Jeśli dobrze odczytuję rządowe rozporządzenia, na początku czerwca dojdzie do dość unikalnej sytuacji. Michał, zaszczepiony 25-latek z Kielc, który dodatkowo COVID przeszedł w końcówce ubiegłego roku, będzie mógł oddychać wolnością. Z rana skoczy do kina, gdzie pod dachem, w klimatyzowanej sali, będzie mógł obejrzeć 2-godzinny film w towarzystwie obcych sobie osób, którzy wypełnią połowę pomieszczenia. Potem będzie mógł śmignąć na basen, odkryty czy kryty, usiąść w jacuzzi twarzą w twarz z nieznajomymi ludźmi, którzy też dość szczelnie zapełnią cały obiekt – bo dostępnych będzie połowa miejsc.
Ba, potem Michał może nawet ruszyć na jakiś mecz siatkarski czy koszykarski, gdzie obiekt będzie mógł zostać zapełniony w blisko 50%. Wieczorem zaś czeka na niego gwóźdź programu, mecz reprezentacji Polski we Wrocławiu. Szybki przejazd zatłoczonymi pociągami, potem tramwajami i cyk – można już dołączyć do chóru 20 tysięcy gardeł śpiewających hymn.
Idylla, z jednym małym zastrzeżeniem. Michał wróci z wycieczki do Wrocławia do rodzinnych Kielc. Trzy dni później będzie chciał pójść na mecz Korony Kielce z Widzewem, prawdziwy szlagier, biorąc pod uwagę, że drużyna gości ma sporo kibiców w województwie świętokrzyskim. I co? I Michał niekoniecznie na stadion wejdzie. Bo nadal obowiązujący pozostanie limit 25% miejsc na meczach I ligi, a lokalne utrudnienia dla fanów gości zafundują z pewnością władze samorządowe, już teraz przymykające kolejne sektory gości.
Nie pod dachem, jak w kinie. Nie w warunkach utrudniających utrzymanie dystansu, jak na basenie. Nie wśród przypadkowych ludzi z całej Polski, jak na meczu reprezentacji.
Na powietrzu, na sporym kieleckim obiekcie, w warunkach, które sprawdzaliśmy już rok temu, gdy jesienią na krótko otwarto stadiony. Czy lawinowy wzrost zakażeń był w jakikolwiek sposób powiązany ze stadionami? No nie, nie da się tego potwierdzić nakładając na siebie dynamikę rozwoju epidemii w Polsce i poszczególne decyzje dotyczące akurat stadionów. Niektórzy twierdzą, że to przez lekceważenie reżimu sanitarnego przez fanów. Ale gdyby to właśnie trzymanie się reżimu sanitarnego miało być kluczowe, to czy kiedykolwiek zamknięte zostałyby sterylne siłownie? Czy można byłoby pozwolić na restart życia nocnego, zwłaszcza, w sytuacji, gdy niektóre lokale poszły wręcz na otwartą wojnę z rządowymi rozporządzeniami?
No nie da się tego wyjaśnić logicznie, można uciekać w jakieś chwyty o minimalizowaniu ryzyka, ale wygląda to skrajnie niepoważnie przy jednoczesnej wyjątkowej zgodzie na 50% publiczności podczas dwóch meczów reprezentacji. Zresztą, jestem przekonany, że część kibiców dopiero teraz się dowiedziała, że luzowanie obostrzeń od 29 maja nie będzie dotyczyło stadionów I czy II ligi. To o tyle kuriozalna sytuacja, że faktycznie w czerwcu odmraża się prawie wszystko, łącznie z tymi branżami, które miały zamykać cały proces – czyli choćby wspomnianymi basenami.
Trudno nie odnieść wrażenia, że o niższych ligach zwyczajnie zapomniano.
I nie mam tu na myśli „ło, przeoczono w ferworze walki” czy „zagubiono przy prawniczej pracy nad brzmieniem konkretnych przepisów”. Ot, po prostu skończyła się Ekstraklasa, więc ludzie na najwyższych stanowiskach uznali, że to już koniec piłki w Polsce. PZPN, chcąc sprzedać więcej biletów na mecze towarzyskie, przypomniał się – halo, jeszcze mamy dwa mecze kadry. I od razu dostał dyspensę. Niższe ligi najwyraźniej takiego lobby nie posiadają – i przypomnieć się w żaden sposób nie zdołały.
Żałuję oczywiście przede wszystkim dlatego, że jestem kibicem ŁKS-u i mój klub prawdopodobnie czekają jeszcze trzy, a może nawet pięć meczów. Ale kurczę, te baraże w I lidze obiektywnie zapowiadają się wyśmienicie. Zakładając, że bezpośredni awans uzyskają Bruk-Bet i Radomiak, arenami barażowych spotkań będą kapitalne obiekty w Gdyni czy Tychach, ewentualnie w Łodzi, gdzie też stadion zaczyna już nabierać blasku (tak, tak, już nie mamy jednej trybuny).
Arka mierząca się w Gdyni z GKS-em Tychy czy ŁKS-em Łódź w finale barażu to nie jest jakieś science-fiction, ale bardzo prawdopodobny scenariusz. Piękny, nowoczesny obiekt. Ogromna stawka pod każdym względem, bo awans do Ekstraklasy to nie tylko prestiż, ale też potężne pieniądze. Dwie ekipy z kibicowską historią, dwie firmy, które nie są w Polsce anonimowe. Z tego naprawdę da się zrobić fajne święto futbolu i doskonałą reklamę I ligi.
Ale kurczę, nawet przed barażami. GKS Tychy może w ostatniej kolejce świętować u siebie awans do Ekstraklasy podczas meczu zgodowego z ŁKS-em. Arka ma bezpośredni bój z Radomiakiem w 33. kolejce, być może o awans. Dlaczego obejrzeć to może jedynie ćwiartka stadionu, skoro jest zupełnie jasne, że tuż po końcowym gwizdku wielotysięczny tłum ruszy w tłoku świętować na mieście? Dopiero co Warszawa miała imponującą fetę, czy skoczyły zakażenia, czy sytuacja pandemiczna się pogorszyła?
Nie łudzę się, że ktokolwiek nad tym przysiadł – wręcz przeciwnie, jestem wręcz pewny, że tematu w ogóle nie analizowano ani nie podnoszono. I co gorsza – mam wrażenie, że to się zaczyna robić smutna reguła: piłka nożna w Polsce kończy się na Ekstraklasie. Dzisiaj z hukiem przedłużono wszystkie umowy Spółek Skarbu Państwa z Ekstraklasą, dzięki czemu sponsorzy krajowej elity pozostaną jednymi z najhojniejszych mecenasów futbolu, zresztą u boku Canal+. I liga? Jak Ipla będzie akurat miała lepszy moment, może uda się obejrzeć mecz z jednej kamery i bez komentarza. Do tego bukmacher w roli sponsora tytularnego, ale też wcale nie ten największy.
Przepaść będzie się pogłębiać i mam wrażenie, że ma na to wpływ właśnie suma tych upierdliwych detali, takich jak brak woli walki o zakończenie ligi z udziałem jak największej liczby kibiców. Tutaj olano temat przesuniętego z dnia na dzień meczu, gdzieś indziej zabrakło twardego głosu całej ligi w innej kwestii, gdzieś odpuszczono starania marketingowe. Zresztą – kto właściwie ma o to walczyć, skoro pół I ligi uważa, że znajduje się w niej maksymalnie na dwa lata? Teraz okrzepniemy, za moment awans, nie ma sensu się przyzwyczajać. Spoglądam sobie na 2. Bundesligę, na to w jaki sposób tam walczy się o własne interesy, na Serie B, która właśnie doprowadziła do zamknięcia Pucharu Włoch na niższe ligi.
U nas problemem jest wyegzekwowanie równości z basenami.
Nie wiem, czy jest na to jakaś recepta, mam nadzieję, że ktoś z polityków kibicuje Arce i niedługo się zorientuje, że najważniejsze mecze sezonu trzeba grać z garstką fanatyków. Zadzwoni gdzie trzeba, przypomni się komu trzeba i ten finisz I ligi nabierze rumieńców. Zwłaszcza, że czysto sportowo to w tej chwili naprawdę fajna rzecz do oglądania. Nie tylko dlatego, że wiele więcej do oglądania nie ma.