Paulo Sousa pracę dla reprezentacji Polski rozpoczął od paru błędów – to nie jest moja ocena, to jest ocena Paulo Sousy. To on sam na pomeczowej konferencji po swoim debiucie w roli selekcjonera posypał głowę popiołem i przyznał, że nie wszystkie jego pomysły i eksperymenty wypaliły w taki sposób, w jaki sobie od początku zakładał. Godzina meczu z Węgrami była w naszym wykonaniu kiepska. Mecz z Andorą też nie był najlepszy.
Druga strona medalu jest taka, że Sousa wyciągnął remis z bardzo trudnego wyniku w swoim pierwszym spotkaniu z kadrowiczami. W starciu z bezpośrednim rywalem do drugiego miejsca w grupie zaliczył korzystny rezultat, bo takim jest podział punktów na wyjeździe. W miarę bezboleśnie pokonał grupowego outsidera, a przy tym przetestował naprawdę mnóstwo rozwiązań, choć miał na to zaledwie 180 minut. Pokazał też jakieś strzępki swojego pomysłu na drużynę, pomysłu diametralnie innego, od tego, co do tej pory prezentowała reprezentacja Polski.
Moim zdaniem nie ma tutaj za wiele pola do dyskusji, bo to są rzeczy, co do których generalnie panuje konsensus. Kompletnie dziwi mnie więc fakt, że niemal wszystkie oceny wokół reprezentacji Polski po tych dwóch meczach, są tak… kontrowersyjne? Nie wiem nawet, czy to na pewno odpowiednie słowo, po prostu kręcąc się po Internecie łatwiej niż na ocenę gry, trafić na ocenę środowiska dziennikarskiego, które ma “mieć problem” z Sousą.
Jest to dla mnie dość dziwna sytuacja, przede wszystkim dlatego, że Sousa nam wszystkim na razie niczego nie zabrał, ani też czegoś wielkiego nie ofiarował.
Nie przeczę, że w mediach pojawiło się parę opinii, które moim zdaniem są dość kuriozalne. Najdelikatniej rzecz ujmując – głęboko nierozsądne wydaje się krytykowanie Sousy czy nawet samego Lewandowskiego za to, że zagrał z Andorą, zamiast siedzieć na tyłku i szykować się na występ na Wembley. Równie nietrafiona jest moim zdaniem krytyka pomysłu, by Lewandowski grał nieco dalej od bramki rywala, cofając się po piłkę nawet w okolice koła środkowego. Dość dobrze rozrysował to zresztą Damian Smyk, wykazując, że w podobny sposób grają też inni najwięksi snajperzy Europy, a przede wszystkim – sam Robert w Bayernie.
Natomiast pojawiło się też sporo głosów krytyki, z którą trudno polemizować. Posadzenie na ławce Kamila Glika. Wystawienie Sebastiana Szymańskiego na prawym wahadle. Dość późne wpuszczenie Kamila Jóźwiaka, który w obu meczach był prawdopodobnie najjaśniejszym punktem reprezentacji. Bardzo szanuję Sousę za to, że nie zakrzywia rzeczywistości i sam albo wprost, albo między słowami bierze to na klatę.
A jednak, ilekroć wchodzę na Twittera czy Wykop, dostrzegam dość irracjonalną teorię, że Sousa padł ofiarą nagonki. Że środowisko dziennikarskie wzięło go na celownik, że selekcjoner-Polak miałby od nas wszystkich zdecydowanie większy kredyt zaufania, a tak w ogóle to po prostu boli nas, że już nie mamy gorących newsów prosto ze zgrupowań (jakby te newsy wcześniej wynosił do mediów znany fan dziennikarzy, Jerzy Brzęczek). No nie, to nie jest prawda, bo też newsy z reprezentacji do tej pory publikowało w porywach z sześciu dziennikarzy, a pewnie i tak zawyżyłem tę liczbę. Krytyka nie wynika z niechęci czy – to już w ogóle kosmos – rozżalenia. Jeśli już – wynika raczej z wysokich, być może zawyżonych oczekiwań wobec reprezentacji, w której gra najlepszy obecnie piłkarz świata (to znaczy już nie gra, ale przed chwilą jeszcze grał).
Za kadencji Jerzego Brzęczka wyjątkowo niezręcznym momentem były te filmy, konferencje i wywiady w klimacie “Niekochani”. Wówczas wrażenie “oblężonej twierdzy” próbował budować sam selekcjoner, do spółki ze swoim sztabem, pewnie książka Małgorzaty Domagalik też wpisywała się w ten trend. Dziś, choć Sousa pracuje tak naprawdę i na sto procent dopiero kilkanaście dni, podobny klimat budują kibice – przynajmniej ci, z których opiniami zetknąłem się w mediach społecznościowych. W tej wizji świata Sousa uciął wszelkie towarzyskie kontakty ze światem dziennikarskim, a ten w ramach odwetu bezlitośnie krytykuje każde jego posunięcie.
To wszystko zresztą wpisuje się w głębszy trend doszukiwania się spisku w każdym możliwym działaniu. Swego czasu przeczytałem, że bezustanna krytyka Jerzego Brzęczka ze strony Weszło to przemyślana strategia, której owocem ma być awans dla Czesława Michniewicza z roli selekcjonera U-21 na trenera dorosłej kadry. Napisanie, że Jan Bednarek zagrał słabo budziło podejrzenia, że ataki na kolegę z obrony inspiruje Kamil Glik, albo chociaż menedżer Kamila Glika. Pomijam już wielopoziomowe spiski ligowe, najczęściej dotyczące przesadnego promowania Legii Warszawa (chyba że akurat Legia odpadała z Europy osiemdziesiąt razy z rzędu, to wtedy przesadnej krytyki wobec prężnie rozwijającej się organizacji).
Nie ma żadnej oblężonej twierdzy. Nie ma też żadnej spółdzielni na Sousę. Po prostu: jest bardzo ciężki początek współpracy, co niestety było do przewidzenia w momencie nominacji nowego trenera kadry. I większość uzasadnionych zarzutów w stronę szkoleniowca, to tak naprawdę kolejne kamyczki do ogródka Zbigniewa Bońka.
Dlaczego Sousa jest krytykowany za usadzenie Glika? To proste, bo w jednym z dwóch najważniejszych meczów eliminacji Mistrzostw Świata Sousa nie tylko wprowadził nowe ustawienie w defensywie, ale jeszcze wrzucił na koń kompletnie nowych wykonawców. Już gra trójką stoperów ze starymi wykonawcami byłaby skokiem na głęboką wodę, ale połączenie nowej taktyki z nowymi personaliami skończyło się dość średnio. Kontrargument? Kiedy ma testować, skoro nie ma meczów towarzyskich. I to jest właśnie clou całej sytuacji. Nie ma meczów towarzyskich, nie ma luźnych meczów Ligi Narodów, bo ten czas, który Sousa mógł poświęcić na testowanie Helika, Piątkowskiego i Szymańskiego w roli wahadłowego, straciliśmy na bezproduktywną pracę Jerzego Brzęczka.
Zwolnienie było spokojnie do uzasadnienia już po kompromitacji z Holandią. Drugim dobrym momentem był mecz z Włochami. Ale Brzęczek trwał na stanowisku do końca, głównie po to, by Zbigniew Boniek nie poczuł się niekomfortowo. Tu znów: to słowa samego Bońka, który wypalił, że w Święta się ludzi nie zwalnia. Roki nazwał to kaprysem i chyba trzeba się pod tym podpisać – zwlekanie z decyzją przyniosło namacalny efekt: Sousa zaliczył chrzest bojowy zanim jeszcze dobrze poznał imiona swoich podopiecznych.
Tak samo to wygląda w kwestii innych wyborów personalnych czy dopracowania stylu gry. Sądzę, że Szymański nigdy nie zagrałby w meczu o punkty na prawym wahadle, gdyby Sousa – jak Smuda, Fornalik, Nawałka czy Brzęczek – dostał najpierw jakieś luźne mecze towarzyskie. Ale nie miał, odebrał mu je właśnie prezes, trwając jesienią na stanowisku, że z Brzęczkiem czeka nas jakakolwiek przyszłość. Stąd zresztą krytyka. Czy kogokolwiek zabolałby brak Glika w starciu z Tajlandią rozgrywanym o 13.00 na Stadionie Ludowym w Uzbekistanie, gdzieś w połowie stycznia? Każdy kolejny selekcjoner miał swój miesiąc miodowy, podczas którego do woli testował Koszników, Leszczyńskich i ustawienie bez skrzydłowych. Sousa wjechał od razu o punkty – ze wszystkimi konsekwencjami meczu o punkty.
Inna sprawa, że z Andorą faktycznie oczekiwałbym nieco innej gry, niż trzy tysiące dośrodkowań. Rozumiem zagęszczenie środka pola, ustawienie podwójnych zasieków w polu karnym, ale jednocześnie trudno mi wyrzucić z pamięci ten szalony drybling Jóźwiaka, który bez trudu przeszedł sobie między trzema rywalami. Podobnie zresztą wjechał Kozłowski przy ostatnim golu, na bezczela, między dwóch. To była Andora – każdy z naszych piłkarzy, nie wyłączając z tego wyliczenia Wojciecha Szczęsnego, był w stanie przedryblować każdego z piłkarzy Andory. Czasem oczywiście łapiąc faul, ale to zawsze jakaś korzyść. Tego mi brakowało, ale też nie będę przesadnie narzekał – zwłaszcza, że faktycznie po centrach padły trzy gole, a powinny jeszcze ze trzy kolejne.
Z Węgrami? Oczekiwałbym zdecydowanie innej pierwszej połowy, innej ruchliwości, większego spokoju, zwłaszcza, że nie grał Szoboszlai. Tylko znów powraca pytanie – co Sousa miał zrobić? Albo raczej: kiedy Sousa miał coś zrobić? Podczas narady na Zoomie? W trakcie rozmów telefonicznych z kadrowiczami, bo tak rozpoczął urzędowanie? Dla niego pierwsza połowa z Węgrami była tym, czym dla Smudy tajskie turnieje, czym dla Nawałki testowanie wszystkich piłkarzy Górnika Zabrze, czym dla Brzęczka 4-3-1-2 z Góralskim, Szymańskim i Linettym w linii.
Najgorsza jest świadomość, że te ślady z nami zostaną na długo. Już dziś w nocy będziemy się zastanawiać, czy można było to ogarnąć i ustawić inaczej, gdyby Sousa miał do dyspozycji testy z Włochami czy Holendrami. W czerwcu przed Euro zagramy dwa mecze towarzyskie. Sousa będzie musiał ustawić skład na Słowaków mając do dyspozycji dokładnie 450 minut materiału analitycznego z pięciu spotkań. Pola do pomyłki nie ma w ogóle.
Zwężało się z każdym tygodniem pracy Jerzego Brzęczka w końcówce ubiegłego roku. Zwężało się z każdym tygodniem uporu Zbigniewa Bońka. Pół biedy, jeśli wynikało to z osądu prezesa, z faktu, że faktycznie wierzył w podniesienie drużyny przez byłego już trenera. Zdecydowanie gorzej, jeśli decydowały kwestie ambicjonalne: ja tu rządzę i nikt mi nie będzie mówił, co mam robić. Zresztą, motywacje to jednak drugorzędna sprawa w kontekście wyników, rozwoju kadry. Ten rozpoczął się w zasadzie od nowa w momencie zmiany szkoleniowca.
Pierwsze osiem meczów Adama Nawałki to siedem spotkań towarzyskich i 7:0 z Gibraltarem.
Pierwsze osiem meczów Paulo Sousy to wyjazdy do dwóch najważniejszych rywali eliminacji MŚ, trzy mecze fazy grupowej Euro 2021, spotkanie o punkty z Andorą i dwa mecze towarzyskie.
Gdy obrońca straci piłkę, bo bramkarz podał mu ją w momencie, gdy napastnik siedział mu na plecach, winę trudno nawet rozłożyć po połowie. Warto będzie o tym pamiętać oceniając pracę Paulo Sousy. Warto będzie o tym pamiętać oceniając drugą kadencję Zbigniewa Bońka.