Eugen Polanski miał tę sposobność, że zagrał 90 minut w zremisowanym przez nas meczu z Anglikami na Stadionie Narodowym. Doskonale pamiętamy to wydarzenie choćby z faktu, że spotkanie zostało przełożone przez ulewny deszcz i tragiczny stan murawy. Jak wspomina ten dzień były reprezentant Polski? Co sądzi o graniu na Wembley w dzisiejszych okolicznościach? Wyciągnęliśmy kilka wątków z wywiadu na Sportowefakty.wp.pl.
O zremisowanym meczu z Anglią na „basenie narodowym”: – Pamiętam to zdarzenie z dwóch powodów. Pierwszy, to oczywiście deszcz. Nie pomyślałbym, że ulewa może do tego stopnia zalać murawę. Drugi powód, to moja żona. Była wtedy w ciąży i przebywała w szpitalu w Niemczech. Bardzo chciałem jechać na zgrupowanie, ona miała obiekcje. Przekonywałem ją, że jest to dla mnie coś więcej, niż zwykły mecz w klubie i otrzymałem „pozwolenie”. Z powodu przełożenia spotkania zostałem w Polsce jeden dzień dłużej. Kto ma żonę ten wie, jak zareagowała na tą wiadomość.
Pamiętam, że zagraliśmy dobry mecz. Pokazaliśmy charakter, liczyliśmy na wygraną, ale z takim rywalem nie było to łatwe. Po spotkaniu Anglicy mówili, że bardzo trudno było im z nami zrobić coś więcej. Remis też ich zadowalał. Biorąc pod uwagę, co działo się dzień wcześniej, ten wynik można odbierać pozytywnie.
O spotkaniu na Wembley: – Czy Wembley może paraliżować? Teraz nie. Obecnie nie ma większej różnicy, gdzie się występuje. Goście nie boją się już atakować na wyjazdach, grają odważniej. Po pierwsze, z powodu braku kibiców. Po drugie, nasi piłkarze są otrzaskani w występach na takich stadionach. Już wtedy dysponowaliśmy doświadczeniem, a obecna kadra to starzy wyjadacze. W 2013 roku na Wembley grali przecież Robert Lewandowski, Szczęsny, Krychowiak, Glik, Zieliński, Klich. Kilka miesięcy wcześniej w Warszawie także Grosicki i Milik. To była dobra drużyna, bardzo młoda, dziś już bardzo dojrzała
O „Lewym”: – Dla reprezentacji Robert jest dużo więcej wart niż dla Bayernu. Chociaż w Monachium już przywykli, że w każdym meczu strzela gole. Jak go znam, to myślę, że wróci wcześniej niż po czterech tygodniach. Może „urwie” jeden tydzień. Jeżeli ktoś miałby dać radę, to właśnie Robert. Życzę mu tego.
Fot. FotoPyk