Reklama

To nie będzie strzelanina. Real i Chelsea w pochwale pragmatyzmu

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

27 kwietnia 2021, 13:31 • 8 min czytania 9 komentarzy

W ostatnich pięciu meczach Chelsea, tylko raz padły więcej niż dwie bramki. Było to ligowe starcie z Crystal Palace, gdzie Tuchel zaskoczył Hodgsona wystawieniem Havertza w roli podwieszonej dziewiątki. Skończyło się zwycięstwem 4:1. Nie zmienia to jednak tego, że pozostałe mecze były rozgrywane systemem zero-jedynkowym. I taka też będzie ich najbliższa potyczka. 27 kwietnia, pierwszy mecz półfinałowy Ligi Mistrzów. Real Madryt podejmie Chelsea. 

To nie będzie strzelanina. Real i Chelsea w pochwale pragmatyzmu

Sprawdź ofertę zakładów bukmacherskich w Fuksiarz.pl!

Thomas Tuchel jest pragmatykiem. Czerpie z tego podejścia pełnymi garściami. W 100% skoncentrowany na wyniku i tym jak go osiągnąć. Wiele osób zarzuca Niemcowi, że za jego kadencji The Blues grają po prostu nieciekawie. Kogo to jednak obchodzi, skoro londyńczycy wrócili do czołowej czwórki Premier League, przebili się przez Porto w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, a w półfinale Pucharu Anglii odprawili z kwitkiem samego Pepa Guardiolę.

Kto wie, być może to właśnie mecz z Manchesterem City jest największym powodem do dumy w całym sezonie. Stołeczny klub zupełnie wytrącił The Citizens argumenty, lider Premier League cierpiał jak zdarza mu się relatywnie nieczęsto. Nie mogli jednak znaleźć sposobu na to, by podopiecznych niemieckiego szkoleniowca powstrzymać. Tuchel wygrał wówczas ze swoim rywalem w piłkarskie szachy. Nie było fajerwerków, nie było emocji, które targałyby widzami z wielką zapalczywością. Było badanie się i tych kilka ruchów, które wystarczyły, by powiedzieć “mat”.

Gdyby była to runda szachów błyskawicznych, zarówno Chelsea, jak i Manchester City byłby zdyskwalifikowane. To jednak w niczym nie powinno przeszkadzać ekipie z Londynu. Teraz czeka ich bardzo podobne starcie.

Reklama

Liga Mistrzów. Real Madryt – Chelsea

Można było w ostatnich tygodniach odnieść wrażenie, że Tuchel przygotowuje swoich zawodników właśnie pod półfinał Ligi Mistrzów. Ale nie tylko pod względem taktycznym, bo to dość oczywiste. The Blues nawet mentalnie zachowywali się tak, jakby nie grali z ekipą walczącą o utrzymanie w Premier League, ale kimś konkurującym do europejskich pucharów. Brighton wywiozło ze Stamford Bridge wynik 0:0. Jasne, nie był to taki sukces jak w wypadku WBA, ale i tak Graham Potter nie mógł narzekać.

Co jednak szczególnie ważne – Tuchel też niespecjalnie marudził. Dało się wyczuć, że traktowali ten mecz jako kolejny krok wykonany w kierunku największej ze scen. Zremisowaliśmy bezbramkowo? W porządku, gdyby taki wynik udało się osiągnąć z Realem Madryt, nie powiedziałbym złego słowa.

Niewiele bramek w meczu Real Madryt - Chelsea?

Poniżej 1.5 gola w meczu? W Fuksiarzu kurs 2.75

Podobnie było z WHU. Było nastawienie na zwycięstwo, była chęć pokonania rywala, ale nic ponad siły zawodników, których Niemiec desygnował do gry. Przeważali nad lokalnym przeciwnikiem z całą pewnością, ale po trafieniu Timo Wernera nie było wyraźnego machnięcia szablą w kierunku bramki Fabiańskiego i kanonady, która rozerwałaby Polaka na strzępy.

Chelsea mogła wygrać wyżej – wystarczyłoby, żeby ten sam Werner trafił do pustej bramki. Dla Tuchela jednak najważniejsze jest to, że The Blues właściwie nie mogli przegrać. Mendy do interwencji został zmuszony dwa razy. Zagrożenie było jednak marginalne. Tak samo z Manchesterem City, gdzie trudno odwinąć jakąkolwiek popisową akcję ekipy Guardioli. Przyczyna takiego działania jest bardzo prosta – jeśli nie stracisz bramki, nie przegrasz. A to pozostawia prostą drogę do zwycięstwa i tylko od ciebie będzie zależało, czy uda ci się po nie ostatecznie sięgnąć.

Orzeźwiający w tej kwestii był z pewnością dwumecz z Porto, gdzie Tuchel musiał niechętnie zaakceptować kompromis. Awansował do półfinału, ale wcale nie przekonał zbyt wielu osób. Fakt, że jego podopieczni stracili tylko jedną bramkę, trzeba było zrzucić na karb nieskuteczności Portugalczyków, nie zaś doskonałej gry drużyny z Anglii. Zdecydowanie zbyt wiele namnożyło się znaków zapytania, które mogłyby kwestionować ich powodzenie w kolejnej rundzie. A na to Niemiec sobie pozwolić nie może. On przyjechał na Stamford Bridge, by zwyciężać. Wszędzie, gdzie tylko pojawi się taka sposobność.

Reklama

Niewiele problemów trapi Chelsea

Na swoje szczęście udało mu się znaleźć – i doprowadzić – do takiego momentu, w którym The Blues mają relatywnie mało kłód pod nogami. W Premier League dopiero co ograli bezpośredniego rywala w walce o Ligę Mistrzów, a Liverpool i Tottenham nie rozpieszczają swoich fanów. Dla ich kibiców najważniejsze jest jednak to, że właściwie cały skład znajduje się w optymalnej dyspozycji.

Timo Werner – mimo wspomnianego pudła – strzelił gola i przez cały mecz był najbardziej aktywnym zawodnikiem. To o tyle istotne, że jeśli Real Madryt ma z czymś problem, to może być to zwrotność niektórych jego obrońców, co widzieliśmy już w starciu z Liverpoolem. Dobrze prosperuje Kai Havertz, wyraźnie łapiący klimat nie tyle samej Anglii, co klubu, w jakim wylądował. Wreszcie trudno jest się doczepić do pomocników. Najbardziej cieszy chyba dyspozycja N’golo Kante, grającego tak, jak ten gość, który był najlepszym zawodnikiem w Premier League.

Również pod względem kontuzji Tuchel widzi przed sobą białą kartkę. Dopiero spryskanie sokiem z cytryny mogłoby uwypuklić, że nie ma Kovacicia, lecz jest to dziura, którą stosunkowo łatwo załatać. W porównaniu do Zidane’a, Niemiec ma komfort pracy, o którym większość może tylko śnić. Jest w tym jednak sporo jego zasługi.

Ostatnie tygodnie były dla londyńskiego klubu obciążające pod względem liczby meczów. A to Premier League, a to FA Cup, teraz zaś Liga Mistrzów. Jednakże dzięki rotacji – nawet jeśli nie oznaczała ona minut dla Tammy’ego Abrahama – udało się Tuchelowi przeprowadzić swój klub suchą stopą. Nie popełniał błędów choćby Jurgena Kloppa, który potrafił zajechać pierwszy skład The Reds do tego stopnia, że był on wypompowany z energii. U byłego dowódcy PSG jest jednak inaczej.

Rzeczą oczywistą jest to, że Chelsea i Liverpool grają na nieco innej intensywności. The Blues to zgromadzenie pragmatyków. Może nie jadą przez autostradę na zaciągniętym hamulcu ręcznym, ale nad sprzęgłem wciąż krąży ich stopa, ustawicznie wciskając pedał, gdy rozpędzą się za bardzo. Wszyscy na Stamford Bridge wiedzą, że nie ma potrzeby pędzić. Nawet jeśli do końca sezonu pozostała już ostatnia prosta, to nie jest ona prostą z biegu na 60 metrów, lecz finiszem maratonu.

Mój pragmatyk jest lepszy niż twój

Ale ten pojedynek, te kolejne metry, które trzeba będzie teraz przebiec, Chelsea nie będzie przemierzała samotnie. Medal ma swoją drugą stronę i wygrawerowano na niej napis Real Madryt. Patrząc na ostatnią dyspozycję Królewskich i ich nieustające problemy, moglibyśmy Hiszpanów nieco zbyć. Ale oni walczą na swoim koronnym dystansie, Liga Mistrzów to są ich rozgrywki.

Jeśli mielibyśmy wyciągać wnioski na podstawie ostatnich trzech spotkań ekipy ze stolicy, raczej nie byłby to szczególnie pozytywny raport. Jedno tylko rozbicie Cadiz i dwa bezbramkowe remisy, które mogą kosztować Real mistrzostwo LaLiga. Inaczej niż w wypadku Chelsea, tam nie można mówić o spokoju. Podopieczni Zidane’a mogą bowiem zająć zarówno czwarte, jak i pierwsze miejsce. Tam cały czas pulsuje energia, tam trudno jest zachować pragmatyzm. A jednak francuski szkoleniowiec się stara, a przy okazji hymnu Ligi Mistrzów, robi nawet coś więcej. Trudno jest bowiem powstrzymać jego Real Madryt, nawet jeśli odarty jest z kluczowych piłkarzy.

Nie zagra Ramos, nie zagra Valvedre, poobijany lekko jest Kroos, absencję ma Lucas Vazquez, który zaliczył błyskotliwy występ przeciwko Liverpoolowi. Wszystko to powoduje, że – w normalnych okolicznościach – większe szanse dawalibyśmy Chelsea. Gdyby Anglicy konkurowali z nimi w ramach rozgrywek ligowych, gdyby grali zamiast Getafe, stawialibyśmy na nich domy, a Fuksiarz pewnie po pierwszych 45 minutach musiałby nam wypłacać kasę przez swój Early Payout. Problem w tym, że londyńczycy grać będą w rozgrywkach pucharowych, a tam Real Madryt przeistacza się w demona.

Różni trenerzy mają swoje motywacyjne zwroty. Odnoszą w związku z tym rozmaite efekty, wszak wystarczy tylko spojrzeć na Ekstraklasę. Inni zaś skupiają się na analizie taktycznej, gryzą końcówkę długopisu z takim przejęciem, że nie zauważają, gdy po ich ustach zaczyna płynąć tusz. Tymczasem Zidane wchodzi do szatni, mówi, że najbliższy mecz jest finałem, a reszta się po prostu dzieje.

Francuz ma jednak równowagę, nie rzuca tym przed każdym meczem. Jego podopieczni usłyszeli tę frazę zapewne przed starciem z Barceloną i dwumeczem z Liverpoolem. Równie prawdopodobne jest to, że usłyszą ją także i tego wieczora, gdy przed bazą treningową pojawi się autobus upstrzony w niebieskie barwy. Należy jednak odrzeć tego Zidane’a z mistycyzmu. Poza zaprzedaniem duszy diabłu, to jest świetny fachura.

Skorzystaj z wyjątkowych promocji u bukmachera Fuksiarz.pl! Odbierz cashback na start do 500 PLN!

Taktyczny błysk

Tak jak Tuchel – pragmatyk. Nastawiony przede wszystkim na wynik, bardzo bolesny dla swojego przeciwnika. Z Barceloną Real nie przeważał pod względem posiadanej piłki, podań. Przeważał pod względem konkretów. Właściwie każda akcja Królewskich powodowała popłoch w szeregach Dumy Katalonii, grali jak w transie. Gdy jednak z niego wypadli, nieomal skończyło się małą tragedia, bo podopieczni Koemana nagle mieli okazję do odrobienia strat.

Z Liverpoolem nieco podobnie – świetny pierwszy mecz, przeciętny drugi, ale efekt końcowy powodował uśmiech na twarzy nie Jurgena Kloppa, ale Zidane’a właśnie. Była to nagroda nie tylko za dobre zmotywowanie swoich zawodników, ogarnięcie burdelu spowodowanego przez kontuzję, ale przede wszystkim za to, że w oku Francuza tli się ten taktyczny błysk.

Wysoko ustawione linie wspomnianych wyżej rywali były ustawicznie atakowane długimi piłkami. Mendy. Kroos. Modrić. Casmemiro. Przerzut za przerzutem, szukanie miejsca, by Vinicius mógł się rozpędzić. Plan Realu na te mecze nie był spektakularny w swych podstawach. Był jednak błyskotliwy w realizacji i za to należą się Królewskim wielkie brawa. Dziś jednak sytuacja będzie nieco bardziej skomplikowana. Zidane bowiem nie spotka trenera, który dałby się pokroić za grę tak samo nastawioną na rozrywkę, jak i na punkty. Zidane poczuje się tak, jakby patrzył w lustro. Międzt Tuchelem a nim jest mnóstwo podobieństw, jeśli idzie o podejście do piłki. Trudno ferować wyroki, który z nich wygra. Wiktoria pragmatyzmu jest jednak w tym wypadku pewna.

Przewidywane składy

Real Madryt: Thibaut Courtois; Dani Carvajal, Raphael Varane, Eder Militao, Nacho; Casemiro, Toni Kroos, Luka Modrić; Vinicius Junior, Marco Asensio; Karim Benzema

Chelsea: Edouard Mendy; Reece James, Cesar Azpilicueta, Thiago Silva, Antonio Rüdiger, Ben Chilwell; N’Golo Kante, Jorginho; Mason Mount, Christian Pulisic; Timo Werner

Fot. Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

9 komentarzy

Loading...