W 47. minucie Przemysław Pełka i Tomasz Wieszczycki, komentatorzy meczu Lecha Poznań z Lechią Gdańsk, urządzili sobie małą debatę. Jej przedmiotem było zagranie Flavio Paixao. Pierwszy twierdził, że intencją Portugalczyka była wrzutka do Łukasza Zwolińskiego, drugi trochę bardziej przychylał się w kierunku strzału. Nie miało to co prawda większego znaczenia w kontekście trwającego meczu, ale też dużo o tym spotkaniu mówiło – rozstrzygało się bowiem to, czy statystycy w rubryce “celne strzały” w końcu będą mogli postawić jakąś jedynkę. Gdybyście wtedy powiedzieli nam, że 18 minut później Kolejorz będzie prowadził 3-0, pogratulowalibyśmy poczucia humoru.
To bardzo dawno niespotykane uczucie – Lech Poznań pozytywnie zaskoczył. Na pięciu zakończyła się seria spotkań tej drużyny bez zwycięstwa, wyzerowany został również osobisty licznik Macieja Skorży, który razem z czasami Pogoni Szczecin wskazywał liczbę dziewięciu ligowych potyczek z rzędu bez triumfu. A przecież do stolicy Wielkopolski przyjechał nie byle kto, bo Lechia Gdańsk w oczach wielu to solidny kandydat do czwartego miejsca, który w dodatku był podbudowany po świetnej końcówce przeciwko Piastowi.
Co się zmieniło w Lechu w porównaniu do przeciętnego meczu Rakowem? Ano po pierwsze to, że Skorża wycofał się z ustawienia z trójką obrońców. Dla telewizji puścił ściemę, że będzie dalej w to szedł, ale boiskowa rzeczywistość wyglądała inaczej. Satka zagrał na prawej obronie, Puchacz na lewej. Dodatkowo w składzie pojawili się Rogne, Skóraś i Kamiński, co też miało duży wpływ na końcowy wynik.
No ale po kolei. Pierwsza połowa, jak już wspomnieliśmy, wyglądała tak, jakby wszyscy na stadionie nasłuchiwali wieści w kontekście Superligi, tylko pozorując grę. Zwoliński w przerwie zapewniał reportera, że Lechia ma plan na ten mecz i go realizuje, ale coś nam się wydaje, że zawierał on tylko jeden punkt i brzmiał tak:
- Przetrwać.
Na szczęście sprawy wziął w swoje ręce Lech i jak już napoczął gości, to załatwił ich ekspresowo – w 13 minut. Rzeczy warte odnotowania:
- wynik otworzył Michał Skóraś, a asystę przy jego golu zaliczył Tymoteusz Puchacz – w tym sezonie ligowym to pierwsze podanie lewego obrońcy, które zostało zamienione na gola, najwyższa pora (oczywiście pamiętając o jego czterech asystach w Europie),
- 11. gola w Ekstraklasie strzelił Mikael Ishak, zamieniając na bramkę karnego (wcześniej sam był faulowany przez Malocę), tym samym wraz z Bilińskim i Imazem jest wiceliderem klasyfikacji strzelców,
- przełamali się Dani Ramirez, który strzelił pierwszego gola od Mikołajek (mecz z Podbeskidziem, a przecież zaraz rewanż) i Jakub Kamiński, który zaliczył pierwszą asystę od października.
Ich dwójkowa akcja była ozdobą spotkania. Lech mógł wygrać jeszcze wyżej, choćby za sprawą Skórasia czy wprowadzonych później Marchwińskiego, czy Szymczaka, ale zabrakło skuteczności.
I szkoda tylko, że Lechia nie potrafiła w żaden sposób odpowiedzieć. Był tu potencjał na kawałek widowiska, a tak zawiedzeni mogą być ci, którzy wybrali ten mecz kosztem szalonej strzelaniny we Wrocławiu. Stokowiec próbował ratować się zmianami, ale wszystko, co z tego wyszło, to kilka zrywów Udovicicia, w tym jego desperacki strzał z jakichś czterdziestu metrów. Za mało. I komplikuje się sytuacja Lechii w walce o czwarte miejsce. Już doskoczył Śląsk, a jutro gra Zagłębie i oczywiście Piast.
A Lech odrobił trzy punkty do Warty i traci do niej już tylko kolejne trzy. W walce o mistrzostwo Poznania jeszcze wszystko może się zdarzyć.
Fot. newspix.pl