Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

21 kwietnia 2021, 08:42 • 9 min czytania 40 komentarzy

Przez długi czas dominującym nurtem w grach komputerowych (przynajmniej tych, które miałem przyjemność przejść) był dość cukierkowy obraz wojny. My dobrzy, tamci źli, oni umierają setkami, u nas jeden bohater, ale też taki z trzeciego planu, żeby za bardzo nie bolało. Na końcu dobro zwycięża, zło odchodzi, scenografia zmienia się na pastelową i żywą.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Dopiero potem do świata graczy zapukał brutalny realizm, na przykład w genialnej polskiej grze “This war of mine”, gdzie wcielasz się w rolę próbującego przetrwać cywila. I okazało się, że na wojnie są tylko źli, bardzo źli i okrutni. Że nie ma medali i salw honorowych, tylko brud, głód i rozstaje dróg, z których każda prowadzi do tragedii. 

Nie chcę uderzać w te wojenne tony, bo przecież cała afera z Superligą była tylko ruchawką bogatych, bogatszych i najbogatszych. Walka nie toczyła się o przetrwanie i kawałek chleba, tylko utrzymanie statusu pozwalającego na zakup ośmiu aut z najnowszego rocznika, a nie tylko czterech. Natomiast pewne zbieżności z wojną są.

Po pierwsze – nie ma dobrych i złych, są tylko bardzo źli i bardzo źli. Po drugie – nie ma szczęśliwego końca, i krótkofalowo całość kończy się katastrofą, i na horyzoncie majaczą już kolejne klęski. Po trzecie wreszcie – i to jest niestety dość brutalne – póki wojna jest daleko od nas, naszego życia drastycznie nie odmienia.

Dlaczego uważam, że obie strony sporu są obrzydliwe, odpychające i najchętniej wolałbym nie mieć z nimi nic wspólnego?

Właściwie jako odpowiedź powinny wystarczyć wypowiedzi Gianniego Infantino, który w swoim przemówieniu krytykował sprzeniewierzenie się ideałom w wykonaniu dwunastki buntowników, a jednocześnie chwalił Katar za poprawę praw wśród pracowników, budujących ich wymarzone pustynne areny. Gianni niestety nie dodał, że poprawie nie uległa sytuacja ponad sześciu tysięcy robotników, którzy po prostu nie dożyli tego wiekopomnego momentu, ale rozumiem, czas gonił. Zresztą, o co się toczył tak naprawdę spór? Czyż nie o Ligę Mistrzów? Czyż nie o Ligę Mistrzów, która na każdym banerze, każdym plakacie i każdej kopercie z korespondencją lokuje Gazprom? Niezależnie czy faktyczni polityczni patroni Gazpromu zajmują się akurat głodzeniem uwięzionego opozycjonisty, wysadzaniem losowych czeskich przechodniów czy ostrzeliwaniem bądź okupowaniem Ukrainy – logo ich giganta spokojnie spoczywa sobie na bannerach otaczających te fantastyczne rozgrywki.

Reklama

Wielka ofensywa romantycznego świata futbolu. FIFA, która organizację turniejów powierza a to Rosji, a to Katarowi. UEFA, która w pogoni za pieniądzem godzi się na dowolny sportswashing, niezależnie, skąd płyną dolary i jakie jest ich faktyczne pochodzenie. No i wisienka na torcie, PSG, a od dzisiaj jeszcze Manchester City. Ekipa do bronienia futbolowego romantyzmu tak mocna, jakby czystości języka polskiego bronili Lech Roch Pawlak oraz Joanna Krupa.

Kto po drugiej stronie? Ludzie od lat przerabiający tradycję na zyski, lokalność na globalność, idee na monety, monety na banknoty, banknoty na więcej banknotów. Zadłużone, systematycznie kiwające konkurencję przy negocjacyjnym stole, często z pozycji siły, gwarantowanej dla każdego monopolisty. A przecież Juve we Włoszech to niemal monopolista, Real i Barcelona w La Liga – duopol, z okazyjnym dopuszczaniem do stołu Atletico. Nic jednak tak nie wkurwia, jak ich hipokryzja. Gdy Florentino Perez nawija o ratowaniu futbolu, o tym że po prostu pieniądze musza popłynąć do najbardziej potrzebujących, a najbardziej potrzebującymi są obecnie Real czy Juventus – nóż się otwiera w kieszeni.

Superliga osiągnęła coś absolutnie niewiarygodnego – część kibiców stanęła po stronie UEFA czy FIFA. Ale czy mogło się stać inaczej, gdy kradniesz jednocześnie setki, a może nawet setki tysięcy buław? Do tej pory, jak to ładnie się określało, każdy buławę miał w plecaku. Ucz się, pracuj, wstawaj wcześnie, trenuj długo – a może zdobędziesz awans do węgierskiej ekstraklasy. Dalej się ucz, mocniej pracuj, wstawaj jeszcze wcześniej i trenuj jeszcze dłużej – a może zrobisz mistrzostwo, potem awans do Ligi Mistrzów. A gdy już w Lidze Mistrzów będziesz wstawał wcześnie i trenował długo – to może nawet zremisujesz z Realem Madryt. Albo wyeliminujesz z rozgrywek Arsenal, Manchester City, innego mocarza.

Tę buławę w plecaku mieli w Monaco. Mieli w Lyonie, mieli w Lipsku. Ale mieli też w Warszawie, mieli w Poznaniu, w Łodzi, w Dunajskiej Stredzie i Tetowie. Na tym z grubsza polega sport – że mam 31 lat, gram w A-klasowym klubie, zajmuję ósme miejsce, ale jak wygram Puchar Polski – a biorę udział w tym turnieju! – to jadę dostać oklep gdzieś na Kaukazie. Oczywiście, to tak naprawdę była kradzież marzeń, które nigdy nie miały prawa zostać zrealizowane. Ale na marzeniach stoi cały ten biznes, z marzeń żyje, na marzeniach zarabia. Dlatego Superliga zrobiła nie tylko świństwo – zrobiła też błąd.

Dlaczego jednak uważam, że happy endu nie ma, a co gorsza – będzie tylko gorzej?

Zacznijmy może od tego, jak wygląda w moich oczach całe zamieszanie z Superligą. Jest taka scena w filmie “Przekręt”, zresztą jednym z moich ulubionych – trzech rzezimieszków w niedopasowanych maskach próbuje zastraszyć prawdziwego bandziora. Bandzior niespecjalnie się nimi przejmuje, siada do stolika, mierzy wzrokiem i wygłasza monolog, który każdy miłośnik filmów Guya Ritchiego dobrze zna.

Na boku waszych pistoletów jest napisane Replika. Na boku mojego – desert eagle point five O.

Reklama

No i weszły te Juventusy i Reale ze swoimi replikami Ligi Mistrzów, zapominając, że zwycięstwo w Lidze Mistrzów, mecze reprezentacyjne i tak dalej, to nie jest jedynie suma zer zapisana w bonusach za zdobycie danego talerzyka czy pucharu. To marzenia – kibiców i piłkarzy. Ambicje sportowców, trenerów, historia, z którą zżyli się eksperci, fachowcy, nawet niektórzy działacze. Nie spodziewali się uderzeń ze strony Kloppa, Guardioli, Milnera, nie spodziewali się kibiców Chelsea pod siedzibą, nie spodziewali się protestów ze strony wieloletnich sponsorów.

To był desert eagle w rękach UEFA.

Natomiast – spójrzcie głęboko w oczy Tony’ego. Czy naprawdę wygląda na gościa, z którym chce się świętować skuteczną obronę przed gamoniami z repliką pistoletów?

Brak Superligi oznacza jedno – ten pokraczny format nowej Ligi Mistrzów już raczej się nie wysypie. 36 drużyn w jednej grupie, chore zasady. Zamach na “odwieczną “regułę każdy z każdym, upodobnienie się do siatkówki z repasażami, liczeniem małych setów i siedmioma wariantami terminarza. Sen wariata, co gorsza – minimalizujący do zera możliwość fartownego rajdu drużyny skazywanej na pożarcie, wydłużający całe rozgrywki, cementujący podział na bogatych i uprzywilejowanych oraz biednych i marginalizowanych. Tak naprawdę jako postronny kibic chętniej obejrzałbym Superligę z klarownymi zasadami, terminarzami oraz prosta konstrukcją, niż Ligę Mistrzów z jedną 36-zespołową grupą.

Pisałem parę artykułów o argentyńskiej piłce, gdzie takie “systemy szwajcarskie” i inne udziwnienia to chleb powszedni. Połapanie się w tym to droga przez mękę, a często kończy się tak, jak w przypadku River Plate. Bogacze ustawili system spadków w taki sposób, by z ligi zlatywać dopiero, gdy przez trzy sezony notuje się niską średnią punktową. I co? River Plate po sezonie, gdy wcale nie było najgorsze w lidze musiało wylecieć z elity, właśnie na podstawie tamtej reformy.

To jest jedna strona medalu – zamiast Superligi dostaniemy Ligę Mistrzów o charakterze Superligi z zasadami alko-chińczyka, spisanymi przez dwóch najgorzej kontaktujących na całej imprezie. Druga jest taka, że Florentino Perez jest trochę jak Bohun na koniec “Ogniem i mieczem”. Wróci. I pewnie wróci w obstawie, i pewnie wróci silniejszy.

Siłą UEFA w tym sporze była słabość rywala, nie ma co się oszukiwać. Superliga ruszyła z motyką na słońce. Nie miała za sobą żadnej historii, budował ją naprędce Perez o pierwszej w nocy w jakimś radiowym show. Nie miała własnych mediów społecznościowych, nie ruszyła ofensywnie ze swoim przekazem, ograniczyła się tak naprawdę do zorganizowania buntu. Jak w tych filmach o ciamajdowatych złoczyńcach, najpierw zabrali zakładników, a potem zaczęli się zastanawiać, co dalej. To wyglądało raczej jak gówniarskie wywrócenie stołu negocjacyjnego z UEFA, bez planu, co nastąpi dalej. Kurczę, goście próbowali w dwunastu obalić trwający od kilkudziesięciu lat porządek i nawet nie upewnili się, czy w tej dwunastce jest na tyle determinacji, by połowa nie uciekła z pola bitwy jeszcze przed pierwszym wystrzałem.

Natomiast to oznacza jedn0 – oni wrócą. Silniejsi, nauczeni przeszłością, przygotowani. Tym razem znajdą ambasadorów dla zmian. Poinformują trenerów, porozmawiają z zespołami. Stworzą narrację, ckliwe filmy o tym, jak mały Yao spod Pekinu zakochał się w wielkich meczach, a nie w Brighton w poniedziałek o 21.00. Kupią to wszystko, co można kupić – poparcie, PR, marketing, ambasadorów. A jeśli tego nie zrobią – to przynajmniej będą trzymać UEFA w przekonaniu, że tak się stanie. I po kawałeczku będą zabierać tort dla siebie.

Dlaczego w sumie mam to w dupie?

Wśród całej tej debaty nieco bokiem umykają słowa Pereza o tym, skąd właściwie cała ta aferka. Otóż te bogate kluby są zadłużone, są tak tłuste, że już tylko spożywanie kolejnych posiłków, jak najwięcej, jak najczęściej, może ich utrzymać przy życiu. Oczywiście, pojawiały się tonujące komunikaty, choćby ze strony niemieckich klubów, że naprawdę nie trzeba szejka z Kataru, ani zaprzedania duszy bankom, by spokojnie żyć, czasem nawet bez długów. Ale zasadniczy przekaz Florentino Pereza był taki: albo natychmiast dostaniemy mnóstwo hajsu, albo będziemy martwi.

Poza tym utyskiwał, że tutaj mu brakuje 20 dolarów od kibica z Miami, który wybrał PlayStation. Tutaj ma manko na 45 juanów w kasie, bo Lee postanowił wydać kieszonkowe na subskrypcję Netflixa. Generalnie: Perez narzekał na to, że ludzie powolutku zaczynają mieć gdzieś futbol.

Poczekajcie, wstawię tzw. mema.

Pasta - znaleziska i wpisy o #pasta w Wykop.pl - od wpisu 33368427

Zauważam to po sobie, po swoich kumplach. Mój tydzień składa się z piłki, nie tylko dlatego, że to moja praca. To jest moja pasja, to jest moje życie, to jest jedna z moich pierwszych i największych miłości, to jest związek na wielu poziomach. I ja, fanatyk futbolu, nie zostawiam w kieszeni pana Pereza prawie niczego. Dla mnie futbol to treningi mojego syna. Potem moje, w A-klasie. Wydarcie mordy na wyjeździe w I lidze, obejrzenie od deski do deski Ekstraklasy na Canal+, zakup koszulki meczowej ŁKS-u i parę luźnych meczków w Fifie i FM-ie.

Podczas finału Ligi Mistrzów byłem na urlopie, mecz włączyła żona, w końcówce. Oczywiście potem bym to obejrzał z odtworzenia, ale nie czułem potrzeby zainwestowania swojego czasu w to spotkanie – zwłaszcza, że dosłownie chwilę wcześniej wróciliśmy z boiska, mamy nawet foty – w strojach meczowych ŁKS-u, a jakże. Oglądam Ligę Mistrzów na TVP, poza tym czasem przejrzę skróty, żeby nie stracić kontaktu. Dla pana Pereza prawdopodobnie jestem w grupie 18-35, która się nie spienięża tak dobrze, jak mogłaby się spieniężać.

Nie jestem sam i nie jestem wyjątkiem. Z perspektywy mojego życia – przez ostatnie trzy dni toczyła się walka na śmierć i życie o to, czy w kwietniowy wieczór puszczę sobie do kolacji Real z Manchesterem City w Lidze Mistrzów, czy jednak w Superlidze. Czy klub z mojego państwa sprzeda piłkarza za 8 milionów euro do klubu grającego w Lidze Mistrzów, czy jednak sprzeda piłkarza za 8 milionów euro do klubu grającego w Superlidze. O to czy marzeniem ściętej głowy będzie awans do Ligi Mistrzów, czy też marzeniem ściętej głowy będzie gra z mocarzami pokroju Realu i Barcelony.

Właśnie dziś widać zresztą w całej rozciągłości, że nasz głos jest słyszalny. Nie chodzi mi o kibiców Chelsea pod Stamford Bridge. Chodzi mi o moment, gdy zamiast Ligi Mistrzów w Polsacie Premium puszczamy sobie I ligę w otwartym Polsacie. Gdy zamiast koszulki PSG, kupujemy tę lokalną. Gdy opuszczamy środowy hit Champions League, bo akurat jest bardzo istotny trening taktyczny naszego A-klasowego zespołu.

Być może to jest najważniejsza nauka z całej tej parodii. Jeśli – tak jak i ja – jesteście obrzydzeni obiema stronami sporu… W weekend Korona Kielce przyjmuje ŁKS. Start Łódź zaś zmierzy się z Pionierem Baby. Canal+ puści derby Krakowa. To są moje Superligi, moje Ligi Mistrzów. To jest mój futbol. Należący do mnie, do nas. Futbol, który kocham.

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
8
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Felietony i blogi

Komentarze

40 komentarzy

Loading...