flagami finalistów. Zrobiło to fajne wrażenie. Czują się przywitani.
– Cała logistyka to też wiele rzeczy do dopięcia, Anglicy przylecieli na jeden terminal, Hiszpanie na drugi.
Musieliśmy być przygotowani na sytuację, w której do finału trafiają dwa zespoły, które się nie lubią. Wtedy trzeba byłoby zastosować pewną segregację. Oczywiście w wypadku tych dwóch drużyn to tylko konsekwencja naszego planu, bo zagrożenia żadnego nie ma. Wszystkie loty czarterowe muszą mieć przypisane swoje autokary, które zabierają kibiców pod stadion, a później tymi autokarami wracają. Przygotowaliśmy też autobusy wahadłowe, które podwożą kibiców w dwa centralne punkty miasta. Później, około 17:30, znowu odwożą one kibiców na stadion. Dodatkowo jest specjalny tramwaj, który będzie zawoził pozostałą publiczność.
Zbigniew Weinar – koordynator Gdańska ds. finału Ligi Europy
– Jak pan skomentuje to wtorkowe zachowanie kibiców Lechii? Niestety – obrazki obeszły świat.
Trudno powiedzieć, czy to byli do końca kibice Lechii Gdańsk. Każdy może krzyknąć „Lechia”, choćby po to, by doprowadzić do prowokacji. Jest to wszystko sprawdzane. Na pewno to niemiła sprawa, na szczęście nic się nie stało tym osobom. To były takie przedbiegi, może mieliśmy za mało patroli. Obyśmy wszyscy szybko zapomnieli i pamiętali tylko o fajnych chwilach, które świętowaliśmy z kibicami obu zespołów.
– Co było największym wyzwaniem podczas organizacji finału?
Sprawy covidowe. Miesiąc temu nie byliśmy pewni, czy mecz się w ogóle odbędzie. Istniało zagrożenie, że jeśli będzie przy zamkniętych trybunach, zostanie przeniesiony. UEFA zależało, by kibice chociaż częściowo mogli obejrzeć mecz. Za tym poszła logistyka. Dwa tygodnie temu były o wiele większe obostrzenia, a więc musieliśmy zapewnić więcej autobusów, by bezpiecznie transportować kibiców zgodnie z panującymi limitami. Tak się złożyło, że zostało to złagodzone. Ostatni problem to testy dla Anglików. Nie należą do Schengen, więc ich testy nie są ważne w Polsce. Musieliby odbyć kwarantannę. Zostało wydane rozporządzenie, że testy posiadaczy biletów też będą obowiązywać w Polsce. Wyzwań było dużo, ale to była naprawdę fajna przygoda. Wiele osób zaangażowanych w organizację pracowała także przy Euro. Gdy UEFA przyjechała do nas trzy lata temu na wizytę, zobaczyła, że ma partnerów, którzy doskonale znają się na swojej robocie. Ten mecz będzie transmitowany do 80 krajów, szacuje się 300 milionów widzów. Przez trzy lata każdy pojedynczy mecz Ligi Europy był poprzedzany reklamą Gdańska. Dla miasta to naprawdę niesamowita promocja.
Godzina 14:30, miasto powoli opanowane przez kibiców Villareal.
Później pojawił się nawet element pirotechniki.
*
– Jechaliśmy z Wrocławia. Było nas czterech, mieliśmy w przedziale dwie inne osoby. Zapytaliśmy, czy chcą się z nami napić piwa. Jeden pan powiedział, że bardzo chętnie. Po trzecim piwie powiedział: „jak ja tego potrzebowałem, dziesięć lat nie czułem tego smaku w ustach!”. Przeraziliśmy się, że trafiliśmy na alkoholika, który wróci do nałogu. Na szczęście nasz towarzysz po prostu dopiero co wyszedł z więzienia.
*
– Zapłaciłem bardzo dużo, kupiłem bilet z drugiej ręki za 1500 złotych. Niemało, ale jestem fanem United, więc bardzo szybko zapomniałem o tych pieniądzach. Pewnie bym się nie zdecydował, ale jestem zwariowany na punkcie Manchesteru. Bilety były pomiędzy 1300 a 2000 złotych.
*
MUSC to stowarzyszenie kibiców Manchesteru United. Ponad połowa jego członków obejrzała finał Ligi Europy. Spotykamy się na mieście wypijając wspólnie piwerko, a członkowie stowarzyszenia tłumaczą, dlaczego warto być zrzeszonym kibicem.
Agnieszka: – Mamy około 250 członków. Trwa nabór, więc do końca maja można wysyłać deklaracje, informacje są na naszej stronie. Jakie płyną z tego przywileje? Możemy się spotkać w takim gronie, jak dzisiaj. Dostajemy przydział na bilety na Old Trafford, które są konkretnie na ciebie, a nie przypadkową osobę. Chcesz jechać na derby? Nie ma problemu, wiemy, że bilety będą, wszystko jest zaplanowane kilka tygodni wcześniej, na spokojnie można ogarnąć wyjazd.
Mateusz: – Nikt nie musi przepłacać kupując coś w stylu „wyjazdy na mecze Manchesteru United”, które są organizowane za astronomiczne pieniądze.
Agnieszka: – Ponad połowa naszych członków będzie dzisiaj na finale.
Michał: – W zasadzie każdy, kto chciał, dostał od klubu bilet w cenie nominalnej, bez przepłacania.
Jak to ogarniacie? Było losowanie dla Polaków, ale wiadomo, że nie każdy wylosował.
Agnieszka: – Było 2000 biletów dla kibiców United. Dużym problemem jest to, że wracając na Wyspy czeka nas kwarantanna. Napisałam szybkiego maila do osoby, która zajmuje się stowarzyszeniami z prośbą o dodatkowe bilety. Odpisała, że raczej wszystko wyprzedadzą. Ale po drugim kontakcie okazało się, że jesteśmy w stanie te bilety dla nas ogarnąć. Przez kwarantannę nie było aż tak dużego zainteresowania.
Michał: – Zdarzało się też, że nawet jak ktoś miał bilet, to klub był w stanie wysłać kolejne, by ta osoba przekazała znajomym.
Mateusz: – Ja też dostałem dwa.
Michał: – Bilety z drugiej ręki chodziły po grubo ponad tysiąc złotych. Ja mam na bilecie napisane 65 euro i dokładnie tyle zapłaciłem.
Jak wygląda sprawa przylotu z Anglii i kwarantanny?
Agnieszka: – Ja akurat nie leciałam czarterem wynajętym przez United, ale klub zrobił super rzecz – czartery zwykle są drogie, a oni powiedzieli, że każdy dostanie dofinansowanie 200 funtów. Zamiast płacić 400, zapłacili 200. Kwarantanna? Musimy zrobić test przed wylotem do Wielkiej Brytanii, potem w drugi i ósmy dzień kwarantanny. No i musimy siedzieć w domu dziesięć dni. Można z tej kwarantanny zejść po pięciu dniach, ale to kolejny test. Sporo osób przez to zrezygnowało.
*
Piotrek? Super gość.
Na Moście Zielonym znalazła się makieta pucharu Ligi Europy.
Neptun opanowany przez United.
To nie było wcale takie oczywiste, że finał Ligi Europy odbędzie się w Gdańsku. Jeszcze miesiąc temu nie było oficjalnej informacji. Mówiło się, że jeśli do finału awansuje Arsenal, mecz może być przeniesiony na Wembley. Przeniesiony – po raz kolejny.
Pierwotnie mecz miał się przecież odbyć 27 maja 2020 roku. Wiadomo, jaka była sytuacja, wiadomo, jakie były (są) czasy. Początkowo przeniesiono go na 24 czerwca. Gdy wiadomo było, że i ta data nie wypali, mówiono o końcówce sierpnia. UEFA wtedy jeszcze nie chciała organizować finału z udziałem publiczności.
Zatem tak w Gdańsku, jak i PZPN-ie, przychylano się do opcji oddania organizacji finału komuś innemu. Rok temu wchodziła w grę wyłącznie gra bez kibiców, każdy z polskich podmiotów wyszedł więc z założenia, że lepiej zaryzykować, zorganizować za rok, wtedy na pewno sytuacja się poprawi. Skorzystała Kolonia, która zorganizowała finał przy pustych trybunach.
Gdańskowi ryzyko się opłaciło, chociaż rok temu pewnie spodziewano się, że ostatni mecz Ligi Europy zostanie rozegrany przy komplecie widzów. UEFA wymagała, by zostali wpuszczeni kibice, więc dobre i to, że udało się zapełnić 25% trybun.
*
Logistycznie wszystko jest zorganizowane rewelacyjnie. W centrum czekają na kibiców autobusy, które odjeżdżają do kilka minut. Gdy docieramy na stadion, nasuwa nam się pytanie retoryczne, z którym ciężko będzie polemizować.
Mianowicie – czy istnieje w Polsce ładniejszy stadion niż ten w Gdańsku?
Wiadomo, że nie.
Tak jak na mieście górowali kibice Villareal, tak na stadionie zarysowała się przewaga czerwonych koszulek. Głównie za sprawą „neutralnych” kibiców, wśród których odbyło się losowanie biletów. Manchester United ma w Polsce szerokie grono sympatyków, widać to było dziś na trybunach.
Mecz był jaki był – to już widzieliście na własne oczy. A czy dopasowała się do niego atmosfera? Raczej tak. Kurczę, niby głupio kręcić nosem, przecież jesteśmy wyposzczeni jakiejkolwiek piłki z kibicami, nie mieliśmy jej przez długie, długie miesiące. Ale podczas spotkania nie czuliśmy się jak podczas jakiegoś wielkiego święta. Zapełnienie tylko ćwierci krzesełek zrobiło robotę, atmosfera była dość letnia.
Próby dopingu oczywiście były, ale ciężko zorganizować się w sytuacji, gdy każdy stoi oddalony o kilka krzesełek. Gdy jakiś sektor inicjował przyśpiewkę, drugi nawet ją na moment łapał, ale po paru sekundach śpiewy się rozpraszały.
Drobne obrazki, które wyłapałem z trybun? Villareal na godzinę przed meczem wychodzi w dresach – piłkarze mają luzik, bawią się piłką, współgrają z kamerami, współgrają z kibicami. Manchester jakby spięty, w garniturach, ze znacznie mniejszym luzem. Zresztą po cieszynce Cavaniego – a w zasadzie jej braku, Urugwajczyk złapał piłkę i postawił na środku boiska – było widać, kto tu ma na sobie większą presję oczekiwań. Villareal na boisku się nie bawił – co to to nie. Ale podchodził do sprawy bardziej żywiołowo. Gdy Albiol strzelił karnego w konkursie jedenastek, cieszył się tak, jakby trafił właśnie gola na 2:1. Cała ławka Hiszpanów stała w objęciach, różnymi gestami prosiła kibiców o doping, podczas gdy Manchester był w trybie „kolejny dzień w robocie”. Sam mecz może rozczarował, dogrywka się dłużyła, ale karne wynagrodziły wszystko. 11:10 – ludzie kochani, czy kiedyś doszło w ogóle do serii karnych, w którym dopiero dwudziesty drugi zawodnik skapitulował?
*
Wszystko odbyło się perfekcyjnie, jest tylko jeden incydent, o którym – niestety – trzeba wspomnieć. Wiecie co? Każdy kibic, który po tym wypadzie wróci do Hiszpanii czy Anglii, będzie miał kapitalne wspomnienia (no, może poza tymi, którzy zostali zaatakowani). Widział kraj, który godnie ugościł. Widział piękną gdańską starówkę, która robi wrażenie. Odwiedził fajne knajpy, pił dobre piwo, a na koniec udał się na robiący wrażenie stadion.
A więc mamy jakieś cztery tysiące zadowolonych widzów, którzy przybyli do Gdańska. I jednocześnie znacznie szerszą grupę, idącą w miliony, która zna kulisy finału Ligi Europy wyłącznie z mediów. I ta druga grupa będzie miała przed oczami w pierwszej kolejności bandę troglodytów, która uznała, że będzie bronić murów swojego miasta.
Kibole Lechii Gdańsk zaatakowali sympatyków Manchesteru United, taranując przy tym lokal.
Cytując klasyka „Prawdziwy kibol nie wie co to strach. On w ogóle nic nie wie”. pic.twitter.com/8ooNXTjCMq
— Janek 🤠 (@Jvnek90) May 25, 2021
Sam kiedyś – będąc kilka lat temu nad morzem na wakacjach – dostałem od kibiców Lechii ofertę zdjęcia koszulki, w której właśnie paraduję. Była to koszulka Górnika Łęczna (Górnika Łęczna!!!).
– Kolego, ale dlaczego nas prowokujesz? Ale wiesz, że jeśli za chwilę nie zdejmiesz tej koszulki, to my się zdenerwujemy?
Ciekawe, czym wczoraj sprowokowali kibice United. Także ośmielili się nałożyć barwy swojego zespołu? A może – o zgrozo – pozwolili sobie na przyśpiewkę w języku angielskim? Nie daj Boże mogli robić jeszcze inne haniebne rzeczy – na przykład pić piwo w gdańskiej knajpie, opijać trójmiejskie lokale z najlepszego trójmiejskiego piwa.
Lechiści – brawo, obroniliście nas przed wrogimi siłami, czujemy się bezpieczni!
Chyba pokazaliśmy się na tyle dobrze, że możemy puścić ten incydent w niepamięć i potraktować go jako pewną rysę, która nie przekreśla całości.
Bo wszyscy, tak po prostu, dobrze się bawili.