O bardzo gorących dniach w światowym futbolu porozmawialiśmy ze Zbigniewem Bońkiem, który całe zamieszanie widział z bardzo bliska i bardzo dokładnie. Nowy wiceprezydent UEFA opowiada o tym, dlaczego projekt ten nie mógł wypalić. – Przez ostatnie cztery lata jako członek Komitetu Wykonawczego UEFA ciągle słyszałem o Superlidze. Notoryczne lanie wody. Kilka razy mówiłem: “Panowie, wcześniej czy później to się wydarzy, więc po prostu powiedzmy „sprawdzam”. Nie mogą nas straszyć wiecznie, a my nie możemy być ciągle do dyspozycji…”. Ale okazało się, że nie musieliśmy mówić „sprawdzam”, bo powiedzieli to przedstawiciele drugiej strony, a po chwili podarli karty i uciekli – opowiada prezes PZPN. Zapraszamy!
Byliśmy świadkami największej, a zarazem najkrótszej rewolucji w historii futbolu. A pan to widział od środka.
Od dawna marzyłem, żeby Superliga w końcu się ze swoimi planami ujawniła, żeby nastąpiło to całe przesilenie. O co idzie cała gra? Czy Liga Mistrzów jest czymś drastycznie innym niż Superliga? Nie. 10 z 12 założycieli Superligi ostatnio zazwyczaj w Lidze Mistrzów i tak gra. Rzecz w tym, że Liga Mistrzów generuje około 3,5 miliarda euro przychodów, ale te pieniądze trafiają na przeróżne szczeble piramidy piłkarskiej, także do mniejszych klubów uczestniczących w innych rozgrywkach. A tutaj grupa 12 biznesmenów, którzy najwyraźniej nie potrafią należycie prowadzić swojego biznesu, chciało tę sumę w całości dla siebie.
Mówili, że chcą puścić strumień pieniędzy w dół.
To udawanie. Naiwni uwierzą, reszta wzruszy ramionami.
Mogło to przejść, gdyby było lepiej rozegrane?
Moim zdaniem nie mogło. Mądrzy ludzie wiedzieli, że to się wysypie, bo tego rodzaju projekt nie ma podwalin historycznych, kulturowych i sportowych. Jeśli ktoś za bardzo siedzi w świecie biznesu, a za mało w świecie piłki, to nie rozumie, jak zareagują kibice. A przecież dało się to przewidzieć. Inna sprawa, że aż trudno uwierzyć, jak źle zostało to poprowadzone. Gdyby zrobiono konferencję prasową, za stołem usiadłoby 12 prezesów, w świetle kamer powiedzieli o co im chodzi, jaka jest perspektywa czasowa, jakie konkretne rozwiązania proponują, to… To i tak by nie przeszło, ale upadłoby w ładniejszy sposób.
Czy wśród działaczy UEFA w poniedziałek był niepokój?
Mogę mówić za siebie. Ja się cieszyłem. Przez ostatnie cztery lata jako członek Komitetu Wykonawczego UEFA, mówiąc po polsku – jako członek zarządu, ciągle słyszałem o Superlidze. Notoryczne lanie wody. Kilka razy mówiłem: – Panowie, wcześniej czy później to się wydarzy, więc po prostu powiedzmy „sprawdzam”. Nie mogą nas straszyć wiecznie, a my nie możemy być ciągle do dyspozycji…
Ale okazało się, że nie musieliśmy mówić „sprawdzam”, bo powiedzieli to przedstawiciele drugiej strony, a po chwili podarli karty i uciekli.
UEFA wygrała tę wojnę bez wystrzału.
Jakieś tam wystrzały jednak były. Przegłosowaliśmy, że absolutnie wykluczone jest łącznie Superligi z występami w ligach krajowych i zagłosowano za tym jednogłośnie – 55 federacji miało to samo zdanie. A przecież wiadomo, że dla fanów rozgrywki krajowe to jest sól futbolu. Tam się wszystko zaczyna. Ponadto pryncypia w europejskim futbolu są jasne: łatwiejsza lub trudniejsza, ale musi istnieć ścieżka dla każdego. Przecież gdyby tę Superligę zakładali 30 lat temu, to byłaby w niej – nie wiem – Steaua, Crvena Zvezda czy Sampdoria, a potem dołączyłaby Valencia. A nie byłoby Atletico albo Chelsea. I oni chcieli teraz zrobić w dobrym dla siebie czasie przewrót, który pozwoli się zabetonować na szczycie na całe pokolenia. No nie. Futbol ma swoje cykle. Jeśli zarządzają na tyle źle, że ich cykl się kończy, to trudno.
Rozmawiał pan z Agnellim?
Agnelii w piątek wyłączył telefon i przepadł. To w ogóle było zastanawiające. W piątek zakończyły się pracę nad nowym kształtem Ligi Mistrzów. I przedstawiciele tych 12 klubów przecież byli “za”. Wszystko im pasowało. Co takiego się stało przez 24 godziny? Nie mogę tego zrozumieć. Na froncie został tylko Florentino Perez. Trudno zresztą nie odnieść wrażenia, że był to projekt tak naprawdę Pereza, Agnelliego i jakichś funduszy.
UEFA wyciągnęła wnioski z tego zamieszania?
To nie jest tak, że UEFA wszystko robi dobrze. I to nie jest tak, że FIFA wszystko robi dobrze. Jest masa rzeczy, które moim zdaniem można i trzeba poprawić. Czy mi się podoba, że mistrzostwa świata będą w Katarze? Nie i to nie dlatego, że nie lubię Katarczyków, tylko dlatego, że mistrzostwa powinny być między czerwcem a lipcem – i to jest niemożliwe. Czy mi się podoba, że mistrzostwa Europy będą w tylu krajach? Nie, mistrzostwa powinny mieć swoje serce. Jedno, bijące, tętniące życiem. Jest wiele tematów, nad którymi trzeba się pochylić. Młodzi ludzie nie oglądają dzisiaj telewizji, bo od telewizora wolą telefon. Trzeba się i nad tym pochylić. Ale nie poprzez całkowite oderwanie od idei sportu.
Ludzie piłki, a więc i Bayern, byli przeciwko Superlidze. W zasadzie Superliga nie pozyskała żadnego wsparcia, poza głosem Pereza.
To wszystko wynika z obsesji dzisiejszych czasów – obsesji bycia najlepszym, chwalonym, podziwianym. Nie możesz być klubem numer osiem, musisz spróbować być klubem numer jeden, nawet jeśli cię na to nie stać. Nie patrzysz na słupki. Kiedyś pomagałem stanąć na nogi Widzewowi. Zostawiłem go Sylwestrowi Cackowi z 1,5 miliona złotych na koncie. Ale wie pan co? Czasami sprzedawałem piłkarzy. Bo wolałem sprzedać piłkarzy i gorzej zagrać w meczu, niż się zadłużyć po uszy. Ale dzisiaj presja jest tak wielka, że niektórzy się jej poddają.
Patrzę na Juventus. W ciągu ostatnich lat aż dziewięć mistrzostw kraju, dwa razy finał Ligi Mistrzów. I oni mają pół miliarda euro długów. To jak oni tym zarządzają? Gdybym ja z panem Stanowskim zarządzał firmą i gdyby firma notowała sukcesy, ale zrobiła półmiliardowe manko, to by nas na ulicy wskazywano palcami i mówiono, że coś z nami nie tak. A w futbolu to normalne. To na Bayern pokazywano palcem, że jacyś dziwni ludzie tam pracują, mają węża w kieszeni…
Ale zgadzam się co do piłkarskiego backgroundu. Trzeba rozumieć futbol. Gdyby kiedyś istniała Superliga, to Widzew nie przeżyłby swoich wielkich chwil w pucharach, Legia by ich nie przeżyła… Futbol musi być otwarty. Przypomina mi się mecz Polska – San Marino. Przy 5:0 piłkarz San Marino biegł sam na sam z Arturem Borucem i Artur obronił. Cały stadion wtedy chciał, aby ten gol padł. I przez pięć minut trzymał kciuki za naszych gości. To też są chwile, które tworzą futbol. Czasami my jesteśmy w roli San Marino… Albo mecz, jaki najbardziej mnie wzruszył w ostatnich latach. Roma strzeliła na 3:0 Barcelonie i mój wnuczek rozentuzjazmowany odwrócił się do mnie i zapytał: – Dziadku, utrzymamy to? I my teraz chcemy sprawić, by futbol zamknął się na takie mecze?
Ale i tak jest otwarty coraz mniej, a dysproporcje rosną.
Jednak ciągle jak robisz coś dobrze, to możesz być Slavią Praga. Albo Dinamem Zagrzeb. Możesz zaistnieć. Jest jakaś ścieżka. Nam się czasami wydaje, że jak my nic nie możemy zdziałać, to znaczy, że takiej ścieżki nie ma. Jest. Można dyskutować, czy wystarczająco szeroka, ale jest. Nikomu nie odmawia się marzeń. A w Superlidze by ich nie było. To odrealniona idea.
W czym działacze Superligi pomylili się najbardziej?
Czasami ulicą idzie piękna kobieta, ładnie ubrana i wydaje się jej, że istnieje tylko ona. Ale jak nagle zacznie wszystkim mówić, że istnieje tylko ona i tylko ona się liczy, to mężczyźni popatrzą z politowaniem. U podstaw piłki jest praca, pomysł, zaangażowanie. Jeśli wpadłeś w kłopoty finansowe i dzisiaj nie stać cię na to, na co było stać cię wczoraj, zaciśnij pasa i wróć za jakiś czas.
Został pan wiceprezydentem UEFA. Nigdy żaden Polak nie sprawował takiej roli.
To było dla mnie zaskoczenie. Spodziewałem się, że zostanę wybrany do Komitetu Wykonawczego, ale nie wiedziałem, że prezydent Ceferin zaproponuje mi funkcję wiceprezydenta. Nie ma co ukrywać – poczułem się zadowolony i dumny. Także dlatego, że przez poprzednie cztery lata nie byłem osobą, która przytakiwała. Raczej doceniono to, że często wyrażałem własne zdanie. Bo czasami lekki ferment jest lepszy od ciszy. W każdym razie – tak, miło mi, że tak się to potoczyło. Ale niczego to w moim życiu nie zmienia. To nie jest tak, że będę miał swoje biurko w Szwajcarii. Bycie wiceprezydentem to tytuł, a nie zawód. Dalej mogę zajmować się swoimi sprawami. Jak będę na przykład chciał przejąć jakiś klub – mogę to zrobić.
To może chociaż limuzynę lepszą podstawią?
Ostatnio kierowca tak wolno jechał, że się spóźniłem na samolot (śmiech). Gdybym sam prowadził, to bym zdążył.
Napomknęliśmy o mistrzostwach Europy. Czy to prawda, że reprezentacja Polski będzie grać w Sankt Petersburgu i Sewilli?
Na dziś jest to bardzo prawdopodobna opcja, w piątek będzie więcej wiadomo. Są różne zderzenia terminów, niuanse. Ale tak – wydaje się to bardzo możliwe.
Czy to oznacza, że reprezentacja Polski będzie zakwaterowana w Polsce?
Do turnieju będziemy przygotowywać się w Opalenicy, ale to przecież niemożliwe, że spędzimy tam 1,5 miesiąca, bo niektórzy strzeliliby sobie w łeb. Poza tym zakwaterowanie w Polsce to bliskość rodzin, przyjaciół, kolegów, znajomych, menedżerów, całej rzeszy ludzi, trudno nad tym zapanować. Nie wiem, czy to aby na pewno optymalna opcja, ale też będziemy musieli wziąć ją pod uwagę. Zaczekajmy.
Rozmawiał KRZYSZTOF STANOWSKI
Fot. FotoPyK