Kiedyś Polacy walczyli o Europę nad Anglią, dzisiaj Anglicy walczą o Stary Kontynent w Polsce. Oczywiście – w piłkarskim znaczeniu. Faktem jest jednak to, że zwycięstwo w Lidze Mistrzów kluby z Premier League mają w kieszeni, więc żeby zgarnąć pucharowy dublet, muszą dziś wygrać w Gdańsku. Taki dublet udało im się ustrzelić dwa lata temu, więc dla Wyspiarzy nie będzie to nic nowego. Rywal? Powiedzielibyśmy: klasyczny. Hiszpański. Villarreal będzie bronił iberyjskiej twierdzy, jaką od 2011 roku są drugie najważniejsze rozgrywki klubowe w Europie.
Od wspomnianej daty Anglicy wygrali w LE trzykrotnie, a Portugalczycy raz. Resztę zgarnęli Hiszpanie. Co więcej – resztą zgarnęli Hiszpanie często prowadzeni akurat przez Unaia Emery’ego. Można więc powiedzieć, że przed Manchesterem United spore wyzwanie. I będzie to fakt, ale innym faktem jest to, że United już po raz drugi w ostatnich latach dotarli do etapu gry o trofeum Ligi Europy.
Czyli jednak trochę trafił swój na swego.
Liga Europy: Villarreal – Manchester United
Nie trzeba być ignorantem patrzącym jedynie na nazwy klubów, żeby stwierdzić, że mimo wszystko faworytem dziś są Anglicy. United mają w swoich szeregach graczy klasy światowej. Villarreal rzecz jasna też, jednak nie w takiej liczbie. O sile „Żółtej Łodzi Podwodnej” stanowi Gerard Moreno, dla „Czerwonych Diabłów” strzela Marcus Rashford. Lekka różnica jest, tak jak między Edinsonem Cavanim i Carlosem Bakką. Natomiast trzeba też docenić to, w jaki sposób Hiszpanie do finału Ligi Europy się dostali.
- 12 zwycięstw
- 2 remisy
- 0 porażek
EARLY PAYOUT W FUKSIARZ.PL! DLA CIEBIE FINAŁ LIGI EUROPY SKOŃCZY SIĘ PRZY DWUBRAMKOWYM PROWADZENIU
Bez przegranej od początku rozgrywek aż do Gdańska. A przecież ekipa Emery’ego nie miała wcale łatwej drogi. W fazie grupowej musiała podróżować na drugi koniec kontynentu – grała z Karabachem, Maccabi tel Awiw i Sivassporem. Później odprawiała dominatorów z mniejszych lig: RB Salzburg, Dynamo Kijów czy Dinamo Zagrzeb. I w końcu trzasnęła Arsenal. Wiadomo, może nie jest to Arsenal u szczytu chwały, ale jednak – marka robi swoje. Ranga meczu, czyli półfinał Ligi Europy też.
Ciekawe jest to, że w dwóch ostatnich sezonach LE Villarreal przegrał jedynie dwa spotkania – oba z rodakami z Valencii. Pozostałe 24 to albo zwycięstwa, albo remisy. Nie jest to więc ekipa żółtodziobów.
Finał Ligi Europy w Gdańsku
Pucharowa przygoda United jest rzecz jasna nieco inna, bo oni trafili do Ligi Europy przez fazę grupową Ligi Mistrzów. Oczywiście ze względu na fakt, że żeby taką ścieżkę przejść, musieli przynajmniej parę razy zebrać w łeb, niepokonaną drużyną nie są. Z drugiej strony Hiszpanie przekonali się już, że „Czerwone Diabły” nie gryzą. Bo pożerają w całości. W tym roku po drodze do Gdańska trafili już na ligowych kompanów Villarrealu. Efekt?
- 4:0 w dwumeczu z Realem Sociedad
- 4:0 w dwumeczu z Granadą
United nawet się nie spocili. Zdecydowanie większy opór stawiali im Włosi z Milanu i Romy. W fazie pucharowej angielska ekipa ma tajną broń. Matadora z Urugwaju. Gość zaczął strzelać dopiero w rewanżu z Granadą, a i tak zdążył uzbierać 5 goli i 3 asysty. Królem strzelców raczej nie zostanie, ale i tak jest to wyczyn godny podziwu. Oczywiście wszystkie oczy i tak zwrócone będą na Bruno Fernandesa, który ma podobny bilans (jedno ostatnie podanie więcej). Ale nie o bilanse tutaj chodzi, tylko o to, czy Portugalczyk pokaże klasę i sięgnie po pierwsze ważniejsze trofeum w klubowej karierze.
Tak w ogóle to posiadanie genialnego Portugalczyka w swoich szeregach jest dla „Czerwonych Diabłów” swego rodzaju amuletem w walce o trofea. XXI wiek przyniósł United puchary Ligi Mistrzów i Ligi Europy. I co?
- 2008, finał LM – Cristiano Ronaldo
- 2017, finał LE – Jose Mourinho
Aż się prosi, żeby Bruno Fernandes wepchnął się na trzeciego.
Villarreal – Manchester United. Oby nie na 0:0
Ze spotkaniem tych drużyn w finale jest jednak pewien kłopot. Otóż wszystkie dotychczasowe starcia Villarrealu z Manchesterem United kończyły się w ten sam sposób – remisem 0:0. Fakt, było to dawno, ale jednak – nie jest to dobry prognostyk. Jeden plus, że nie były to przesadnie nudne spotkania, bo choć bramki nie padły, to zobaczyliśmy w nich dwie czerwone kartki.
Od biedy zawsze coś.
Liczymy jednak, że chłopaki nie wytną nam tym razem takiego numeru i zobaczymy kawał meczycha, na jaki gdański stadion zdecydowanie zasługuje. Bo przypomnijmy, że ten obiekt parę kozackich spotkań już widział. Tam remisowaliśmy z Niemcami, tam Piotr Grzelczak załatwiał Barcelonę z Messim w składzie.
Czyli potencjał historyczny jest. Dlatego raz jeszcze prosimy: kierujcie się tą ścieżką, zamiast znowu bawić się w strzelanie do gołębi nad bramkami.
fot. FotoPyK