Jeszcze kilka lat temu Bytovia Bytów była stabilnym i z pozoru dobrze zarządzanym klubem. Wręcz mogłoby się wydawać, że w tym niewielkim kaszubskim mieście powstał mały piłkarski raj. W pewnym momencie, po wielu latach współpracy, lokalny dobrodziej postanowił wycofać się ze sponsoringu. Pieniądze przestały płynąć strumieniami, a osoby zarządzające stowarzyszeniem musiały podjąć radykalne kroki w celu uratowania tonącego okrętu. Z czasem pojawiły się pierwsze problemy z wypłacalnością. Powstały zobowiązania, które do dziś są jeszcze spłacane. Jednak dzięki zaangażowaniu wielu osób, w tym miejscowych darczyńców, pierwsza drużyna wciąż występuje na poziomie centralnym.
Niegdyś budżet klubu wynosił nawet siedem milionów złotych. Dziś działacze dysponują trzy razy mniejszymi środkami finansowymi. W dodatku ich pewną część muszą przeznaczyć na rozliczenia z wierzycielami. Kraina mlekiem i miodem płynąca bardzo szybko zmieniła się w miejsce, gdzie każda złotówka jest niezwykle cenna. Na dobrą sprawę po trzęsieniu ziemi, którym było odejście głównego sponsora – Drutexu, klub dalej znajduje się na etapie odgruzowywania. Można powiedzieć, że to syzyfowa praca, bo problemy nie znikają. W ostatnim czasie kilkukrotnie dochodziły głosy o rzekomym upadku Bytovii. Sami działacze nie ukrywają tego, że niewiele brakowało, a rzeczywiście pozostałoby im zgasić świtało i rozejść się w ciszy.
– Szczerze mówiąc, też kilkukrotnie myślałem, że to już jest koniec Bytovii na szczeblu centralnym. Jednak wartością tego klubu są ludzie. To dla nich podejmuje się różne działania i te osoby dużo poświęcają, bo myślę, że rzadko w innych klubach wiele rzeczy udaje się załatwić za darmo lub półdarmo, właśnie dzięki pracy ludzi. Nikt z nas nie pobiera wynagrodzenia za to, że pełni funkcję członka zarządu. Jest duża liczba wolontariuszy, którzy zawsze pomagają i oddają swoje serce. I to jest takie najlepsze w tym wszystkim. Chociaż nie ma co ukrywać – nie jest nam łatwo. W momencie, gdy traci się głównego żywiciela, i to tak niespodziewanie, dla wszystkich jest to trudne. Zwłaszcza, że musieliśmy w szybkim tempie przeorganizować klub – wyznaje Przemysław Gawin, wiceprezes Bytovii Bytów.
*
Niedługo upłyną trzy lata od tamtego wydarzenia. Misja uratowania futbolu na poziomie ogólnopolskim bez hojnego patrona z góry była skazana na porażkę. Mimo wszystko bytowska drużyna wciąż utrzymuje się na powierzchni, lecz jest to obarczone ogromny wysiłkiem osób z zarządu. Czy Bytovii uda się wyjść na prostą? A może klub powoli wchodzi w stan agonii? Aktualnie nie zapowiada się na to, by wywieszono klepsydrę informującą o śmierci pacjenta. Niemniej próżno liczyć na zdecydowaną poprawę w kwestii finansowej.
Dzień, który wszystko zmienił
Tak naprawdę już od dłuższego czasu zapowiadało się na to, że kurek z pieniędzmi zostanie zakręcony przez prezesa firmy Drutex. Bogaty sponsor przez wiele lat inwestował w klub, a dzięki ogromnym nakładom z fabryki okien w niespełna 17-tysięcznym Bytowie zagościła 1. liga. Na zapleczu Ekstraklasy drużyna radziła sobie przeciętnie – w pierwszym sezonie zajęła 8. miejsce. Następnie zaliczyła słabszy okres i dopiero po barażach utrzymała się w tych rozgrywkach. Kolejny sezon także raz stał pod znakiem walki o utrzymanie. Choć finalnie Bytovia nie zleciała z 1. ligi, nie oznaczało to końca zmartwień dla tamtejszych działaczy. Prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść.
Ta informacja może i nie spadła na wszystkich jak grom z jasnego nieba, ale bytowianom i tak trudno było w to uwierzyć – 21 maja 2018 r. po kilkunastu latach Drutex wypowiedział umowę sponsoringu. Dobrodziej oficjalnie był sfrustrowany słabą współpracą z miastem, które nie poczyniło odpowiednich kroków w celu poprawy infrastruktury.
*
Czy to był główny powód odejścia sponsora? Na temat konfliktów rodzinnych w spółce krążyły w Bytowie legendy. Rzekome starcia o władzę w firmie Drutex pośrednio wpłynęły na ostateczną decyzję o zaprzestaniu finansowania lokalnych piłkarzy. Postanowiliśmy zweryfikować to i poprosiliśmy o komentarz Mateusza Węsierskiego, dobrze zorientowanemu w tej sprawie redaktorowi naczelnemu ibytow.pl.
– Brak transparentności w wydawaniu pieniędzy sponsora – takie są moim zdaniem powody wycofania się firmy Drutex ze sponsorowania Bytovii. Według mojej wiedzy, pozyskanej m.in. od wieloletniego trenera Waldemara Walkusza, w czasach gdy Drutex sponsorował pierwszy zespół, zapewniając nawet 7 mln zł rocznie (łącznie ponad 40 mln zł), tych pieniędzy podobno nie można było odczuć w codziennym funkcjonowaniu klubu. Trener Walkusz powiedział, że czasami nie było funduszy na zakup piłek czy na odzież sportową. W klubie nie było nawet drukarki! Drużyny juniorów nie miały finansowania. Brak systemu szkolenia, a jednocześnie według Walkusza wiele dziwnych transferów. Podobno płacono za piłkarzy, którzy nigdy nie zagrali – wyjaśnia Mateusz Węsierski.
*
Świetnie opakowany produkt miał pewne wady. Nie były one widoczne do czasu, gdy wszystko rzekomo grało i hulało. Galowa orkiestra występowała w 1. lidze, Bytów uzyskał najlepszą możliwą promocję. W teorii funkcjonowało to znakomicie. Nierzadko na pokaz demonstrowano potężne możliwości finansowe. Przykład? A choćby wypad na ostatnie spotkanie w 3. lidze (sezon 2010/11). Bytovia wybrała się w podróż do Polic autokarem FC Barcelony, specjalnie ściągniętym ze stolicy Katalonii. Była to dla piłkarzy nagroda za awans do 2. ligi, podczas gdy w późniejszych latach brakowało podstawowego sprzętu dla młodzieży.
– Powszechnie było wiadomo, że klubem nie rządził prezes stowarzyszenia Bytovia. Rządził, na skutek własnych zabiegów, Rafał Gierszewski, prywatnie bratanek założyciela i szefa firmy Drutex. Był obdarzony dużym zaufaniem, więc główny sponsor nie wnikał w klubowe sprawy i nie miał świadomości co do szczegółów realizacji roli sponsora. A Rafał Gierszewski szeroko korzystał z pozycji, którą wyrobił sobie w klubie dzięki temu, że był wysoko postawiony w strukturze sponsora. Z czasem zaczęły pojawiać się informacje o braku transparentności w wydatkach. Właśnie to skłoniło sponsora do odejścia z klubu – redaktor naczelny ibytow.pl ujawnia mało znane fakty.
*
Ale to nie jest koniec skomplikowanej historii. W firmie Drutex zaczęła się walka o wpływy, która po części utwierdziła głównego właściciela firmy w przekonaniu, że najwyższy czas wypowiedzieć umowę sponsorską. – Krótko później była słynna próba przejęcia władzy w firmie. Rafał Gierszewski też brał w tym udział. Planu nie udało się im zrealizować. Spiskowcy zostali wyrzuceni z firmy. Później okazało się, że przez lata prawdopodobnie wyprowadzane były pieniądze ze spółki. Główny podejrzewany to Bogdan Gierszewski, ale rządzący Bytovią Rafał zawsze działał razem z nim. W prokuraturach są sprawy związane z ich działalnością – relacjonuje Węsierski.
*
Obecny zarząd nie próbuje odwracać kota ogonem. Wiceprezes Gawin mówi wprost, że w złotych okresie można było zdecydowanie lepiej zainwestować pieniądze. – Powiem szczerze: środki pieniężne, które otrzymywaliśmy z firmy Drutex, były źle rozporządzone. Generalnie większość nakładów szła na pierwszą drużynę. Wiadomo, że teraz łatwo oceniać i mówić, niemniej pewne proporcje zostały zachwiane. Ale nie można mieć pretensji do sponsora. Sponsor przeznaczał swoje pieniądze na klub, a inne osoby nimi dysponowały. A to, że można było je lepiej spożytkować, to już inna bajka. To były bardzo duże środki finansowe. Budżet klubu oscylował w granicach 6/7 milionów złotych. A obecnie nie mamy nawet dwóch milionów, więc to jest duża przepaść. Natomiast stworzyliśmy siatkę kilkudziesięciu sponsorów. Jedni dają kilkaset złotych miesięcznie, inni kilka tysięcy, lecz każdy jest dla nas tak samo ważny. Dla nas każda złotówka jest cenna. Bazujemy też na poczuciu wspólnoty lokalnej, rodzinnej atmosferze.
Dodaje, że w klubie nie mają żalu do głównego sponsora o to, że postanowił definitywnie zamknąć pewien etap: – Drutex wycofał się wraz z końcem sezonu 2017/18. W maju zespół utrzymał się w 1. lidze, ale honorowo do końca rozgrywek wszystko opłacał. Nie było żadnych zaległości. W następnym sezonie funkcjonowaliśmy już bez głównego sponsora. To jest święto prawo sponsora – może odejść, kiedy chce. Też trzeba to podkreślić: gdyby nie ta firma, w Bytowie nigdy nie udałoby się dostać na poziom centralny.
Czy nad Bytovią ciąży jakieś fatum?
Nowy zarząd stanął przed dylematem. Próbować jakoś ratować 1. ligę? A może zacząć wszystko od początku, już na spokojnie? Ostatecznie podjął się wręcz straceńczej misji. Tylko, jak teraz tak nagle przeformatować klub? Jak funkcjonować po tylu latach pieczy ze strony Drutexu? Dla bytowskich działaczy było to niczym przesiadka z komfortowego Mercedesa do Fiata Cinquecento i to jeszcze odpalanego “na zapych”. Lokalni pasjonaci nie chcieli wywiesić białej flagi. Nie po tylu latach gry na poziomie centralnym. Osoby zaangażowane w działania ratunkowe wspominały, że kosztowało ich wiele nieprzespanych nocy i stresu. Udało im się zachęcić do współpracy inne okoliczne firmy i firemki, ale była to tylko kropla w morzu potrzeb.
Krzysztof Bąk, kapitan Bytovii, który występuje dla niej już ósmy sezon, wspomniał, że wówczas zadawał sobie sprawę z końca sielanki. Czuł nadchodzące trudne miesiące, nawet lata. – Miałem szczęście podczas mojej przygody z piłką, ponieważ może z dwa razy spotkały mnie opóźnienia finansowe, i to w dodatku bardzo dawno temu w Polonii Warszawa. Z kolei w Lechii nigdy nie było z tym problemów. Dopiero w Bytovii, po odejściu Drutexu, wydarzyła się taka sytuacja, że wszyscy, którzy zostali albo przyszli, wiedzieli o tym, iż z wypłatą wynagrodzeń na czas może być średnio. Nikt z nas nie obawiał się, że ich w ogóle nie będzie, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że już tak płynnie finansowo nie będzie, jak wcześniej. Dawniej Drutex był odpowiedzialny za płacę, teraz jesteśmy uzależnieni od mniejszych biznesmenów, małych firm. A oni zaś nie zawsze są w stanie są przekazać swoje środki w terminie, nie zawsze wywiązują się ze swoich zobowiązań. Przez to do klubu pieniądze wpływają wolniej, a co za tym idzie, wobec nas także powstają poślizgi w płacach.
Podkreślił również, że wbrew pozorom dawniej nie zbijano tam aż tak wielkich kokosów. – Wszyscy mówią, że jak sponsorował nas Drutex, to było tak bosko, tak kolorowo i w ogóle super. Oczywiście, wszystko było zawsze wypłacane, tylko że w kontraktach nie było wpisanych kwot rzędu: 15-20 tysięcy złotych – komentuje Bąk.
*
Ostatecznie Bytovia – już bez Drutexu – wystartowała w rozgrywkach 1. ligi. Z początku za sprawą dobrych wyników sportowych nie odczuwano aż tak mocno braku możnego sponsora. Zespół miał na koncie osiemnaście punktów po dziewięciu kolejkach, drugie miejsce w tabeli. Stanowiło to właściwie połowę dorobku, jaki Bytovia skompletowała przez cały poprzedni sezon 2017/18. I to w sytuacji, gdy w klubie oszczędzano właściwie na wszystkim. Z wypłatami dla zawodników na czele. Wszystko układało się rewelacyjnie. Do pewnego momentu. Nagle nastąpiło brutalne zderzenie z rzeczywistością. Jesienią 2018 r. nikt nie przypuszczał, że kilka miesięcy później drużyna zaliczy spadek w takich okolicznościach.
– Dzień spadku z 1. ligi bez wątpienia był moim najgorszym dniem w przygodzie z piłką. Jeśli chodzi o ten mecz słynny Katowicach, to sami jesteśmy sobie winni. W tamtym sezonie pobiliśmy pewien rekord – 21 meczów bez zwycięstwa. To przecież więcej niż runda. Trzeba przyznać, że to niesamowite, w dodatku nie było zwolnienia trenera, bo nie było środków na znalezienie nowego. Różne były sytuacje, bo nie zawsze byliśmy w tych meczach gorsi. Mieliśmy dużo pecha i wiele remisów. Możemy sami sobie pluć w brodę, bo kilka dni wcześniej była duża szansa wygrać z Chrobrym Głogów, ale w ostatniej minucie trafiliśmy w poprzeczkę i skończyło się 1:1 – wspomina obecny wiceprezes klubu, Przemysław Gawin.
Dodaje: – Z kolei w Katowicach wygraliśmy po w bramce doliczonym czasie Andrzeja Witana – naszego golkipera. Doskonale pamiętam, co się tam działo, bo komentowałem wówczas ten mecz dla naszego klubowego radia. W momencie gola Andrzeja wiedziałem już, że Wigry wygrały i nic nam to nie daje, mimo to wciąż łudziłem się, że ta niespodziewana bramka odmienia sytuację. Jednak oczywiście tak się nie stało. Pewny awansu Raków, do tej pory niepokonany u siebie, przegrał na własnym stadionie z suwalską drużyną. To był mega cios dla wszystkich. Być może wraz z utrzymaniem znaleźliby się sponsorzy. Przez chwilę istniała szansa, że ktoś poważny wszedłby do klubu z kapitałem.
*
Z czasem w klubie udało się przetrawić ten spadek. Ponadto pierwszy rok bez wsparcia Drutexu spowodował brak płynności finansowej. Zarząd kolejny raz musiał poucinać pensje i praktycznie od podstaw zbudować cały pion sportowy. Kadra została złożona w większości z nowych zawodników. W poprzednim sezonie – jak na tak duże problemy – Bytovia spisała się bardzo dobrze. Zajęła czwarte miejsce na koniec rozgrywek, co oznaczało występ w barażach o 1. ligę. Niestety, odpadła w pierwszej rundzie zmagań po rzutach karnych. Lepsza w serii jedenastek okazała się Resovia, która finalnie znalazła się na zapleczu Ekstraklasy. A należy też pamiętać, że bytowska ekipa dopiero po dogrywce odpadła z Cracovią Kraków w 1/16 finału Pucharu Polski.
Klub bardzo chciał szybko powrócić do 1. ligi. Co ciekawie, głównie z powodów finansowych. Parakods? – Wiadomo, że jest różnica między 1. a 2. ligą pod względem umów sponsorskich, pieniędzy z praw telewizyjnych. Generalnie przychodów. Chociaż 2. liga stara się być coraz bardziej medialna, to pod względem organizacyjnym zdecydowanie łatwiej byłoby nam funkcjonować na zapleczu Ekstraklasy. Koszty nie są dużo większe. Jeśli chodzi o wydatki na transport i hotele, są one porównywalne. Pod względem zarobków także nie byłyby to duże różnice. My płacimy mało piłkarzom, bo nie możemy sobie pozwolić na pięciocyfrowe sumy. Nikt w klubie nie ma takiej pensji. W 1. lidze również nie było takich uposażeń, choć nie ukrywam, zarobki zawodników były minimalnie większe niż teraz. Po wielu latach podjęliśmy też decyzję, że chcemy zmienić politykę prowadzenia klubu – tłumaczy Przemysław Gawin.
Kontynuuje: – Nie wiem, czy uda ma się to w tym sezonie, ale chcemy punktować w Pro Junior System. Zresztą w ostatnim sezonie w 1. lidze zeszliśmy tak mocno z wynagrodzeń, że niżej już się nie dało. Wprawdzie teraz w 2. lidze jest lepsza sytuacja, bo doszedł sponsor tytularny “eWinner”, jednak awans na zaplecze Ekstraklasy oznaczałby dla nas – czysto biznesowo – 800 tysięcy złotych więcej przychodu. Tylko z tego tytułu, że znajdowalibyśmy się w wyższej klasie rozgrywkowej. Dlatego dla takich klubów jak Bytovia przeskok finansowy między 1. a 2. Ligą jest ogromny.
Życie z miesiąca na miesiąc
Zespół z Bytowa już drugi sezon występuje w 2. lidze. Brak awansu był kolejnym ciosem w krótkim czasie. Latem zmienił się zarząd. Co ciekawe, była to już trzecia taka zmiana po odejściu głównego sponsora. Nowe osoby podjęły się trudna wyzwania – sprawić, by zespół utrzymał się na poziomie centralnym. Rzecz jasna, nikt nie przyszedł na gotowe. Zespół zarządzający musiał przejąć stery z całym dobrodziejstwem inwentarza. Są to pasjonaci, którzy poświęcają każdą wolną chwilę na charytatywną pracę na rzecz lokalnej drużyny, często mimo swoich prywatnych problemów.
– Niestety, muszę przyznać, że z moim zdrowiem jest różnie. To dość poważna choroba, która uniemożliwia mi normalne funkcjonowanie w klubie, ale jestem na bieżąco ze wszystkim, tak więc spokojnie daję sobie radę. Swoją funkcję pełnię od lipca zeszłego roku. Przedtem pełniłem w klubie funkcję rzecznika, a jeszcze wcześniej działałem jako redaktor nieoficjalnej strony Bytovii, ogólnie przy klubie działam już od prawie 10 lat. Niezły kawałek życia, prawda? – opowiada wiceprezes klubu.
*
Praca nowych włodarzy polega w głównej mierze na porządkowaniu dawnych spraw. Starają się redukować zadłużenie. Bez przerwy są prowadzone działania, które mają zachęcić drobnych sponsorów do zaangażowania się w budowę stabilnej Bytovii. Zarząd uważa, że poprzez wprowadzone zmiany i planowane kolejne modyfikacje wraz z dodatkowym wsparciem finansowym, można stworzyć naprawdę ciekawy projekt.
– Przejęliśmy wiele zobowiązań z poprzednich lat. Nigdy łatwo się nie pracuje, jeżeli trzeba w dalszym ciągu spłacać długi. Zawsze z tyłu głowy siedzi to, że Excel pokazuje słupki na czerwono. Bytovia zawsze starała się wypłacać pensje, czasami z opóźnieniem, ale finalnie nie dochodziło do sytuacji, że celowo popadała w zwłokę. Obecnie potrzebuje też czasu, by wszystkich wierzycieli pospłacać. Uważam, że są jeszcze jakieś rezerwy sponsorskie na rynku lokalnym. Musimy wykonać dużo pracy, by przyciągnąć do klubu resztę podmiotów. To oczywiste, że duży sponsor ułatwiłby nam funkcjonowanie. Nie chcę mówić, że znamy swoje miejsce w szeregu, tylko trudno jest do Bytowa przyciągnąć hojnego darczyńcę z innego miasta. Mimo wszystko mamy ten potencjał marketingowy. Występujemy na poziomie centralnym, mecze 2. ligi są pokazywane w telewizji. Ponadto klub posiada ciekawą historię. W tym roku obchodzimy 75-lecie istnienia. To też o czymś świadczy. Nie jesteśmy efemerydą – twierdzi Przemysław Gawin.
*
Z kolei Krzysztof Bąk, kapitan zespołu, jest zdania, że nie ma sensu już rozwodzić się nad przeszłością. Podchodzi racjonalnie do tematu, lecz stara się być dobrej myśli. Nawet przy tak wielu niedogodnościach. – No cóż. Jest, jak jest. Było, jak było. Podkreślam: do rewelacji daleko. Mam nadzieję, że idziemy w dobrym kierunku, by te zaległości zlikwidować i wreszcie wyjść na długą prostą. Natomiast my musimy zrobić wszystko, by w tej 2. lidze się utrzymać jak najszybciej. Wówczas może udałoby się nam zarobić troszkę z tego Pro Junior System. Dla nas liczy się każdy złotówka i to w jakimś stopniu mogłoby wyprostować kwestie finansowe. Niestety, w klubie żyjemy z miesiąca na miesiąc. Trudno jest cokolwiek zaplanować na dłużej. Nie mamy dużego sponsora. Rozmawiałem nawet z kolegami z Grudziądza i powiedzieli mi, że na Olimpię miasto przeznaczyło ponad 2 miliony złotych. Taka dotacja pomogłaby nam wyjść z problemów i spłacić długi. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że władz Bytowa nie stać na to i dobrze, że w ogóle chcą nas wspierać. Nie zmienia to faktu, że różnica jest diametralna – od miasta otrzymujemy 10 razy mniejszą sumę środków finansowych.
Skoro już został poruszony wątek dotacji miejskiej, to należy wspomnieć, że miasto nie jest ich głównym sponsorem. Otrzymują od niego wsparcie finansowe o wysokości 250 tysięcy złotych. Na pewno nikt w klubie, by się nie obraził, gdyby ta suma była kapkę większa. Niemniej i tak doceniają, że włodarze miejscy chcą, aby ta nieco większa piłka funkcjonowała w Bytowie. Nic dziwnego, skoro zastępcą burmistrza Bytowa jest Mateusz Oszamaniec, były wieloletni bramkarz klubu.
– Jasne, nie są to rewelacyjne pieniądze. Ale nie obrażamy się na miasto, bo wzięło na swoje barki sprawy związane ze stadionem i murawą. Teraz jest lepiej pod względem infrastruktury, bo dawniej mieliśmy tylko jedno boisko trawiaste i niepełnowymiarowe ze sztuczną nawierzchnią. Dzisiaj mamy obok stadionu głównego kolejną naturalną murawę, co jest dla nas dużym ułatwieniem. Baza w Bytowie wygląda coraz lepiej, choć są jeszcze spore rezerwy – ocenia współpracę wiceprezes Gawin.
Niepewna przyszłość
Prezes Gawin twierdzi, że ewentualny spadek do 3. ligi nie będzie oznaczać katastrofy pod względem finansów i funkcjonowania klubu. Z tym że przykład Gryfa Wejherowo pokazuje dobitnie, jakie reperkusje mogą spotkać klub w przypadku degradacji. Wejherowianie po tym, jak opuścili drugoligowy front, zmierzają do 4. ligi. Czy Bytovii grozi to, że po 10 latach będzie musiała się pożegnać z poziomem centralnym? Choć ma jeszcze niewielki bufor bezpieczeństwa nad strefą spadkową, to ostatnie wyniki meczów absolutnie stanowią powód do niepokoju.
Na półmetku rozgrywek ekipa z Kaszub zajęła 13. miejsce z 20 punktami na koncie. O ile początek wiosennych zmagań był przyzwoity w jej wykonaniu – w 5 spotkaniach wywalczyła dziewięć “oczek” – tak w ostatnich 4 kolejkach nie zdobyła nawet punktu. Aż dwa razy wpuściła remis w doliczonym czasie (ze Śląskiem II 2:3 i KKS-em Kalisz 2:3). Działacze i piłkarze nie mogą w to uwierzyć, że futbolowy los aż drwi sobie z nich. Natomiast to też nie jest kwestia tylko braku szczęścia.
– Jest to ściśle związane z sytuacją finansową. Z tej przyczyny przyszło do nas wielu zawodników, którzy chcieli się obudować albo pokazać się szerszej publiczności i wypromować. Co pół roku praktycznie następują rotacje: odchodzi kilku, a nawet czasami kilkunastu graczy, a w ich miejsce przychodzą nowi gracze. Niestety, musimy wówczas na nowo się zgrywać ze sobą, a to nie pomaga w osiągnięciu dobrych rezultatów. Automatyzmy to jedno, ale zaufanie do zawodnika też jest ważne. Jeżeli wiemy kogo, na co stać, to łatwiej stworzyć zgrany kolektyw. Umówmy się, gdybyśmy nie musieli w poprzednim sezonie, zaraz po spadku, budować wszystkiego od zera, na pewno tych punktów byłoby trochę więcej – wyjaśnia Krzysztof Bąk.
Kontynuuje: – Na dodatek zimą nastąpiła zmiana na ławce trenerskiej Zostało nas 5/6 doświadczonych graczy, reszta to młodzi chłopcy, którzy bardzo mocno chcą, ale musi dużo wody w rzece upłynąć, zanim okrzepną i staną się zawodnikami pełną gębą. Cały czas się uczą, stąd popełniają błędy. Niestety, ale konsekwencją tego są wyniki sportowe poniżej oczekiwań.
Najbliższe dwa miesiące zapowiadają się dla wszystkich osób związanych z Bytovią niezwykle nerwowo. Walka o utrzymanie najprawdopodobniej będzie trwać do samego końca rozgrywek. Zawodnicy, trenerzy oraz działacze zgodnym chórem mówią: teraz najważniejsze, żeby się wreszcie przełamać, a drużyna wróci na właściwe tory.
*
No właśnie, w Bytowie powoli zaczyna wychodzić bokiem grzech zaniedbania szkolenia młodzieży. Najzwyczajniej brakuje zdolnych wychowanków, którzy mogliby systematycznie zasilać pierwszy zespół. Postawienie na nogi akademii i osiągnięcie porozumienia z innymi podmiotami to kolejny cel nowego zarządu.
– Obecnie pełnię też funkcję koordynatora akademii i na tę chwilę mamy raptem pięć drużyn młodzieżowych. To jest zdecydowanie za mało. Brakuje ciągłości w rocznikach. Teraz musimy częściową grać swoją młodzieżą, ale ten wybór nie jest duży. Gdzieś te lata, kiedy można było równolegle zainwestować w akademię, rozwój młodych piłkarzy, zostało przespane. Teraz dopiero klub stara się iść dobrą ścieżką. Zaczęły się rozmowy z inną akademią z naszego miasta, aby nawiązać współpracę. Bo to jest za małe miasto, by istniały dwie osobne kluby szkolące młodzież. Nie chodzi, by rywalizowały między sobą jako osobne drużyny, tylko na treningach – opowiada o sytuacji kapitan Bytovii.
***
Wśród osób z wewnątrz klubu można wyczuć, że za sprawą słabych wyników, pojawiła się pewna nerwowość. Jednak nie zakładają realizacji najczarniejszego scenariusza.
– Zdecydowanie trudniej jest odnaleźć się po spadku z 1. ligi do 2. ligi. Spokojnie sądzę, że 3. liga nie byłaby ostatnim przystankiem do upadku klubu, ale zachowanie szczebla centralnego jest dla nas bardzo ważne, bo jest to dodatkowy prestiż nie tylko dla nas, ale i całego miasta – uważa Przemysław Gawin.
Najbliższe miesiące mogą okazać się kluczowe dla realizacji projektu budowy “nowej Bytovii”. Pożegnanie z poziomem centralnym będzie oznaczać kolejną rewolucję. Tylko należy pamiętać, że klub już kilkukrotnie był bliski upadku, a działaczom udało się zatrzymać ten proces. Nawet jeśli bytowianie utrzymają się w drugiej lidze, to kolejny sezon także będzie dla nich walką o przetrwanie. Pytanie, jak długo można w ten sposób igrać z losem? A jeszcze dochodzi do tego pandemiczna rzeczywistość, w której trudniej pozyskiwać sponsorów.
Z tym że zarząd – bez względu na okoliczności – wciąż musi kontynuować pracę organiczną u podstaw. Być może dzięki niej za jakiś czas dla bytowskiego futbolu znowu wyjdzie słońce.
PIOTR STOLARCZYK
Fot. Biuro Prasowe Bytovii Bytów, Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl