Reklama

Kamil Biliński zawstydza napastników Pogoni

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

16 kwietnia 2021, 13:50 • 4 min czytania 6 komentarzy

To nic odkrywczego, że Pogoń ma w tym sezonie problem ze strzelaniem bramek, a jedną z głównych przyczyn tego jest słaba dyspozycja napastników. Jeśli spojrzymy na tabelę, to nie jest aż tak wielki kłopot dla “Portowców”. Żelazna defensywa i dobra organizacja gry w zupełności wystarcza do zajmowania miejsca na podium. Jednak przy okazji meczu z Podbeskidziem trudno kolejny raz nie zwrócić uwagi na postawę szczecińskich egzekutorów. 

Kamil Biliński zawstydza napastników Pogoni

Dlaczego akurat teraz? Otóż nie sposób pominąć faktu, że napastnik “Górali”, Kamil Biliński, ma na koncie więcej trafień niż wszyscy gracze Pogoni występujący na tej pozycji. Zawodnik drużyny Roberta Kasperczyka w bieżących rozgrywek zanotował 10 bramek, podczas gdy trzech atakujących zespołu z Grodu Gryfa uzbierało łącznie 7 goli. Jasne, w Podbeskidziu jest Biliński, a potem długo, długo nikt, ale szczecińscy fani na pewno mogą z delikatną nutą zazdrości obserwować jego poczynania.

Oczywiście nikt nie zastawiłby domu i nie oddał wszystkich kosztowności do lombardu po to, by snajper z Bielska-Białej znalazł się szeregach “Dumy Pomorza”. Też nie można mieć pewności, czy akurat w szczecińskiej drużynie regularnie trafiałby do bramki. Można raczej przypuszczać, że dostosowałby się do reszty. Niemniej brakującym ogniwem w układance Runjaicia jest napastnik gwarantujący dwucyfrową liczbę bramek. A porównania do lidera ataku Podbeskidzia tylko potęgują to poczucie pustki.

Luka Zahović ? Ciało obce

Przykład Rakowa Częstochowa jeszcze bardziej dobitnie pokazuje, że w naszej lidze bez klasowego napastnika można z powodzeniem rywalizować o podium. Marek Papszun ma jeszcze większy ból głowy w związku z obsadą “dziewiątki”. Tylko że w kilku momentach wyszedł bokiem brak porządnego atakującego. Pogoń przekonała się o tym w przegranych meczach z Wisłą Kraków i Śląskiem Wrocław. Sytuacji bramkowych stworzyła sobie na pół rundy, ale brak skuteczności i egzekutora sprawił, że dwa razy piłkarze ze Szczecina wracali z delegacji na tarczy, a Legia zaczynała odjeżdżać. W tych spotkaniach aż prosiło się, by któryś z napastników postawił kropkę nad i. No właśnie – brakowało takiego piłkarza, jak Kamil Biliński, który tu dziubnie futbolówkę, tam z trudnej pozycji pokusi się o zaskakujący strzał i często szczęśliwie, bo szczęśliwie, ale zanotuje ważne trafienie.

Wówczas na całej linii zawiódł Luka Zahović. Szkoleniowiec Portowców po serii fatalnych spotkań stracił do niego zaufanie i w ostatnich trzech meczach z rzędu nie wystawił go w podstawowej jedenastce. Zastąpił go Benedyczak, w meczu z Legią Adam Frączczak. Słoweniec to na razie wielkie rozczarowanie. Dość długo chował się pod pancerzem ochronnym. I rzeczywiście broniło go to, że został sprowadzony dopiero pod koniec września, że musiał przejść proces mitycznej aklimatyzacji. Wskazywano, że wykonywał dużo pracy dla zespołu – cofał się głębiej po piłkę, cały czas wychodził na pozycje, szukał gry kombinacyjnej. Wszystko fajnie. Tylko w obecnej rundzie miały przyjść trafienia. Nie przyszły.

Reklama
*

Być może zdecydowanie większy pożytek byłby z niego, gdyby występował nieco niżej, za napastnikiem. Mimo wszystko  dwie bramki przez 1231 minut to straszna bryndza. Nawet jeśli koledzy z drugiej linii nie są dla niego szczególnie pomocni. A został ściągnięty do Szczecina, by kibice szybko zapomnieli o wyczynach Michalisa Maniasa. Tymczasem coraz bardziej zaczyna przypominać wąsatego Greka.

Wprawdzie Adrian Benedyczak spisuje się lepiej – 3 gole w ciągu 608 minut – lecz nie jest w stanie ustabilizować formy. W poprzedniej kolejce, w meczu z Wisłą Płock, kolejny raz zaliczył cenne trafienie, jednak musiał zejść z murawy z powodu drobnego urazu. A i tak nie jest największym pechowcem.

Niefart Adama Frączczka

Nie ma chyba drugiego takiego piłkarza w szeregach Pogoni, któremu w ostatnim czasie aż tak mocno nie sprzyja los. W spotkaniu z Jagiellonią sprawdził się w roli zmiennika, strzelił ważną bramkę na 2:0, z tym że sędzia anulował trafienie, ze względu na faul w środkowej strefie Triantafyllopoulosa. To jedna pechowa sytuacja. Druga  w poprzedniej rywalizacji z Nafciarzami zaraz po tym, jak wszedł na boisko, wykorzystał dobre podanie od Rafała Kurzawy. Tym razem asystent znajdował się na pozycji spalonej.

Ogólnie trzeba przyznać, że postawa kapitana Portowców w tej rundzie jest pozytywnym zaskoczeniem. Jako dżoker już dwukrotnie zaznaczył swoją obecność. Niestety ostatecznie w protokole meczowym nie zostało to odnotowane, ale w porównaniu do jesiennych występów nastąpił u niego zdecydowany progres. Wówczas nie wnosił niczego pozytywnego do gry. Jednak w ostatnich meczach pokazuje, że jeszcze może być przydatny dla zespołu.

Odrzucając warstwę sentymentalną, to niewątpliwie nie był w stanie już niczego zaoferować drużynie poza walką, ambicją i doświadczeniem. Ponadto bardzo często łapał urazy. A wiosną? Nieśmiało można powiedzieć, że nastąpił jego renesans formy. Jasne, raczej już nie będzie pierwszoplanową postacią Pogoni. Natomiast ostatnio wysłał sygnał i zakomunikował, że w nieco innej roli jest jeszcze w stanie pomóc drużynie i nie warto stawiać na nim krzyżyka.  Na jego nieszczęście, akurat teraz, kiedy jego forma zaczęła iść w górę, znowu złapał uraz, który wykluczył go z udziału w spotkaniu z “Góralami”. Niesamowita kumulacja pechowych zdarzeń: anulowane bramki, a teraz drobna kontuzja.

Z kolei Kosta Runjaić nie dość, że przez cały sezon zmaga się problemem słabej formy napastników, to w dodatku – akurat teraz, gdy znalazł doraźne rozwiązanie – nie może skorzystać z Frączczaka, a Benedyczak przez moment był wyłączony z treningów.

Reklama

fot.FotoPyk

 

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...